Szkoły nie będą zamykane. Mogą za to zostać zmniejszone limity osób w sklepach, na weselach, restauracjach czy hotelach – to strategia rządu. Tymczasem według prognoz grozi nam od 25 do 40 tys. przypadków hospitalizacji. W najgorszym momencie III fali było zajętych ok. 32 tys. łóżek

Resort zdrowia przewiduje, że w grudniu będzie zajętych 25 tys. łóżek szpitalnych. Jednocześnie przekonuje, że system ochrony zdrowia to udźwignie. Na razie rząd nie planuje ostrych restrykcji. – Jedno jest pewne, jeżeli będą, to nie będą dotyczyć szkół. Ewentualne obostrzenia będą wprowadzane na poziomie powiatów, w których będzie najwięcej nowych zakażeń i hospitalizacji – mówią nasi rozmówcy z MZ.
Skąd taka decyzja? Minister Adam Niedzielski dowodzi, że teraz jest ok. 10 tys. przypadków dziennie, ale rok temu było ich w tym samym czasie ok. 20 tys. i to przy dużo większych restrykcjach.
Teraz obostrzeń jest niewiele. Czy szersze ich wprowadzenie miałoby sens? Eksperci nie mają pewności. Jak mówi dr Franciszek Rakowski, matematyk z ICM UW przygotowujący szacunki rozwoju epidemii, gdyby wcześniej zareagować np. na Lubelszczyźnie, być może nie doszłoby do tej sytuacji, z którą mamy do czynienia dziś. To województwo ma najwyższy wskaźnik zachorowań w kraju.
Innym ciekawym przypadkiem jest województwo podkarpackie. Tu pomimo najniższego odsetka zaszczepionych nie odnotowuje się na razie proporcjonalnie wysokiego wzrostu zachorowań i obłożenia w szpitalach. Według dr. Rakowskiego może to być kwestia przesunięcia – tam IV fala dopiero nadchodzi. I dlatego ewentualne obostrzenia wprowadzone dziś mogłyby zadziałać prewencyjnie.
Dlaczego poziom zachorowań w ostatnich tygodniach znacząco rośnie? Ekspert uważa, że w dużej mierze za ten stan odpowiadają studenci, którzy wrócili i na zajęcia, i do życia towarzyskiego. Z symulacji ICM UW wynika, że przeniesienie zajęć do online’u od listopada przełożyłoby się na ok. 7-proc. zmniejszenie szczytu liczby hospitalizacji.
Szkoły, jak dodaje, na pewno mają też przełożenie na rozwój pandemii. Łączą bowiem niespokrewnione gospodarstwa domowe. Jednak tutaj zalecenia m.in. WHO są jednoznaczne: choć pandemia nie odpuszcza, nie powinno się zamykać szkół. Zdaniem dr. Hansa Henriego P. Kluge’a, dyrektora regionalnego WHO na Europę, placówki edukacyjne powinny znaleźć się na ostatnim miejscu, jeśli chodzi o wprowadzanie restrykcji. – Powszechne zamykanie szkół w zeszłym roku zakłóciło edukację milionów dzieci i młodzieży i wyrządziło więcej szkody niż pożytku, zwłaszcza biorąc pod uwagę psychiczny i społeczny dobrostan młodych ludzi. Nie możemy powtórzyć tych samych błędów – tłumaczył Kluge kilka dni temu.
I większość państw europejskich na razie stosuje się do tego zalecenia. W niektórych jednak uczniów przesiewowo się testuje. Tak robią – w najbardziej zagrożonych regionach – m.in. Czesi.
Rozmówcy z rządu są w kwestii tego pomysłu podzieleni. Uważają, że testy antygenowe wykluczają tylko wysoko objawowe osoby. Jednak – zdaniem dr. Rakowskiego – spowolniłoby to rozwój epidemii, część osób siłą rzeczy wracałaby do domu, co ograniczyłoby roznoszenie się wirusa.
Najskuteczniejszą ochroną przed rozwojem epidemii mają być szczepienia. Jednak w Polsce w pełni chronionych jest jedynie 52 proc. ludzi. Dla porównania w Portugalii – ponad 87 proc. Tam w szpitalach z powodu COVID-19 na 1 mln mieszkańców przebywa 26 osób; w naszym kraju – 124. To sugeruje, że poziom zaszczepienia ma przełożenie na liczbę hospitalizacji. W grupie państw (dane za Our World in Data) z najniższą liczbą pacjentów leczących się z powodu COVID-19 znajdują się Islandia, Szwecja, Portugalia, Malta czy Dania, czyli te kraje, które są w czołówce szczepiennej.
Nasi rozmówcy są dość sceptyczni, jeśli chodzi o namówienie większej liczby Polaków do przyjęcia preparatu na koronawirusa. Szacuje się, że jedynie ok. 7 proc. jeszcze się waha.
Od 2 listopada prawo do trzeciej dawki po sześciu miesiącach od ostatniego szczepienia zyskali wszyscy, którzy ukończyli 18. rok życia. Na razie, według danych ze stron rządowych, trzecią dawkę przyjęło 237 tys. osób (uprawnione już wcześniej były m.in. osoby starsze i medycy), a przypominającą 808,9 tys. (ta jest skierowana do osób z obniżoną odpornością i może być podawana szybciej niż po pół roku) – czyli ok. 3 osób na 100 tys. mieszkańców.
Jak wynika z opracowania, które pojawiło się wczoraj w amerykańskim piśmie „Science”, odpowiedzialność za przyspieszony rozwój kolejnej fali ponosi Delta przenoszona głównie przez nieszczepionych młodych. „Osoby nieszczepione trzykrotnie częściej niż osoby podwójnie zaszczepione miały pozytywny wynik testu” – piszą autorzy opracowania. To zaś w połączeniu z informacją (z badań z sierpnia tego roku opublikowanych w prestiżowym piśmie medycznym „The Lancet”), że wariant Delta dwa razy częściej powoduje zagrożenie hospitalizacją niż wcześniejsze wersje koronawirusa – pokazuje, że szczepienia są jedną ze skuteczniejszych metod. Jak tłumaczyła Anne Presanis, współautorka badań, główny wniosek jest taki: przy częściowo zaszczepionej populacji Delta bardziej obciąży szpitale niż Alfa. ©℗