Od kwietnia ma zostać porzucona zasada „wszystkim po równo”, według której punkty dostawały po 30 dawek tygodniowo i równolegle prowadziły zapisy na szczepienia na dwa miesiące do przodu.

Teraz będą mogły zamawiać liczbę preparatów do limitu, jaki zgłoszą NFZ, np. 200 dawek tygodniowo. Potem będzie ustalany termin dostawy i dopiero na tej podstawie punkty będą umawiały pacjentów. Chodzi o to, by uniknąć sytuacji, do jakich dochodzi dziś, że szczepienia są przesuwane, bo szczepionki nie dojechały. Jeśli liczba dostarczanych do Polski dawek wzrośnie – a tego spodziewa się rząd w II kw., bazując na deklaracjach producentów – to groziłoby totalnym bałaganem.
– System się niejako odwraca. Dziś to punkty szczepień dostają preparaty i wystawiają terminy w kalendarzach w przód, zakładając, że dostaną preparaty. Po zmianach to najpierw Rządowa Agencja Rezerw Strategicznych (RARS) wystawi tzw. oferty, w ramach których zaproponuje limity dostaw, a następnie punkt szczepień je zaakceptuje lub nie. Jeśli tego nie zrobi , to część dostaw wróci do dalszego rozdysponowania. To daje większą kontrolę nad systemem dystrybucji, a dla pacjentów jest neutralne – tłumaczy nasz rozmówca z rządu.
Jak przyznają kierownicy placówek podających szczepienia, to spora zmiana – przede wszystkim dlatego, że muszą się szykować na więcej i bardziej intensywnej pracy. – Od przyszłego tygodnia zaczynamy przyjmować w soboty, do tej pory mieliśmy pacjentów tylko do piątku – mówi kierownik jednej z pomorskich klinik. Jednak placówki nadal nie wiedzą, ile dokładnie dawek otrzymają. – Dwa tygodnie temu przekazywaliśmy NFZ, że możemy podać 120 dawek tygodniowo. Czy tyle dostaniemy, tego nie wiemy – tłumaczy nasz rozmówca.
Jak dodaje dyrektor łódzkiej placówki, ze względu na to, że system jest zmieniany, choć ma zapisanych już 69-latków na kolejny tydzień, jej zamówienia zostały anulowane. – Tłumaczono nam, że mamy spokojnie czekać na ofertę. I że dostawa na pewno dotrze – dodaje kierowniczka POZ. Oni mogą podać 200 dawek tygodniowo. – Jeżeli tyle dostaniemy, to tempo naprawdę się zwiększy – dodaje.
Nasi rozmówcy z NFZ potwierdzają, że analizowali dane dotyczące potencjału POZ w Polsce w kontekście szczepień, stąd pytania do kierowników podmiotów. Dane jednak zostały przekazane do RARS i to ona będzie składała ofertę placówkom.
Czy nie ma obaw o marnowanie się szczepionek, jeżeli przychodnia nie znajdzie tylu chętnych, ilu deklaruje? Obecnie na 4,5 mln wykonanych szczepień, zutylizowano 5,8 tys. dawek. Eksperci przekonują, że przy Pfizerze nowy system by się nie sprawdził – szczepionka może być przechowywana kilka dni po otwarciu. Jednak Astra czy Johnson mogą być przechowywane w lodówkach dłużej.
Rząd liczy, że zmiany w systemie szczepień pozwolą znacząco przyspieszyć wyszczepianie i wygrać wyścig z koronawirusem. Sytuacja jest daleka od optymistycznej. Wczoraj odnotowano ponad 10 tys. przypadków, znacznie mniej niż w końcówce tygodnia, ale to ponad 70 proc. więcej niż tydzień wcześniej. Najlepiej sytuację pokazują dane o zachorowaniach na 100 tys. mieszkańców. Jeszcze tydzień temu średnia dla Polski wynosiła 32 osoby, wczoraj było to już 42, ale w czterech województwach: warmińsko-mazurskim, pomorskim, mazowieckim i lubuskim przekroczyła 50. Z kolei zbliżają się do tej granicy województwa: śląskie, dolnośląskie i kujawsko-pomorskie. A wcześniej to właśnie 50 przypadków na 100 tys. mieszkańców było wyznaczone jako kryterium stref czerwonych, gdy rząd w wakacje przygotował koncepcję regionalizacji obostrzeń. Jeśli liczba przypadków będzie rosła w takim tempie, to za tydzień spora część Polski spełni to kryterium. – Ten wzrost jest naprawdę niepokojący, dlatego myślimy o tym, by już nie zaostrzać restrykcji regionalnie, a zrobić to w skali całego kraju – tłumaczy osoba z rządu. Tym bardziej że coraz bardziej niepokojące stają się dane szpitalne. Liczba zajętych łóżek covidowych przekroczyła 20 tys., na ogólną liczbę 28 tys. Z kolei pod respiratorami leży 2084 pacjentów na ogólną liczbę 2882 możliwych obecnie do wykorzystania. Zarówno łóżka, jak i respiratory są zajęte w ponad 70 proc. To niepokojąco zaczyna przypominać sytuację z końcówki listopada. I choć rząd nadal ma możliwości zwiększania liczby łóżek i respiratorów, to już dziś widać, że znów barierą zaczyna być przeciążony personel.
Prognozy matematyków z ICM UW – a to m.in. w oparciu na nich rząd podejmuje kolejne działania – na razie nie są optymistyczne. Wynika z nich, że mniej więcej do połowy kwietnia musimy się liczyć z tendencją wzrostową trzeciej fali pandemii. W kulminacyjnym dniu, tj. 18 kwietnia, prognozowanych jest ponad 23,7 tys. dziennych przypadków. Z kolei liczba osób hospitalizowanych z końcem kwietnia może przebić 38 tys., co by oznaczało niemal dwukrotny wzrost w stosunku do obecnej sytuacji i niemal pewny paraliż systemu ochrony zdrowia.
Wzrost liczby pacjentów widać w POZ. To jest nawet jedna czwarta lub jedna trzecia wszystkich, którzy się do nich zgłaszają. – To nawet 250 osób tygodniowo, czyli 50 dziennie, co oznacza 10 godzin pracy lekarza dziennie – mówi jeden z pracowników przychodni. Jak wylicza, pacjenta z objawami zakażenia koronawirusem lekarz musi przyjąć co najmniej trzy razy. Pierwszy, gdy jest podejrzenie i trzeba dać skierowanie na testy, drugi na kontrolę z wymazem i trzeci – co najmniej – na kontrolę po zakończeniu izolacji. Zaś od dziś wchodzą nowe reguły dla POZ – mają obowiązek przyjmować osobiście w gabinecie więcej osób, przede wszystkim w grupie najmłodszych i najstarszych. Zdaniem lekarzy, nawet jeżeli to słuszne rozwiązanie, nie powinno wchodzić w życie w momencie narastającej trzeciej fali. Z drugiej strony MZ wczoraj postanowił odciążyć POZ, zmieniając ścieżkę testowania. Obecnie na test – przy podejrzeniu COVID-19 – kieruje lekarz rodzinny. Teraz będzie możliwość otrzymania skierowania przez internet. Na stronie gov.pl/dom wystarczy wypełnić formularz, zaznaczając, jakie się ma objawy i czy miało się kontakt z osobą chorą, i poczekać na telefon od konsultanta. Jeżeli objawy się potwierdzą, ten wyda skierowanie na test.