Szpitale walczą z brakiem kadr, który paraliżuje ich pracę do tego stopnia, że placówki czasowo wstrzymują działalność. W tym roku z powodu braku medyków zawieszono najwięcej oddziałów od 2019 r.

Z oddziału psychiatrycznego w podwarszawskim Konstancinie w piątek zaczęto wywozić pacjentów do innych miast w Polsce. Ten, na którym przebywali, został 1 września zawieszony z powodu braku personelu. Sprawdziliśmy, jak sytuacja wygląda w reszcie kraju – Konstancin nie jest jedynym tego typu przypadkiem. Braki lekarzy stają się normą, a nie wyjątkiem.

I choć problem pojawia się co roku, to jak wynika z sondy przeprowadzonej przez DGP – tendencja jest wyraźnie wzrostowa. Uzyskaliśmy odpowiedzi z 11 województw. Tylko w tym półroczu zawieszono – z powodu braków kadrowych – ponad dwa razy więcej oddziałów niż w całym 2019 r. (71 oddziałów; w 2019 r. – 30).

Uwzględniając wszystkie powody, w tym roku zawieszono 156 oddziałów w 11 województwach

Uwzględniając inne powody, w sumie zawieszono już w tym roku 156 oddziałów. W całym 2019 r. było ich 100. Nasilanie się zjawiska potwierdzają województwa. Kłopot ze znalezieniem rąk do pracy to, jak tłumaczą ich przedstawiciele, jeden z dwóch – oprócz remontów – głównych powodów, dla którego dyrektorzy szpitali czasowo je zawieszają. Oto kilka przykładów: w województwie śląskim do sierpnia tego roku z powodów kadrowych zawieszono 20 oddziałów, w tym samym okresie 2021 r. – 15, a 2019 r. – 7. Taki trend jest w każdym zapytanym przez nas regionie. Resort zdrowia wie o problemie. Zwiększa liczbę przyjęć na studia medyczne, zmniejsza wymogi dla lekarzy zza wschodniej granicy, chcących pracować w polskich szpitalach, a także podnosi pensje. Dyrektorzy szpitali mówią jednak, że na efekty tych działań trzeba będzie poczekać co najmniej przez kilka lat. To zła wiadomość dla pacjentów, bo zawieszanie oddziałów wpływa na jakość opieki nad nimi.

"Od jutra wracają porody w Powiatowym Szpitalu w Iławie” – taki komunikat pojawił się kilka dni temu na stronie placówki. To jednak połowiczny sukces – ze względu na braki kadrowe w dalszym ciągu nie działa drugi oddział, pediatryczny, na razie do 7 października. Co będzie dalej, nie wiadomo. W całym województwie warmińsko-mazurskim praca została zawieszona w tym roku już w 12 oddziałach, w porównaniu z sześcioma w całym roku 2019. Również w ubiegłym roku było ich mniej, bo 11. Takie wzrosty widać w całym kraju.
– Na oddziale pediatrycznym brakuje ordynatora i bardzo trudno będzie go znaleźć, szukamy go od maja – tłumaczy Jerzy Kruszewski, dyrektor ds. leczniczych szpitala powiatowego w Iławie. Poprzednia pani ordynator odeszła, kiedy kolejna osoba zrezygnowała z pracy i spadło na nią za wiele obowiązków. Jak tłumaczy dyrektor placówki, lekarze pracują w kilku miejscach, często w placówkach podstawowej opieki zdrowotnej. Kiedy więc w szpitalu jest więcej niż zwykle pacjentów, czy też pojawi się cięższy przypadek, nikt nie jest w stanie wziąć na siebie więcej obowiązków.
– Mamy już dwóch nowych lekarzy zza wschodniej granicy, mamy też rezydentów i można byłoby ruszyć z pracą oddziału. Ale nawet ze stałej kadry nikt nie chce zostać ordynatorem. To oznacza odpowiedzialność, nie tylko zawodową, ale również za sposób funkcjonowania oddziału i związanie się w większym stopniu z jedną placówką. A to nie jest proste, kiedy lekarze pracują w kilku miejscach naraz – mówi Kruszewski. I zaznacza, że nawet pieniądze nie są już wystarczającą motywacją.
Problem bardzo często dotyka oddziałów położniczych i pediatrycznych. Na przykład w Lubelskiem na siedem zawieszonych oddziałów cztery to położnicze, w Zachodniopomorskiem – dwa na sześć. Często to również oddziały chirurgiczne czy chorób wewnętrznych. Jak mówi Karol Zieleński, dyrektor biura wojewody lubuskiego, oddział ginekologiczno-położniczo-noworodkowy w Niepublicznym Zakładzie Opieki Zdrowotnej Szpitalu im. Prof. Zbigniewa Religi w Słubicach był w ostatnich 12 miesiącach już dwa razy zamykany: najpierw w listopadzie 2021 r. – do maja 2022 r. Teraz termin został przedłużony do połowy listopada tego roku. – Powodem jest niemożność skompletowania potrzebnej do obsługi kadry – dodaje i zaznacza, że z tego samego powodu działalność czasowo wstrzymano też na oddziale chorób wewnętrznych w Powiatowym Centrum Zdrowia w Drezdenku. Na razie do 30 września.
Na Mazowszu do sierpnia nie było żadnego oddziału zawieszonego z powodu braku kadr. Dlaczego? Bo wojewoda mazowiecki nie wydał w tym roku na to zgody. Jednak od 1 września nie miał wyboru: zarząd szpitala w Konstancinie poinformował, że do końca bieżącego roku jest zmuszony wstrzymać działalność izby przyjęć oraz stacjonarnego oddziału psychiatrycznego dla dzieci i młodzieży. Jak podkreślono, decyzja o wstrzymaniu działalności oddziału stacjonarnego jest spowodowana wyłącznie brakiem lekarzy specjalistów psychiatrii dziecięcej. Część dzieci, jak podawał TOK FM, została pod koniec tygodnia przetransportowana do szpitali w Lublinie czy Sieniawie, część wypisana do domu. Jak mówią cytowani przez media pracownicy szpitala – to dramat, bo wielu pacjentów ma rodziny w Warszawie, które przyjeżdżają w odwiedziny. A chodzi o bardzo ciężkie przypadki – do szpitala trafiają dzieci głównie po próbach samobójczych z poważnymi problemami.
W przypadku Konstancina sytuacja jest wyjątkowo trudna, ale jak mówią nasi rozmówcy, jeżeli podobna sytuacja dotyka innych oddziałów niż psychiatryczne, też nie jest łatwo. – Żeby nie przerzucać ciężaru na inne szpitale, staramy się wzmocnić działalność w poradni przyszpitalnej oraz nocną i świąteczną pomoc – mówi Kruszewski. Nasi rozmówcy dodają jednak, że powoli zasadne staje się pytanie, czy oddziały pediatryczne i porodówki są potrzebne w tylu szpitalach. O zmniejszeniu ich liczby mówi się od dawna, ale zawsze wywoływało to protesty. – Teraz to, co próbowano uregulować odgórnie, powoli dzieje się oddolnie – mówi jeden z naszych rozmówców. I dodaje, że nie powinno to jednak następować z powodu braku lekarzy, tylko realnych potrzeb pacjentów.
Niektóre oddziały działają tylko dzięki tzw. lekarzom nomadom, czyli takim, którzy jeżdżą po Polsce od dyżuru do dyżuru i śpią w szpitalach. – Mam kolegów, co wyjeżdżają na 20 dni z domu i jeżdżą od placówki do placówki – mówi jeden z naszych rozmówców. – To się jednak nie zawsze sprawdza, bo czasem kluczowa jest ciągłość opieki nad pacjentem, a taki lekarz jest z nim tylko na chwilę – mówi Kruszewski.
Polska od lat w statystykach funkcjonuje jako kraj, w którym jest jedna z najmniejszych liczb lekarzy w przeliczeniu na 1 tys. mieszkańców. Ile dokładnie jest pracowników medycznych, nie do końca wiadomo. Pytany przez DGP wiceminister zdrowia Piotr Bromber przyznaje, że w przestrzeni publicznej pojawiają się różne informacje.
– Dla nas oficjalnym zbiorem informacji jest rejestr lekarzy prowadzony przez samorząd zawodowy. Zgodnie z najnowszą publikacją lekarzy wykonujących zawód mamy 146 tys. – wylicza. I dodaje, że są inne statystyki, prowadzone przez GUS, który obliczenia opiera na danych o lekarzach pracujących bezpośrednio z pacjentem. Według tej metodologii było ich 125,3 tys., co w przeliczeniu na 1 tys. mieszkańców daje wskaźnik 3,27. Uwzględnienie tej liczby pozwoliłby zdaniem Brombera zerwać z „mitem wskaźnika 2,4”, który pojawia m.in. w wyliczeniach Eurostatu i na który – jak dodaje – wielokrotnie powołują się media i politycy.
Obecnie resort zdrowia oprócz zwiększonej liczby miejsc na studiach znacząco zwiększył minimalne wynagrodzenie dla lekarzy, przeznaczając na podwyżki w przyszłym roku ok. 18 mld zł. To jednak nadal okazuje się niewystarczające. Przynajmniej na razie. Jak mówią dyrektorzy i ordynatorzy, poprawa będzie odczuwalna dopiero za kilka lat. Poza tym, jak dodają, w przypadku młodych lekarzy pojawia się kolejne wyzwanie. – U mnie sześć osób z 20-osobowego zespołu jest na długotrwałym urlopie rodzicielskim – mówi jeden z naszych rozmówców. ©℗