Zdaniem AOTM nie ma potwierdzonych badań klinicznych, które by wskazywały na to, że leki takie jak bedrocan i bediol byłyby skuteczne na wyżej wymienione choroby. Obecnie, choć nie są one w obrocie w Polsce, to można je sprowadzić z zagranicy. Najpierw jednak Ministerstwo Zdrowia musi się zgodzić na tzw. import docelowy. Najczęściej resort się zgadza (wydał 13 zgód na sprowadzenie bediolu i 4 bedrocanu), ale – choć zgodnie z prawem by mógł – nie wydaje już zgody na pokrycie kosztów zakupu. Tymczasem cena miesięcznej terapii dla jednego leku stosowanego w padaczce to ok. 7–8 tys. zł. Miesięcznie. Przy glejaku to kilkaset złotych.
Zdaniem neurologa Marka Bachańskiego z Centrum Zdrowia Dziecka, który od kilku miesięcy leczy grupę dzieci cierpiących na padaczkę lekooporną takimi lekami – poprawa jest widoczna. Na razie w ten sposób leczonych jest kilkoro dzieci. Ale CZD obecnie rozpoczyna badania kliniczne.
Chodzi o chorych z padaczką lekoodporną. Jednym z pierwszych chorych był 5-letni Maksymilian, który ma nawet kilkaset napadów dziennie. Pod koniec września zaczęto go leczyć lekami na bazie marihuany, a liczba napadów zmniejszyła się kilkudziesięciokrotnie.
Zdaniem AOTM, choć istnieją badania wskazujące na poprawę stanu zdrowia, to są wykonywane na bardzo małej grupie chorych.
Jak opisują rodzice kilkuletniego Olafa – który w ciągu dnia przechodzi kilkadziesiąt napadów padaczki starali się o refundację leku, ale Ministerstwo Zdrowia im odmówiło. Dlatego rozpoczęli zbiórkę publiczną, bo jak opisują, jedno opakowanie sprowadzane z Holandii kosztuje 1,8 tys. zł, a ich syn potrzebuje co najmniej 5 opakowań na miesiąc. – Potrzebujemy zebrać 9,2 tys. zł na pierwszą dawkę leku. Na dzień dzisiejszy jest to jedyna deska ratunku dla chłopca – pisali na stronie fundacji, przez którą zbierali pieniądze.
Jest jeszcze jeden problem: niejasności prawne. Zgodnie z ustawą o przeciwdziałaniu narkomanii posiadanie marihuany w celach leczniczych jest zabronione. Dozwolone jest przyjmowanie leków, które są przywiezione w zagranicy w ramach importu docelowego lub też dostępnego w polskich aptekach i przepisywanego na receptę Sativeksu, który jest zarejestrowany dla stwardnienia rozsianego.
Trybunał Konstytucyjny skrytykował przepisy ustawy antynarkotykowej w w sprawie posiadania marihuany do celów medycznych. Jak ocenił TK, brak uzasadnienia dla zakazu posiadania marihuany, gdy chodzi np. o kwestie leczenia w stanach terminalnych.
Efekt jest taki, że część rodziców zaopatruje się na czarnym rynku. Jak napisała na swoim blogu mama Maksa, który obecnie jest leczony lekami na bazie marihuany w CZD – „życzę sobie, byśmy nigdy nie miały konieczności stawania przed wyborem czy ratować swoje dziecko czy stać się przestępcą, abyśmy nie musiały kupować ratunku dla naszych dzieci na czarnym rynku”.
Zdaniem Marka Balickiego, byłego ministra zdrowia, blokowanie dostępu do leków, które są tanie i skuteczne dla niektórych pacjentów, jest absurdalne. Jego zdaniem cena tych leków jest nieproporcjonalnie wysoka w stosunku do sposobu ich produkcji, dlatego jego zdaniem powinny powstać uprawy konopi indyjskich w celach leczniczych.
W Czechach lub Holandii można kupować po prostu marihuanę na receptę w aptece dla złagodzenia bólu w przypadku stwardnienia rozsianego, Alzheimera czy AIDS. W Czechach koszt jednego grama to równowartość 45 zł. Od siedmiu miesięcy działa dyrektywa transgraniczna, zgodnie z którą polskie recepty są uznawane w każdym kraju UE. Jednak polscy lekarze boją się takie recepty wydawać.