Wzrost liczby przypadków o 80 proc. z tygodnia na tydzień to więcej, niż spodziewali się rządzący.

Jeszcze w ubiegłym tygodniu szef resortu zdrowia prognozował, że pod koniec października pozytywny wynik na obecność SARS-CoV-2 będzie otrzymywało każdego dnia 5 tys. Polaków. Ten moment może jednak nadejść wcześniej: jak wynika z danych ministerstwa tylko wczoraj koronawirusa wykryto u prawie 4 tys. osób.
Oczywiście wartość tego wskaźnika może się wahać, ale nie brakuje przesłanek, że nad Wisłą wzbiera czwarta fala zakażeń. Kolejnym wskaźnikiem jest odsetek testów z pozytywnym wynikiem. Ten zbliżył się do 8 proc., chociaż jeszcze pod koniec września był bliższy 2 proc. To oznacza, że testując dzień w dzień mniej więcej taką samą liczbę ludzi, coraz więcej z nich dowiaduje się, że musi udać się na kwarantannę. Przy czym sytuacja nie wygląda tak samo w całym kraju: na wschodzie są powiaty, gdzie odsetek pozytywnych testów przekracza 20 proc. Rok temu było to ok. 17 proc.
Podstawowym parametrem opisującym kierunek pandemii jest wskaźnik R, czyli liczba mówiąca, ilu ludzi przeciętnie zakazi osoba z SARS-CoV-2. Żeby zaraza się cofała, jego wartość musi być mniejsza niż 1, tymczasem mniej więcej od drugiej połowy lipca tak nie jest. Resort zdrowia poinformował wczoraj DGP, że średnia 7-dniowa tego parametru wynosi 1,32.
Pod koniec roku hospitalizowanych może być ponad 20 tys. osób
Większa jest również presja na system ochrony zdrowia, co pokazuje liczba zajętych łóżek w poszczególnych województwach. Podczas gdy w większości wskaźniki te w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców nie przekraczają 10, to w warmińsko-mazurskim, podlaskim i lubelskim wynoszą kolejno 40, 30 i 13. W tych regionach jest też największy odsetek miejsc zajętych przez pacjentów z COVID-19 - na wschodzie waha się on od 50 do 70 proc. Pogarsza się też sytuacja z respiratorami. W woj. świętokrzyskim jest już wykorzystanych 100 proc. urządzeń. Resort zdrowia przekonuje, że dostępność zarówno łóżek, jak i sprzętu wspomagającego oddychanie będzie systematycznie powiększana.
Według Adama Niedzielskiego w najczarniejszym scenariuszu pod koniec roku hospitalizowanych na COVID-19 może być nawet dwadzieścia kilka tysięcy osób. W praktyce oznaczałoby to powtórkę ze szczytu drugiej fali w połowie listopada ub.r., kiedy w szpitalach z powodu koronawirusa przebywało właśnie tyle osób.
Rząd liczy na barierę ochronną, jaką stworzyły Polakom szczepienia. Po rekomendacji Rady Medycznej z połowy września, aby po dawkę przypominającą zgłosiły się osoby w wieku 60 i więcej lat, liczba podawanych zastrzyków wprawdzie wzrosła, ale niewystarczająco: we wrześniu średnia dzienna liczba wykonanych szczepień wyniosła 32,6 tys., podczas gdy w październiku wartość ta wzrosła do 58,3 tys. Bywały dni, kiedy podawano po kilkaset tysięcy dawek.
Otwarta pozostaje kwestia, na ile sytuację poprawi poszerzenie liczby osób objętych możliwością przyjęcia trzeciej dawki. Rada Medyczna w poniedziałek zarekomendowała, żeby po sześciu miesiącach od podstawowej rundy szczepień dawkę przypominającą mogły przyjąć wszystkie osoby, które ukończyły 18. rok życia. Dodatkowo od listopada w Polsce mogą ruszyć szczepienia dzieci w wieku od 5 do 12 lat (mniej więcej w tym okresie należy się spodziewać decyzji w tej sprawie Europejskiej Agencji Leków, unijnego organu odpowiedzialnego za regulację wspólnotowego rynku leków). W grupie nastolatków, którzy mogą się szczepić od początku czerwca, jak na razie nie ma zbyt wielu chętnych. Do tej pory preparaty przeciw COVID-19 przyjęło 1,6 mln dzieci, czyli ok. 35 proc. uprawnionych.
Pomimo pogarszającej się sytuacji epidemicznej rząd na razie nie planuje wprowadzenia ograniczeń. Nic nie słychać np. o planach zamykania cmentarzy. Wiceminister zdrowia Waldemar Kraska przyznał niedawno w Programie 1 Polskiego Radia, że jeśli wrócą obostrzenia, to najpierw będą wprowadzane na poziomie regionalnym.
ikona lupy />
Czwarta fala się rozpędza / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe