Zamiast w szpitalach, terminacji wczesnej ciąży można by dokonywać w osobnych klinikach. Pacjentki nie musiałyby oglądać rodzących i nie blokowałyby łóżek – uważają lekarze. Resort zdrowia nie przewiduje jednak takiego rozwiązania.

Nowe ministerialne wytyczne dotyczące przerywania ciąży mogą zwiększyć liczbę pacjentek na oddziałach położniczo-ginekologicznych. Wskazaniem do zabiegu może być jedno zaświadczenie od lekarza. Część lekarzy zwraca uwagę, że to spowoduje, że aborcji będzie więcej, a pacjentki, które teoretycznie mogłyby ronić w domu, zajmą więcej szpitalnych łóżek. – Politycy żyją wizją aborcji sprzed 40 lat, kiedy każdy zabieg wiązał się z łyżeczkowaniem macicy, i obrazami z plakatów organizacji pro-choice przedstawiających pozostałości ciąży usuniętej na bardzo późnym etapie. Tymczasem dziś większość terminacji odbywa się na wczesnym etapie i nie trzeba takich kobiet kłaść do szpitala, gdzie zajmują miejsce chorym onkologicznie – mówi lekarka z dużego ośrodka klinicznego. I dodaje, że rozwiązaniem byłyby osobne ośrodki na wzór funkcjonujących na Zachodzie klinik kobiet.

– Pomysł takich ośrodków jest świetny, pod warunkiem że byłyby odpowiednio finansowane i odpowiednio liczne, tak by nie ograniczały miejsc, w których można uzyskać pomoc, żeby nikt nie odsyłał pacjentek na przykład do Szczecina albo Poznania – mówi dr hab. Filip Dąbrowski, ordynator Klinicznego Oddziału Położnictwa i Ginekologii im. prof. Romualda Dębskiego w Szpitalu Bielańskim, w którym od początku roku wykonano ponad 80 zabiegów. W 22-łóżkowej części ginekologicznej oddziału leżą jedna–dwie pacjentki do terminacji tygodniowo, zazwyczaj po trzy dni, czasami nawet ponad tydzień, gdy nie reagują na leki. Mają do dyspozycji psychologa, ale trudno im uniknąć widoku matek z dziećmi na położnictwie.

Zdaniem Kamili Ferenc, adwokatki z Fundacji Federa, terminację w szpitalu, nawet bardzo wczesną, wymusza ustawa z 1993 r. o planowaniu rodziny. – Wymaga, by zabieg był wykonywany w szpitalu przez lekarza. Chodzi o to, by mieć nad nim jak największą kontrolę i w pewien sposób do niego zniechęcać, bo wiadomo, że w szpitalu pacjentka może usłyszeć, że zajmuje łóżko dla osób naprawdę chorych. Dlatego najlepszym wyjściem byłoby dać kobietom wybór. Zgodnie z zaleceniami Światowej Organizacji Zdrowia WHO do 12. tygodnia pacjentka może ronić w domu, pod warunkiem że ma kontakt z lekarzem i w razie niepokojących objawów może do niego zadzwonić i szybko uzyskać pomoc. Świetnie, gdyby takie kliniki powstały jako forma wyboru, a nie jedyna legalna opcja. My, jako fundacja, otwieramy w przyszłym tygodniu Centrum Zdrowia Federa, w którym pacjentka będzie mogła spokojnie to skonsultować. Jeżeli przyjdzie do nas w trakcie aborcji, to na pewno nie zostanie odesłana – tłumaczy.

Profesor Filip Dąbrowski wyjaśnia, że terminacja po 12. tygodniu musi odbywać się pod kontrolą lekarza, ponieważ zwykle konieczne jest łyżeczkowanie macicy. – Po poronieniu we wcześniejszych tygodniach ciąży organizm kobiety zwykle sam się oczyszcza, choć wolimy pacjentkę skontrolować, na wypadek gdyby wystąpiło mocniejsze krwawienie – tłumaczy. Dlatego pacjentki, u których terminację przeprowadza się ambulatoryjnie, podając leki, dzień później wracają na kontrolę.

Jednak na razie szanse na takie kliniki są nikłe. Jak powiedziała w rozmowie z DGP minister zdrowia Izabela Leszczyna, już dziś szpitale, w których usuwa się ciąże, mierzą się z ostracyzmem ultrakonserwatywnych organizacji, które w dodatku szerzą fake newsy. – Przed jedną z warszawskich placówek, która terminuje ciąże, trwa wieczna pikieta w postaci ciężarówki oklejonej billboardami ze zdjęciami szczątków płodów – mówiła, dodając, że nie są to najlepsze warunki ani dla lekarzy, ani dla pacjentek. ©℗