Niemieccy koronasceptycy znaleźli bezpieczną przystań nad Morzem Czarnym: tam życie jest tańsze, a obostrzenia w związku z pandemią mniej zauważalne – opisuje „Der Spiegel”.

Miejscem, które szczególnie upodobali sobie koronasceptycy z Niemiec, jest ogrodzony i strzeżony kompleks apartamentów „Château” w miejscowości Achełoj w rejonie Burgas. Widać tu samochody z rejestracjami z Bawarii, Berlina czy wschodniej Fryzji – pisze „Der Spiegel”.

W grupie na Telegramie nazywają się „niemieckimi emigrantami w Bułgarii” i niechętnie zgadzają się na rozmowy z dziennikarzami. Mówią, że są „wielopokoleniową społecznością”, wśród nich znajdują się także emeryci. Na razie w „Château” mieszka ok. 60 emigrantów z Niemiec i Austrii, wkrótce ma być ich 100. „Jest coraz więcej ludzi, którzy po prostu chcą uciec od szaleństwa C-19” – mówią.

W dyskusjach na Telegramie twierdzą m.in., że „kłamliwy i obłudny system polityczny i medialny w Niemczech musi zostać zniszczony ”. Podkreślają, że „wielu Niemców bez szczepień coraz bardziej boi się wykluczenia” oraz przymusowego szczepienia dzieci.

Korona-emigranci organizują wyjazdy za pośrednictwem Telegrama. „W Bułgarii, jednym z biedniejszych krajów UE, kupują lub wynajmują nieruchomość, najchętniej na wybrzeżu Morza Czarnego między Burgas a Warną” – pisze „Der Spiegel”. „Tu mogą spełnić swoje wspólne marzenie: mieszkać w kraju, gdzie nie trzeba nosić maseczek, a osoby niezaszczepione mogą być bez problemu obsługiwane w restauracjach”. Przybyszów z Niemiec przyciąga też tutejszy klimat (temperatury ok. 20 stopni w cieniu na początku grudnia) i tańsze życie.

Jednak statystyki dotycząca Covid-19 są w Bułgarii „jak z horroru” – zaznacza „Der Spiegel”. Ponad 4000 zgonów na milion mieszkańców sprawia, że Bułgaria ma najwyższy wskaźnik śmiertelności z powodu koronawirusa ze wszystkich krajów UE. Prawie co dziesiąta osoba w kraju była już zarażona, a wskaźnik szczepień wynosi zaledwie 30 proc.

Niemcy w swojej „fortecy z basenem i kortami tenisowymi” uważają, że postawa Bułgarów jest „ożywcza”. Ines, starsza pani z Berlina-Lichtenberga, przejechała do Achełoj bez szczepień, żeby „uciec przed dyktaturą”. Teraz mieszka w małym mieszkaniu za 232 euro miesięcznie.

Inni emigranci podkreślają, że w Bułgarii łatwiej pozostać „poza radarem” władz, które mniej energicznie niż Niemcy egzekwują przepisy, dotyczące pandemii. „Nie wiem, czy za tym wszystkim stoi globalny spisek, ale jedno jest pewne: kiedyś życie w Niemczech było swobodniejsze” – mówi jeden z nich i dodaje, że „życie w czasie pandemii w Bułgarii jest zdecydowanie spokojniejsze”.

Maski co prawda trzeba nosić na zakupach w Lidlu, gdzie można kupić szynkę szwarcwaldzką i niemieckie piwo. Ale w mniejszych sklepach i wielu restauracjach podejście do przepisów jest swobodniejsze, co niemieccy emigranci uznają za „fragment odzyskanej wolności” – nie ma lockdownu, konieczności zachowywania dystansu społecznego czy godzin policyjnych.

Lekarz Swietosław Todorow ze Szpitala Uniwersyteckiego w Burgas nie potrafi zrozumieć postawy emigrantów z Niemiec. „To właściwie przestępstwo, wielka nieodpowiedzialność wobec siebie i innych.” Podkreśla trudne warunki, w jakich działa oddział covidowy w tutejszym szpitalu: jest 108 łóżek, i „naprawdę poważne przypadki na oddziale intensywnej terapii”. „Do respiratorów podłączeni są ludzie w każdym wieku, półnadzy, jedynie w pieluchach” – opowiada lekarz.

„Osoby mówiące po niemiecku wiedzą, jak sobie nawzajem pomagać. Jeden poleca lekarza, który jest krytyczny wobec szczepień, drugi zna pizzerię, w której kelnerzy z odpowiednim wyprzedzeniem ostrzegają niezaszczepionych gości o kontrolach policyjnych. Trzeci poleca restauracje, bary, łaźnie termalne, sauny, które nadal są otwarte dla wszystkich, ponieważ należą do różnych struktur mafijnych lub polityków” – opisuje „Der Spiegel”.

Marzena Szulc (PAP)