Pacjenci onkologiczni pod ochroną. Teoretycznie. W praktyce mają ograniczenia w dostępie do diagnostyki i leczenia. Część to efekt decyzji administracyjnych o przesuwaniu zabiegów planowych, część to odwlekanie wizyt ze strachu przed wirusem.
Pacjenci onkologiczni pod ochroną. Teoretycznie. W praktyce mają ograniczenia w dostępie do diagnostyki i leczenia. Część to efekt decyzji administracyjnych o przesuwaniu zabiegów planowych, część to odwlekanie wizyt ze strachu przed wirusem.
Rafał najpierw trafił do szpitala w Otwocku, gdzie ostatecznie zdiagnozowano zmiany nowotworowe w płucach. Miał mieć zabieg, ale jak usłyszał, oddział OIOM został przeznaczony dla pacjentów z COVID-19. Szukał miejsca gdzie indziej. Ostatecznie trafił do Instytutu Gruźlicy i Chorób Płuc w Warszawie. Poszukiwania trwały, ale choroba nie czekała. – Między dwiema tomografiami, które mi wykonano w odstępie miesiąca, widać jej postęp. W efekcie dalsze leczenie jest trudniejsze, a rokowania gorsze – mówi nasz rozmówca.
Inny przykład: Piotr. Jeszcze do niedzieli nie wiedział, czy w poniedziałek zostanie przyjęty do szpitala przy ul. Płockiej w Warszawie. Czekał go zabieg terakochirurgiczny, ze względu na zmianę rakową znalezioną na żebrze. Miał wyznaczony termin, ale zapadła decyzja wojewody mazowieckiego o zwiększeniu bazy łóżek dla chorych na COVID-19 w Instytucie Gruźlicy i Chorób Płuc. To, jak alarmowała dyrekcja szpitala, miało oznaczać koniec operacji onkologicznych w placówce. Ostatecznie, po burzy medialnej również z udziałem pacjentów, udało się wypracować kompromis i nowe łóżka powstaną, ale nie na oddziale intensywnej terapii, który pozostanie otwarty również dla chorych onkologicznie. Na jak długo? – Widziałem wczoraj, jak cofano do domu pacjenta, który miał mieć na oddziale podaną chemię – dodaje pan Piotr.
Najgorzej mają chorzy, którzy trafiają do szpitali, które nie są onkologiczne. Jak wylicza Dorota Korycińska, prezes Ogólnopolskiej Federacji Onkologicznej, tylko połowa pacjentów jest diagnozowana i leczona w przeznaczonych im instytutach. Reszta szuka pomocy w szpitalach wielospecjalistycznych, które teraz walczą z pandemią i muszą tworzyć kolejne covidowe łóżka. – I na tym polega problem – mówi Korycińska.
Podobnie mówi prof. dr hab. n. med. Tadeusz Pieńkowski z Kliniki Onkologii i Chorób Piersi CMKP, Oddział Radioterapii i Onkologii CSK – MSWiA w Warszawie. – Leczenie onkologiczne odbywa się w wielu szpitalach, które nie mają w nazwie „onkologia” – twierdzi. – Chorzy na nowotwory są diagnozowani i operowani w klinikach torakochirurgicznych, ginekologicznych, urologicznych, laryngologicznych, neurochirurgicznych i w wielu innych. Są to często rozległe operacje, po których chorzy muszą być hospitalizowani na oddziałach intensywnej terapii. Są to miejsca deficytowe potrzebne obecnie do leczenia chorych na COVID 19 – dodaje.
– To prawda. Wąskim gardłem są łóżka OIOM. Przeznaczenie ich dla pacjentów z COVID-19 spowoduje spadek operacji. Bo człowiek po zabiegu powinien spędzić tam 2, 3 dni. Tymczasem pacjent z COVID-19 zajmuje łóżko na tygodnie – wylicza Korycińska.
Oto kilka przykładów. W jednym z dużych szpitali specjalistycznych w stolicy mają pacjentów onkologicznych, ale ci na równi z innymi mają przesuwane zabiegi, te planowe. – Z dziewięciu sal operacyjnych mam trzy działające dla innych chorych niż covidowi – mówi nam dyrektor szpitala. Co to znaczy? Że o 60 proc. spadła liczba operacji planowych. W tym i tych chorych na raka.
Inny szpital. Dolny Śląsk. Zabiegi teoretycznie nie są wstrzymywane. A chorzy na raka mają priorytet. Praktyka bywa inna. – To tylko z wczoraj. Pacjent spadł mi na jutro albo na przyszły tydzień, bo mieliśmy trzy ostre przyjęcia covidowe – mówi lekarka. I muszą wybierać: z jednej strony ktoś się dusi z COVID-19, z drugiej onkologiczny, ale jednak planowy zabieg. Wybór jest prosty.
Jest jeszcze coś, o czym mówią zgodnie wszyscy nasi rozmówcy. Diagnostyka, a raczej jej brak. – Chorzy mają utrudniony dostęp do badań obrazowych i do wykonywania biopsji. Dodatkowo wielu pacjentów boi się kontaktu ze służbą zdrowia. W efekcie coraz więcej chorych podejmuje leczenie, gdy zaawansowanie nowotworu jest duże – mówi prof. Tadeusz Pieńkowski. Już wcześniej mieliśmy z tym problem: np. umieralność na raka piersi spada w większości państw Europy, a w Polsce rośnie. Teraz może być jeszcze gorzej.
Oto jeden z przykładów szpitala na Dolnym Śląsku. W czasach przed pandemią wykrywali dzięki badaniom endoskopowym jeden, dwa przypadki raka tygodniowo. Teraz też jeden–dwa, ale miesięcznie. Efekt? – Dziś miałam dwóch pacjentów. Jeden rak trzustki, drugi jelita grubego. Już nie było na co patrzeć, przyszli za późno. Leczenie jest właściwie niemożliwe – mówi onkolog, z którym rozmawiamy. Sami przyznali, że niepokojące objawy pojawiły się rok temu. Gdyby przyszli wtedy, mieliby szansę na leczenie.
To pokazuje, że problem zaczyna się dużo wcześniej, jeszcze przed wykryciem zmian nowotworowych. Magdalena Sulikowska z Fundacji Alivia powołuje się na dwa raporty tej organizacji przygotowane w zeszłym roku na podstawie rozmów z pacjentami i lekarzami. – Co trzeci chory miał odwoływane świadczenia. W tej grupie prawie 70 proc. nie dostało informacji, gdzie dalej powinni być leczeni – podkreśla. Jej zdaniem od czasu drugiej fali nie zmieniło się wiele. Owszem, przy rzeczniku praw pacjenta działa infolinia, ale to za mało. Na dowód organizacje zajmujące się pacjentami onkologicznymi cytują m.in. dane NFZ dotyczące kart DILO. W 2020 r. wydano ich o prawie 20 tys. mniej niż rok wcześniej.
– Pacjenci onkologiczni już teraz trafiają do szpitala w coraz cięższym stanie, i to nie ze swojej winy – przyznaje Maja Marklowska-Tomar z Narodowego Instytutu Onkologii w Gliwicach, dodając, że traconego czasu w onkologii nie da się odrobić po ustaniu pandemii. Dlatego zawzięli się i leczą tak, jakby pandemii nie było. Robią to, nawet jeżeli część personelu jest przesuwana do szpitali tymczasowych. W szpitala w Zielonej Górze 12 na 30 anestezjologów oddelegowano do szpitala tymczasowego. – Pomimo to próbujemy pracować normalnie – podkreśla Sylwia Majcher-Nowak.
Doktor Janusz Mielcarek z Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego im. Rydygiera w Toruniu wylicza, że na osiem łóżek na tutejszym OIOM, cztery przeznaczone są dla pacjentów covidowych. – To rodzi utrudnienia, ale na razie robimy wszystko, by nie odkładać zabiegów onkologicznych – przekonuje. Podobnie jest w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Białymstoku, nikt nie ma wątpliwości: nie można dopuścić do opóźnień w leczeniu onkologicznym. – Po ubiegłorocznym wiosennym częściowym ograniczeniu mieliśmy później pacjentów w o wiele gorszym stanie. Dopóki więc dajemy radę, nie wstrzymujemy przyjęć planowych – mówi DGP Katarzyna Malinowska-Olczyk, rzecznik szpitala.
Najgorzej mają chorzy, którzy trafiają do szpitali nieonkologicznych
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama