Rząd z optymizmem patrzy na wskaźniki epidemiczne i zapowiada powolny powrót do normalności.
Wcześniejszy powrót dzieci do nauczania stacjonarnego, zmiany w regułach izolacji i kwarantanny, powolne wychodzenie służby zdrowia z trybu pandemicznego, a w marcu być może zniesienie obostrzeń ‒ takie działania na najbliższy czas zapowiedział rząd. Stoi za nimi ostrożny optymizm, do którego zdaniem polityków uprawnia sytuacja epidemiczna w Polsce. Minister zdrowia Adam Niedzielski stwierdził wczoraj, że „apogeum V fali jest za nami” oraz że to „początek końca pandemii”.
Rozmówca bliski rządowi zwraca jednak uwagę, że pomysł mówienia o zbliżającym się końcu pandemii wzbudził kontrowersje wśród ministrów pamiętających, że takie deklaracje już padały przedwcześnie z ust niektórych polityków.
Przed świętowaniem przestrzegają również eksperci. Profesor Krzysztof Pyrć z Uniwersytetu Jagiellońskiego obawia się, że perspektywa końca obostrzeń zniechęci ludzi do szczepień, co może okazać się fatalne w skutkach dla osób z grup ryzyka w przypadku pojawienia się nowego wariantu wirusa.
Z punktu widzenia pacjentów kluczowa jest jednak deklaracja ministra zdrowia, że część lekarzy i pielęgniarek oddelegowanych dotychczas do osób chorych na COVID-19 wróci do swoich podstawowych obowiązków.
Zbliża się koniec piątej fali
Powrót
uczniów klas V–VIII i starszych do nauki stacjonarnej już 21 lutego, skrócenie izolacji z 10 do 7 dni, zniesienie kwarantanny dla tych, którzy mieli kontakt z osobą zakażoną, redukcja liczby łóżek dla pacjentów chorych na COVID-19, a w marcu – stopniowe podejmowanie decyzji co do znoszenia obostrzeń. Takie działania w najbliższych dniach i tygodniach zapowiedział rząd.
– Widzimy wyraźnie, że apogeum piątej fali jest za nami – oświadczył wczoraj minister zdrowia Andrzej Niedzielski. – Mamy do czynienia z początkiem końca pandemii. To bardzo odważna deklaracja, ale kraje, które apogeum mają już za sobą, znoszą restrykcje i jest to scenariusz, który czeka także nas – dodał.
Rząd uzasadnia ostrożny optymizm wskaźnikami epidemiologicznymi, m.in. spadkiem liczby zakażeń oraz skierowań na testy wystawianych przez lekarzy pierwszego kontaktu. Na razie nieźle wygląda również sytuacja w służbie zdrowia, chociaż liczba pacjentów leczonych na COVID-19 wzrosła w ciągu ostatnich dni o parę tysięcy. Niedzielski wskazywał ponadto, że w porównaniu do czwartej fali skrócił się średni czas pobytu chorych na oddziałach covidowych z 10 do 7 dni.
To właśnie służby zdrowia dotyczy jedna z największych zmian, jakie planuje wprowadzić resort: chodzi o zmniejszenie o mniej więcej 5 tys. (z obecnych 30 tys.) liczby łóżek przeznaczonych dla chorych z COVID-19. Co to oznacza w praktyce? Powrót personelu, który był oddelegowany do ich obsługi, na macierzyste oddziały. – Chcemy w ten sposób zapobiec dalszemu narastaniu długu zdrowotnego – powiedział wczoraj Niedzielski. Chodzi o wszystkie zabiegi, które musiały być odłożone z powodu braku rąk do pracy. Na problem długu zdrowotnego zwracali ostatnio uwagę także koledzy Niedzielskiego z innych państw.
Zmienią się również niektóre reguły sanitarne. Od jutra na kwarantannę nie będą trafiały osoby, które miały kontakt z kimś zakażonym, z kim nie mieszkają (ustalali to pracownicy inspekcji sanitarnej podczas wywiadu epidemiologicznego). Wszyscy, którzy znajdują się na takiej kwarantannie, powinni otrzymać wiadomość SMS, że zostaną z niej zwolnieni. Od 15 lutego skraca się również czas izolacji – zamiast 10 będzie trwała 7 dni. Możliwość jej zakończenia po pięciu dobach testem potwierdzającym brak zakażenia pozostanie na razie przywilejem wybranych grup zawodowych.
Dobre wieści rząd ma również dla rodziców. 21 lutego, czyli tydzień wcześniej, niż planowano, do nauki stacjonarnej wrócą
uczniowie, którzy od 27 stycznia pracowali z domów (czyli klas V–VIII szkół podstawowych oraz szkół ponadpodstawowych).
Andrzej Niedzielski nie przedstawił wczoraj pełnego kalendarium porzucania kolejnych obostrzeń, ale dał do zrozumienia, że decyzje w tej kwestii mogą zapaść już w marcu, tak, żeby „na wiosnę można było w miarę normalnie funkcjonować”. Jak jednak wynika z naszych
informacji, kwestia ogłaszania końca pandemii wzbudziła w rządzie ostrą dyskusję. Premier, któremu do dziś wypominane są słowa, że wirus jest w odwrocie (wypowiedział przed wyborami prezydenckimi wiosną 2020 r.), obawiał się kolejnego przedwczesnego ogłaszania sukcesu. – Tym razem wzorujemy się na innych państwach, jak Dania, Włochy, które odchodzą od obostrzeń. Pewnie też będą rezygnować z paszportów covidowych – mówi nasz rozmówca.
Eksperci ostrzegają, że bezwarunkowa wiara w koniec problemów może być niebezpieczna z kilku powodów. – Obecnie potężna fala zakażeń związana z wariantem Omikron zaczyna się zmniejszać, ale wirusa już się nie pozbędziemy. W kolejnych odsłonach może jeszcze nas zaskoczyć, a już wstępne badania pokazują, że przechorowania spowodowane Omikronem niekoniecznie dają odporność na inne warianty. Oczywiście, przy obserwowanym przebiegu fali zakażeń i znacznie mniejszej śmiertelności, trzeba reagować – mówi prof. Krzysztof Pyrć, wirusolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Przestrzega jednak, by pamiętać, że kolejne warianty mogą być bardziej niebezpieczne, szczególnie w przypadku osób z grupy ryzyka. – W ogłoszeniu sukcesu warto również postawić na jasną i uczciwą komunikację. Po pierwsze, za tę niższą falę związaną z Omikronem zapłaciliśmy ok. 200 tys. zgonów w trzech poprzednich falach. Po drugie, nie zapominajmy o tzw. long COVID-19 oraz powikłaniach po chorobie. Może się okazać, że za brak kontroli nad pandemią w czasie jej trwania zapłacimy również z opóźnieniem. W dalszym ciągu kluczowe będą szczepienia i miejmy nadzieję, że pojawią się szczepionki nowej generacji – dodaje wirusolog.