Partnerzy społeczni chcą pracować nad przedstawionymi przez resort zdrowia wskaźnikami płac w ochronie zdrowia. Jednak nie wszyscy są nimi zachwyceni. Pozostaje też kwestia, kto miałby je sfinansować.
/>
Projekt ustawy dotyczącej płac minimalnych w ochronie zdrowia, który został przedstawiony podczas wtorkowego spotkania zespołu trójstronnego ds. ochrony zdrowia Rady Dialogu Społecznego, budzi wiele emocji. Tak jak pisaliśmy wczoraj, akt ten przewiduje, że minimalne wynagrodzenie zasadnicze będzie stanowiło iloczyn średniej płacy w gospodarce i współczynnika określonego w załączniku do ustawy. Do 31 grudnia 2021 r. zamiast przeciętnego wynagrodzenia pensja ma być ustalana w oparciu o kwotę bazową 3900 zł brutto (wysokość przeciętnego wynagrodzenia w 2015 r.). Tempo dochodzenia do tych stawek ustalą pracownicy i szefowie placówek medycznych, przy czym różnica w zarobkach nie może być niwelowana wolniej niż o 20 proc. rocznie. Począwszy od 2022 r. brane pod uwagę będą już bieżące statystyki GUS dotyczące średnich zarobków, więc pensje będą waloryzowane.
Podzielone środowisko
Zmiany mają kosztować placówki medyczne 6,7 mld zł, ponieważ proponowane płace minimalne są wyższe niż średnie dla poszczególnych grup zawodowych obecnie. Nie wiadomo jeszcze, jak ten wzrost ma być sfinansowany.
Zaproponowane przez resort zdrowia mnożniki są o kilkadziesiąt procent niższe niż oczekiwali związkowcy. Przedstawiciele pracowników mają więc mieszane uczucia. Wiedzą, że podwyżki nie są wysokie, ale wreszcie uwzględniają wszystkich. – To pierwsza kompleksowa regulacja płac w zdrowiu i warto nad nią pracować. Niech minister przedstawi propozycje, a my prześlemy uwagi do projektu po uzgodnieniach międzyresortowych – mówi Maria Ochman, wiceszefowa NSZZ.
Partnerzy społeczni obawiają się bowiem, że propozycje resortu zdrowia ugrzęzną lub zostaną znacznie okrojone przez resort finansów. – Dajemy ministrowi zielone światło i mamy nadzieję, że wreszcie uda się przyjąć systemowe rozwiązania – dodaje Ochman.
Podkreśla, że dla dużej części osób zatrudnionych w placówkach leczniczych zmiana w formie zaproponowanej przez MZ może być znacząca, zwłaszcza dla tych pracujących poza dużymi aglomeracjami. W miastach jest więcej placówek medycznych konkurujących o pracowników, więc i płace są z reguły lepsze.
Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, resort zdrowia też chce przyśpieszyć prace i może opublikować projekt oraz skierować do konsultacji międzyresortowych i społecznych za około dwa tygodnie.
Tylko 3,75 zł więcej
Jednak resortowe propozycje ostro krytykują lekarze rezydenci. Przeliczyli bowiem na ile zmieni się ich obecna stawka godzinowa – wynosząca 14 zł. Otóż do 2021 r. o 3,75 zł netto. – To było jak uderzenie w twarz. Byliśmy zszokowani – mówi DGP Damian Patecki, przewodniczący Porozumienia Rezydentów Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. Jego zdaniem jedyna nadzieja w tym, że to tylko wstępne propozycje, którymi ministerstwo chce wysondować reakcje i poziom determinacji środowiska medycznego. – Gdyby ustawa miała tak wyglądać, oznaczałoby to, że rząd nie chce niczego zmienić – dodaje Patecki.
I wyjaśnia, że można zaklinać rzeczywistość, opowiadając o chciwości strajkujących pielęgniarek, czy o tym, jakie samochody mają w garażu lekarze, ale demografia jest nieubłagana. – Średnia wieku lekarzy i pielęgniarek przekracza 50 lat i grozi nam, że za kilka czy kilkanaście lat zaczniemy zamykać szpitale z powodu braku kadr – alarmuje Patecki. Przypomina, że młodzi lekarze i pielęgniarki mają wyższe wykształcenie i podejmując pracę np. w korporacjach niezwiązanych ze zdrowiem, mogą liczyć na wyższe zarobki. Mają też możliwość emigracji.
Tymczasem związkowcy grożą kolejnymi protestami. Zachęcił ich do tego sukces pielęgniarek z Centrum Zdrowia Dziecka, które wywalczyły od sierpnia dodatkowe 300 zł brutto podwyżki. Na dodatek w tym tygodniu prokuratura odmówiła dochodzenia w sprawie narażenia bezpieczeństwa małych pacjentów podczas trwającego przez 16 dni strajku.