Polacy nie chcą się szczepić. Dlatego żeby nie zmarnować zapasów szczepionek, sprzedamy je innym państwom. Pierwsza transza, ok. 4 mln dawek, być może zostanie wysłana na Wschód już w tym tygodniu – ustalił DGP.
Na pierwszy ogień idą kraje Partnerstwa Wschodniego, także kraje bałkańskie spoza UE. Na sprzedaż przede wszystkim są wystawione preparaty Pfizera i AstryZeneki. Substancja czynna, według ostrożnościowych szacunków firm, ma okres przydatności 6 miesięcy. Kiedy szczepionka trafia do nas, ma około 4–5 miesięcy ważności. Jak tłumaczy Michał Kuczmierowski, szef RARS, polityka jest taka, że od czasu, kiedy już każda transza nie jest od razu wykorzystywana (tak było na początku), to wydawane są starsze, a nowsze – przekazywane do magazynu. Na razie nie ma żadnego zagrożenia, żeby coś się przeterminowało. Jednak takie ryzyko może się pojawić w związku ze słabnącym zainteresowaniem szczepieniami. Coraz więcej preparatów trafia na półki. Obecnie jest ich około 5 mln. A co tydzień przychodzą kolejne dostawy. Dlatego już pierwsza partia jest przygotowywana do sprzedaży.
Michał Dworczyk, pełnomocnik rządu ds. programu szczepień, przyznaje, że liczba szczepiących się spada z tygodnia na tydzień. W ostatnim czasie to nawet spadki rzędu 40 proc. Chwilowy wzrost rejestracji na szczepienia może wynikać głównie z obawy przed wariantem Delta koronawirusa (co widać również po aktywności Polaków w sieci, szczyt wyszukiwań w Google hasła „Delta” wypadł w okresie 27 czerwca – 3 lipca).
Mimo to tendencja do wyhamowania dotychczasowego tempa szczepień jest faktem.
Wystarczy spojrzeć na statystyki: od połowy maja mogą się szczepić wszyscy, wtedy po pierwszej dawce było już około 11 mln osób. Każdy kolejny milion, który przyjął pierwszą dawkę, przybywał w ciagu 6–7 dni. Ta dynamika wyhamowała na początku czerwca – kolejna grupa licząca milion osób pojawiła się odpowiednio po 9 dniach, następna aż po 14.
W promocji szczepień rządowi pomagają władze lokalne, wysyłając listy informacyjne do swoich mieszkańców czy dzwoniąc do seniorów. O tym, czy i jaki efekt ta akcja przynosi, dowiemy się najpóźniej 19 lipca, gdy zostanie przygotowane pierwsze zbiorcze zestawienie.
Jak mówią nasi rozmówcy, początkowo szacowano, że będzie 20 mln osób, które się zaszczepią. Wtedy wywołało to dyskusję, że to mało. I dlaczego tylko tyle? Obecnie, jak przyznaje minister Dworczyk, te 20 mln jawi się jako wielki sukces. – Ludzie poczuli się bezpieczni i zainteresowanie spada – dodaje. Jak podkreśla Michał Kuczmierowski, jesienią w związku z kolejną falą, która na pewno nadejdzie, popularność szczepionek znowu wzrośnie. W tym celu gromadzone są szczepionki Johnson&Johnson, które mają o wiele dłuższe terminy. – Mogą być przechowywane przez 2 lata – mówi szef RARS.
Dokąd sprzedamy nasze szczepionki? Pierwszy kierunek to państwa z bloku Partnerstwa Wschodniego – głównie Ukraina i Gruzja. Ale, jak przyznają nasi rozmówcy, Polska będzie rozmawiać z każdym, kto się zgłosi. Ograniczają nas jedynie przepisy unijne, które nie pozwalają zarabiać na sprzedaży. Dlatego możemy jedynie rozmawiać o kosztach transportu i cenie za preparat, jaką uiściliśmy w ramach zakupów unijnych. – Czy też doliczyć coś za przechowywanie czy logistykę – mówi Kuczmierowski. Być może zostanie to rozwiązane na zasadzie cash&carry – tzn. my sprzedamy, a o odbiór i przewóz zadbają już zainteresowane strony. Pieniądze z tytułu sprzedaży będą trafiały do Funduszu Covidowego.
Rząd jednak nadal stara się przekonać społeczeństwo, że warto się szczepić. Tym bardziej, że zwiększa się liczba przypadków wyjątkowo zaraźliwej mutacji Delta. Z danych resortu zdrowia wynika, że 98,8 proc. przypadków osób trafiających do szpitala to osoby, które się nie szczepiły. To dowód na to, że szczepionka jest skuteczna. Minister Niedzielski ostrzega również, że obecny spadek liczby przypadków może być zwodniczy i się odwrócić. – Dziś mamy pierwszy dzień po apogeum III fali, kiedy linia trendu dotyczącego nowych zakażeń (7-dniowa średnia ruchoma) przestała maleć. Od tempa szczepień i naszej ostrożności zależy to, co będzie się działo dalej. Dlatego #SzczepimySię! – zaapelował na swoim Twitterze w niedzielę minister zdrowia. – Jeszcze niedawno było to na poziomie 40 proc., tak teraz jest to rzędu 10 proc. – mówił w piątek Adam Niedzielski podczas konferencji prasowej. Według rządu okres wakacyjny i spadek liczby zakażeń dają złudne poczucie bezpieczeństwa.
Z wyliczeń ICM UW wynika, że aby ochronić się przed wirusem Delta, powinniśmy osiągnąć odporność populacyjną na poziomie ok. 80 proc. – W tej chwili poziom immunizacji wynosi około 70 proc. To głównie efekt przechorowania koronawirusa. Ale taki poziom oznacza, że brakuje jeszcze około 5 mln osób po szczepieniu lub które przechorują COVID-19, byśmy osiągnęli odporność zbiorową – mówił pod koniec czerwca w rozmowie z DGP Franciszek Rakowski z ICM UW, pracujący przy tworzeniu modeli matematycznych rozwoju epidemii.
Rozmowa
20 proc. w grupie niezaszczepionych nie zmieni zdania
Rafał Bartczuk, psycholog społeczny, kierownik projektu UW i KUL pt. „Intencja do szczepień w Polsce” prowadzonego od lutego 2021 r.
Czy Polacy chcą się szczepić?
Większość nadal ma raczej sceptyczny stosunek. Około 60 proc. z grupy niezaszczepionych jest niezdecydowanych.
Dlaczego?
Różnie. To niejednorodna grupa. Część z nich to osoby, którym szczepienie jest obojętne. Mówiąc wprost: nie chce im się szczepić. To dotyczy przede wszystkim młodszych. Nie mają wyrobionego zdania, ale nie postrzegają COVID-19 jako czegoś, co ich dotyczy bezpośrednio, dlatego nie przykładają do tej kwestii wagi. Wolą się jednak nie szczepić.
Jak duża jest ta grupa?
Stanowią około 45 proc. w całej grupie nieszczepiących się niezdecydowanych. Kolejna część to osoby, które nie wiedzą, co robić. Mają poczucie niepewności zarówno w kwestii samej choroby, jak i niebezpieczeństwa, które się z nią wiąże. Ale podobne obawy żywią wobec przyjęcia szczepionki. W tej grupie jest więcej kobiet i są to osoby ze średnim lub wyższym wykształceniem.
To zaskakujące, że to osoby z wyższym wykształceniem.
Osoby słabiej wykształcone albo wierzą i ufają, i się szczepią, albo są przeciwne. Ci bagatelizują ryzyko choroby oraz możliwość zakażenia innych. Za to wyolbrzymiają efekty uboczne i potencjalną szkodliwość szczepień. Lepiej wykształceni, którzy się jednak nie szczepią, martwią się obiema rzeczami. Tutaj dynamika lęku polega na tym, że nie wiedzą, czego bardziej się bać.
Ilu jest zadeklarowanych przeciwników szczepień?
Około 20 proc. w grupie nieszczepionych jest zdecydowanych nie przyjąć preparatu.
Nie da się ich już przekonać?
To osoby, które mają już wyrobione zdanie; byłoby bardzo trudno przekonać je do zmiany stanowiska.
Jak zatem trafić do reszty?
Badania pokazują, że różne grupy potrzebują różnych przekazów. Inne argumenty mogą trafić do grupy obojętnych, a inne do tych, które się obawiają. Tę pierwszą trzeba by najpierw przekonać do zaangażowania się (powiązanie szczepienia z dobrem wspólnym lub partykularnym interesem). Do tej, która się obawia, można trafić racjonalnymi argumentami.
Teraz jest widoczny duży spadek, jeśli chodzi o tempo szczepień.
Czynnikiem na pewno są wakacje. Czwarta fala jesienią na pewno zwiększy zainteresowanie preparatami przeciw COVID-19.
Kiedy zaczęła się pandemia, było wiadomo, że szczepionek nie wystarczy dla wszystkich. Nikt w związku z tym nie podejrzewał, że tak szybko staniemy wobec perspektywy, że część z nich może się zmarnować.
Problem ma różne oblicza. Niektóre państwa po wyszczepieniu sporej części ludności mają nadmiar dawek, których nie zdążą wykorzystać przed upływem terminu ważności. Tak jest np. w USA, które w drugiej połowie czerwca przedstawiły plan wysłania za granicę ok. 80 mln dawek. W innych z kolei program szczepień idzie tak opornie, że preparaty leżą niewykorzystane w magazynach. To jest problem np. w Rumunii i Bułgarii.
W przypadku tego pierwszego kraju rząd pod koniec czerwca ogłosił, że porozumiał się w sprawie sprzedaży 1,17 mln dawek preparatu Pfizera i BioNTechu Danii. Podobny krok rozważa także Bułgaria.
Innym przykładem jest Izrael, gdzie tempo szczepień spadło na tyle (po prostu bardzo duży odsetek ludności już zdążył je przyjąć), że kraj stanął wobec perspektywy zmarnowania się dawek. Tel Awiw prowadził w tej sprawie rozmowy z Palestyńczykami, ale ostatecznie 700 tys. dawek trafi do Korei Południowej. Ta transakcja to jednak nie sprzedaż, lecz wymiana: Seul we wrześniu ma odesłać taką samą ilość, ale już z nowszej partii produkcyjnej.
Szczepionki mogą się też zmarnować, jeśli kraj nie jest przygotowany do ich dystrybucji. W lutym Republika Południowej Afryki (RPA) przekazała Unii Afrykańskiej (UA) milion dawek preparatu AstryZeneki z Indii (jedna z tamtejszych firm ma licencję na produkcję). Preparaty za pośrednictwem Unii trafiły do kilku państw na Czarnym Lądzie; niestety, nie wszystkie zdążyły je podać przed upływem daty ważności – 13 kwietnia. W ten sposób Malawi musiało zniszczyć 20 tys. dawek, a Sudan Południowy – 59 tys. dawek.