Rząd nie odbierze szpitali samorządom. Jednak, jak wynika z informacji DGP, będzie mógł do nich wprowadzić własnych komisarzy. Nowa instytucja Agencja Rozwoju Szpitali ma brać udział w zarządzaniu placówkami

– To poprawi dostęp do świadczeń i doprowadzi do oddłużenia lecznic – zapewnia Ministerstwo Zdrowia, które właśnie zakończyło prace nad koncepcją reformy szpitalnej. Samorządy odpowiadają, że rząd chce decydować o nie swoim majątku.

Wstępnie, jak się dowiedzieliśmy, resort rekomenduje jeden z trzech wariantów zmian w szpitalach. Zgodnie z nim placówki mają pozostać w zarządzie powiatów, ale może się okazać, że tylko pozornie. Właściciel szpitali pozostałby bowiem ten sam, ale w każdej chwili rząd mógłby wprowadzić do nich swoich komisarzy. Ci przejmowaliby na jakiś czas niemal pełną kontrolę nad wybranymi placówkami.

Plan ministerstwa przewiduje również powołanie Agencji Rozwoju Szpitali. Miałaby ona sprawować pieczę nadzorczą nad całym systemem szpitalnictwa. To właśnie ona decydowałaby o tym, który samorządowy szpital potrzebuje „wsparcia” rządowego komisarza. Minister tłumaczy, że rolą takiej osoby będzie zarządzanie, ale także restrukturyzacja. – Taki pełnomocnik musi choćby ustalić, czy jeżeli mamy dwa szpitale obok siebie, to czy naprawdę w obu musi być oddział porodowy. Będzie też odpowiadał za kontrakty z NFZ – tłumaczy w rozmowie z DGP minister Niedzielski. Jak dodaje, chodzi o „spójne i logiczne zarządzanie sferą szpitalną, tak by nie generowała ona zadłużenia w wyniku błędnych działań i wzajemnej rywalizacji o tego samego pacjenta i tego samego lekarza”.

– Ten scenariusz nie wywołuje zmian w organach założycielskich. Omijamy więc potencjalne napięcia, jakie mogłyby zaistnieć, gdybyśmy zdecydowali się na przejmowanie szpitali jako właściciel – przekonuje Adam Niedzielski.

O przejściu pod nadzór centralny ma decydować kilka parametrów, m.in. wynik finansowy, jakość leczenia (np. przeżywalność po zabiegach, powroty do szpitala) czy ocena pacjentów.

Samorządowcy są przeciwni zmianom. Grzegorz Kubalski ze Związku Powiatów Polskich podkreśla, że propozycja ministra to dalej centralizacja i pozbawianie samorządów części kompetencji. Tyle że akcja będzie przeprowadzona w białych rękawiczkach. – Sprowadza się ona do przekazania w ręce przedstawicieli rządu pełni uprawnień decyzyjnych – w odniesieniu do nie swojego majątku i za nie swoje pieniądze – ocenia.

Zmiana struktury właścicielskiej w szpitalach miała być odpowiedzią na fatalną sytuację finansową placówek zdrowia. Wstępnie resort ministra Adama Niedzielskiego planował zmniejszyć liczbę organów założycielskich. Ostatecznie plan jest taki, żeby nie zmieniać struktury właścicielskiej, za to umożliwić opcję centralnego zarządzania. Nadzór nad szpitalem miałby przejmować pełnomocnik powoływany przez Agencję Rozwoju Szpitali. Chodzi o nową instytucję, która miałaby włączyć się w zarządzanie lecznicami.
Pomysł jest prosty: kiedy jest problem w szpitalu, wysyłany jest do niego komisarz, który może arbitralnie podejmować decyzje dotyczące przekształcenia konkretnej placówki. Ministerstwo przekonuje, że zarząd komisaryczny byłby wprowadzany na podstawie twardych przesłanek, w tym przede wszystkim finansowych. – Dane takie są świadectwem tego, czy szpital jest dobrze dostosowany do lokalnych potrzeb zdrowotnych mieszkańców – tłumaczył minister Adam Niedzielski.
Samorządowcy przekonują, że za błędne decyzje pełnomocnika zapłacą powiaty i miasta
Choć taki model wydaje się mniej inwazyjny niż inne propozycje, które były rozważane wcześniej przez Ministerstwo Zdrowia, to i tak nie spotkał się on z przychylnym przyjęciem przez samorządowców. Zdaniem Grzegorza Kubalskiego ze Związku Powiatów Polskich skutki „nieodpowiedzialnego działania” pełnomocnika rządowego spadną na poszczególne powiaty czy miasta. Zwłaszcza że fundamentalnym problemem polskiego szpitalnictwa jest nie tyle skomplikowana struktura właścicielska placówek, ile chroniczny brak pieniędzy w systemie. – Od zmian organizacyjno-zarządczych pieniędzy nie przybędzie, tak jak od przelewania z pustego w próżne nie zwiększy się nieistniejąca zawartość – mówi Kubalski. Z kolei Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich dodaje, że wybór wersji z pełnomocnikami go nie dziwi. – To rozwiązanie wygodne dla rządu, oznacza, że wracają „komisarze ludowi” – mówi. I podaje przykłady. – W Warszawie, od momentu wkroczenia rządowego pełnomocnika do Szpitala Południowego, sytuacja z łóżkami wcale się nie zmieniła. Z kolei w Radomiu pełnomocnik działa, podpisuje umowy na kilkadziesiąt milionów złotych, bez żadnego formalnego umocowania w postaci umowy o pracę. Prezydent miasta już zgłosił sprawę do prokuratury – wskazuje Wójcik.
Minister zdrowia, a w ślad za nim wojewoda mazowiecki, przekonują, że jest wręcz odwrotnie. Ich zdaniem wprowadzenie pełnomocnika do stołecznego Szpitala Południowego przyspieszyło otwarcie na przyjęcia pacjentów.
W ocenie Adama Niedzielskiego właśnie sytuacja pandemiczna pokazała, jak potrzebna jest to zmiana. Wskazuje, że celem jest przyporządkowanie ministrowi zdrowia takich narzędzi, by mógł choćby w ramach epidemicznej sytuacji kryzysowej zaangażować do walki szpitale bez konieczności dyskusji z ich właścicielami. – Doświadczenie pandemiczne wskazuje, że wprowadzenie pełnomocnika, jak w Radomiu czy Warszawie, okazuje się skuteczne. W obu przypadkach dzięki temu system szybko otrzymywał dodatkowe łóżka dla pacjentów z koronawirusem – uważa Niedzielski. I tłumaczy, że różnica w stosunku do epidemicznego modelu wprowadzania pełnomocnika będzie taka, że jest plan stworzenia obiektywnych kryteriów i mierników tej decyzji. – Weźmiemy pod uwagę m.in. wynik finansowy, jakość leczenia czy wpisywanie się w mapę potrzeb zdrowotnych – dodaje.
Renata Kaznowska, wiceprezydent Warszawy z ramienia PO, mówi: to zwyczajny rozbiór samorządowej opieki zdrowotnej. – Nie da się płynnie zarządzać samorządowymi szpitalami, mając na głowie rządowego pełnomocnika, to będą dwa ośrodki decyzyjne – przekonuje. Dodaje, że takie sytuacje mogą mieć wpływ na realizację samorządowych programów zdrowotnych, takich jak program szczepień przeciw HPV, szkoły rodzenia czy programy dla seniorów.
Niedzielski odpowiada, że projekt nie ma charakteru politycznego. Jego założeniem jest pomoc w bieżącym zarządzaniu oraz zarządzaniu kryzysowym i dopasowaniu relatywnie niewielkiej liczby lekarzy i pielęgniarek do sieci szpitali.
Dwa pozostałe warianty, które rozważał resort, to pełne przejęcie lecznic przez Agencję Rozwoju Szpitali lub utworzenie spółek zarządzających placówkami z dominującym udziałem Skarbu Państwa. Oba warianty w ocenie resortu byłyby skomplikowane i czasochłonne we wdrażaniu i oznaczałyby potężne logistyczne wyzwanie. Z tego punktu widzenia wybrany wariant jest najmniej skomplikowany.
Obecnie 44 proc. wszystkich szpitali w kraju należy do powiatów (255). Kolejnych 31 proc. (175) to szpitale wojewódzkie. W dalszej kolejności są szpitale miast na prawach powiatu (8 proc.), uczelniane (7 proc.), MSWiA (4 proc.), MON (2 proc.), MZ (2 proc.) i lecznice gminne (2 proc.).
Czemu ma służyć cała rewolucja? Z prezentacji przedstawianych przez Ministerstwo Zdrowia wynika, że głównie chęcią prowadzenia spójnej polityki w zakresie świadczeń medycznych. Obecne wielowładztwo, zdaniem rządu, generuje „wyniszczającą konkurencję”, spory kompetencyjne i nieskoordynowaną opiekę nad pacjentem, co dodatkowo wzmogła pandemia COVID-19. Problemem jest też skala zadłużenia szpitali, które wynosi obecnie ok. 15 mld zł. Szpitale generujące największe długi to placówki resortowe (MSWiA, MON i MZ): stanowią 8 proc. ogółu szpitali w kraju, a jednocześnie odpowiadają za 13 proc. zobowiązań ogółem i 11 proc. wymagalnych. Szpitale powiatowe i miast na prawach powiatu generują 34 proc. długów ogółem i tyle samo wymagalnych. ©℗