Zachęty już były, teraz pora na przymus. W USA zmienia się dyskurs wokół preparatów przeciw COVID-19.
Zachęty już były, teraz pora na przymus. W USA zmienia się dyskurs wokół preparatów przeciw COVID-19.
W tym tygodniu po pierwszej dawce szczepionki powinno już być 70 proc. dorosłych Amerykanów. To ważny krok na drodze do walki z pandemią, ale niewystarczający: jak podała niedawno Rochelle Walensky, szefowa Centrów ds. Kontroli i Prewencji Chorób (CDC) – agencji federalnej odpowiedzialnej za nadzór epidemiologiczny – ponad 95 proc. obecnie notowanych zgonów na COVID-19 w USA to osoby niezaszczepione.
Ta statystyka, jak również wejście do gry znacznie bardziej zakaźnego (CDC uważa, że na poziomie ospy wietrznej) wariantu Delta przyczyniły się do zmiany postawy w USA względem szczepień: nie jest to już tylko kwestia wolnego wyboru. Coraz częściej w grę wchodzi także przymus.
Pierwsze skrzypce gra tutaj biznes. Wiele spośród rozpoznawalnych, amerykańskich firm zaczęło wymagać od swoich pracowników, żeby podwinęli rękawy, zanim wrócą do biur: tak zrobiły m.in. Facebook, Google, Twitter, Uber, Salesforce, Morgan Stanley oraz Disney. Walmart wymaga szczepień od kadry menedżerskiej, ale nie od pracowników liniowych. Firma liczy, że przykład z góry wystarczy, by zachęcić do przyjęcia preparatów przez zatrudnionych w sklepach i centrach logistycznych. Netflix ogłosił, że szczepienia są obowiązkowe dla pracujących na planach filmowych.
Podejście zmieniło się także wśród polityków. Prezydent Joe Biden ogłosił, że zaszczepić będą się musieli wszyscy pracownicy federalni – licząca ok. 4 mln (a nawet 7 mln, jeśli wliczyć w to różnych podwykonawców) osób armia. Na razie nie ma mowy o obowiązkowych szczepieniach dla żołnierzy, ale Departament Obrony ma się temu przyjrzeć. Przeszkód raczej nie będzie, bo wojskowych szczepi się rutynowo na wiele innych chorób w ramach służby wojskowej. Wymóg szczepień na personel medyczny nałożył za to Departament ds. Weteranów – jedno z największych „ministerstw” w rządzie federalnym.
Biden zaczął nawet nawoływać stany, żeby wykorzystały środki w ramach pomocy covidowej do wypłacania po 100 dol. osobom, które teraz zdecydują się na szczepienie. – Wiem, że płacenie za to może się wydawać niesprawiedliwe tym, którzy już się zaszczepili. Ale sprawa jest prosta, jeśli zachęty pomogą nam pokonać wirusa, to powinniśmy je wykorzystać – stwierdził prezydent.
Zmienia się również nastawienie polityków Partii Republikańskiej, którzy dotychczas o szczepieniach mówili niechętnie albo mało. Jedną z przyczyn jest to, że najniższe odsetki zaszczepionych są w stanach, gdzie rządzą republikanie (w niektórych hrabstwach na podwinięcie rękawa zdecydowała się zaledwie jedna piąta dorosłych) i gdzie szpitale zaczynają się uginać pod ciężarem napływu nowej fali chorych na COVID-19. Największym echem odbiła się wypowiedź ultrakonserwatywnej gubernator Alabamy Kay Ivey, która na jednej z konferencji prasowych w ubiegłym tygodniu stwierdziła, że najwyższa pora, aby „zacząć winić niezaszczepionych, a nie zwykłych ludzi”.
„Zacząć winić” to oczywiście nie to samo co „kazać” – na tej samej konferencji Ivey pokazała bowiem przywiązanie do innego dogmatu konserwatyzmu, zgodnie z którym wszyscy ludzie wyposażeni są w zdrowy rozsądek – w związku z czym sami wiedzą, co dla nich dobre. – Są tacy, którzy uważają, że rząd powinien kazać ludziom się szczepić albo że powinien ich do tego przekupić. Tego nie będziemy robili w moim stanie – zadeklarowała gubernator parę dni później w komentarzu na łamach dziennika „The Washington Post”. Skąd jej zdaniem więc niechęć do szczepień? Dezinformacja.
To nuta, która pobrzmiewa w wypowiedziach wielu kolegów i koleżanek z jej partii. – Złych porad nie brakuje. Widać to wszędzie – lekarze wykonujący zawód bez licencji, dający fatalne wskazówki. I tych fatalnych wskazówek powinno się unikać – powiedział w ubiegłym tygodniu lider republikanów w Senacie Mitch McConnell. Polityk obiecał także wykupić spoty reklamowe w rozgłośniach radiowych w swoim stanie (Kentucky), w których będzie namawiał do szczepień.
W ubiegłym tygodniu pierwszą dawkę szczepionki przyjął Steve Scalise, republikański numer dwa w Izbie Reprezentantów. 55-latek do niedawna utrzymywał, że czeka, aż zaszczepią się mieszkańcy jego okręgu. O tym, że szczepionki ratują życie, zaczął mówić także gubernator Florydy Ron DeSantis, który swego czasu sprzedawał koszulki ośmieszające pandemiczne obostrzenia (m.in. z napisem „Don’t Fauci My Florida” – nie napuszczaj Fauciego – czyli słynnego, amerykańskiego zakaźnika – na Florydę). O zaletach szczepień zaczął mówić także Tucker Carlson, konserwatywny publicysta stacji Fox News, który wcześniej parę razy stwierdził, że koronawirus to ściema.
Niemcy zaczynają wymagać szczepień
Od wczoraj wjazd do naszego zachodniego sąsiada jest możliwy dopiero po pokazaniu świadectwa szczepienia – może być europejski paszport covidowy – albo negatywnego wyniku testu na obecność wirusa wykonanego nie później niż 48 godz. przed przyjazdem na teren Niemiec. Obowiązek dotyczy wszystkich powyżej 12. roku życia. Władze zdecydowały się na ten krok przez wzgląd na rosnącą liczbę infekcji zawleczonych z krajów, gdzie pandemia przybiera na sile. Zasady nie obowiązują pracowników transportu wykonujących swoje obowiązki oraz osób przekraczających granicę w ramach małego ruchu przygranicznego, czyli planujących przebywać w Niemczech krócej niż 24 godz.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama