Państwo mierzy się z najpoważniejszą falą zakażeń od początku pandemii. Rząd jednak nie spieszy się z wprowadzeniem drastycznych ograniczeń mobilności.

Z europejskiego punktu widzenia sytuacja w Japonii daleka jest od tragedii: ponad 10 tys. dziennie wykrywanych zakażeń (wczoraj padł kolejny rekord: 14 tys.) w kraju zamieszkałym przez ponad 120 mln ludzi to wartość, której pozazdrościłoby wiele innych, rozwiniętych gospodarek. Obecna fala jest jednak najsilniejszą od początku pandemii i wielu ekspertów obawia się, że sytuacja może wymknąć się spod kontroli.
Obawy są tym większe, że około jednej trzeciej zakażeń odnotowywanych jest w stolicy kraju, Tokio, gdzie średnia siedmiodniowa liczba infekcji wzrosła w stosunku do ubiegłego tygodnia o 80 proc. Już teraz w tamtejszych szpitalach zajętych jest ok. 70 proc. łóżek przeznaczonych na leczenie pacjentów z COVID-19 i chociaż na korytarzach placówek nie dochodzi do dantejskich scen jak na początku ubiegłego roku we Włoszech, to premier Yoshihide Suga zaapelował do mieszkańców, żeby do szpitali zgłaszali się tylko, jeśli ich stan jest ciężki.
Ruch został mocno skrytykowany przez opozycję, a rząd wydawał się wczoraj otwarty na odkręcenie decyzji o lockdownie. – Pandemia weszła w nową fazę. Jeśli nie będziemy mieli wystarczająco dużo łóżek, nie będziemy mogli przyjmować ludzi w szpitalach. Z naszej strony jest to uderzenie wyprzedzające, ale oczywiście, zawsze możemy wrócić do poprzednich ustaleń – mówił w parlamencie minister zdrowia Norihisa Tamura.
Tymczasem eksperci coraz częściej nawołują do tego, żeby rozszerzyć stan wyjątkowy – obowiązujący w stolicy i kilku przylegających prefekturach – na całą Japonię. W przeciwieństwie do wielu innych państw Japonia dotychczas nie zdecydowała się na pełen lockdown (kraj ograniczył za to liczbę zawleczonych infekcji, wprowadzając zakaz przylotu na swoje terytorium dla obywateli większości krajów). Stan wyjątkowy oznacza, że w ograniczonym zakresie funkcjonuje np. sektor gastronomiczny, ale władze nie zakazały poruszania się ludziom po ulicach. Ograniczenie mobilności pozostaje jedynie zaleceniem.
Na chwilę obecną nie ma zresztą w Japonii odpowiednich instrumentów prawnych, które pozwoliłyby na wprowadzenie lockdownu (pod tym względem kraj jest bardzo podobny do Szwecji). Pytany niedawno o to, czy planuje uchwalenie stosownej legislacji, premier Suga odparł, że jego zdaniem lockdown nie jest drogą, którą powinna obrać Japonia. – Inne kraje ograniczyły liczbę infekcji w wyniku takich działań tylko po to, żeby potem te znów wystrzeliły w górę. Ostatecznie i tak wszyscy musieli polegać na szczepionkach – stwierdził szef rządu.
Wiele wskazuje na to, że na dobroczynny wpływ szczepionek liczy także Suga. Może się nie przeliczyć: chociaż liczba infekcji jest najwyższa od początku pandemii, to liczba zgonów jest zaskakująco niska (zwłaszcza biorąc pod uwagę niekorzystną strukturę demograficzną kraju): zaledwie kilka-kilkanaście dziennie (najwięcej odnotowano 18 maja – 222). Po pierwszym kłuciu jest już 41 proc. mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni; dziennie podaje się tutaj około miliona dawek. Z wyliczeń Agencji Reutera wynika, że dobicie do 50 proc. zajmie ok. 25 dni.
Ale Suga niechętnie patrzy na lockdown także przez wzgląd na zbliżające się wybory parlamentarne. Poparcie dla premiera jest najniższe od czasu, kiedy przejął stery od chorego Shinzō Abego we wrześniu ubiegłego roku – ostatnie sondaże dają mu niewiele ponad 30 proc. poparcia. Co gorsza, pod koniec miesiąca Partia Liberalno-Demokratyczna, której członkiem jest szef rządu, będzie również wybierać lidera. Chociaż Suga jest mocnym kandydatem, to kiepskie sondaże nie wzmacniają jego pozycji.
Notowaniom Sugi nie pomogła decyzja o organizacji mistrzostw olimpijskich w trakcie pandemii. Premier na swoje usprawiedliwienie może jednak dodać, że wprowadzone w związku z imprezą środki ostrożności zadziałały: puste stadiony nie stały się ogniskami wirusa, a kordon sanitarny między uczestnikami igrzysk (nie mogą np. korzystać z transportu publicznego) a resztą społeczeństwa okazał się skuteczny. Ogniskiem nie stała się również wioska olimpijska: łącznie wśród sportowców i personelu pomocniczego wykryto prawie 300 zakażeń.
Współpraca Bartłomiej Chlabicz