Rząd odmroził gospodarkę, ale gdy tylko statystyki zaczną się pogarszać, skłonny jest zrobić krok wstecz. Dane już są pesymistyczne. 5 proc. chorujących może mieć brytyjską odmianę koronawirusa – tak wynika z pierwszych badań przeprowadzonych na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Naukowcy z krakowskiej uczelni przeanalizowali ok. 400 próbek pobranych od nauczycieli. W tym tygodniu będą wyniki kolejnej partii, która pokaże, czy obecność odmiany brytyjskiej wirusa w populacji rośnie. – Ten wariant jest z nami najprawdopodobniej od jesieni – mówi prof. Krzysztof Pyrć, który nadzoruje badania. Jak to się przekłada na sytuację epidemiczną? Zdaniem wirusologa nadal brakuje rzetelnych danych mówiących o tym, czy ta modyfikacja jest bardziej zaraźliwa. – Wpływ na to mogą mieć także zachowania społeczne. W Wielkiej Brytanii na jej rozprzestrzenienie miały w dużej mierze wpływ nie tyle właściwości wirusa, ile brak obostrzeń – komentuje prof. Pyrć.
Obecność wirusa brytyjskiego nie jest nadal uwzględniona w modelach matematycznych. I analiza, jak się okazuje, może być bardziej optymistyczna niż rzeczywistość. – Będziemy starali się to uwzględnić w kolejnych prognozach – przyznaje dr Franciszek Rakowski z ICM UW, który wraz z zespołem przygotowuje szacunki rozwoju epidemii.
W czwartek było ok. 7 tys. zakażonych. W sobotę podano, że wirusa wykryto u 5334 osób. Niepokojąca jest przy tym liczba zgonów. ICM już skorygował swoją prognozę, zakładając, że spadek liczby nowych przypadków będzie wolniejszy.
Jak to się przełoży na planowane luzowanie obostrzeń? Od weekendu są m.in. otwarte hotele i stoki. W Zakopanem w sobotę były tłumy. Minister zdrowia Adam Niedzielski przekonywał niedawno w DGP, że luzowanie może być w każdej chwili cofnięte. Według szefa resortu zdrowia nastąpi to, kiedy liczba dziennych przypadków osiągnie 10 tys.
Doktor Franciszek Rakowski precyzuje, że dzwonkiem alarmowym będzie na pewno średnia tygodniowa sięgająca 8 tys. przypadków. Obecnie oscyluje w granicach 5,3 tys. Istotne jest także obłożenie łóżek. Wydolność systemu zdrowia jest liczona na maksimum 30 tys. osób przebywających w szpitalach. Zdaniem dr. Rakowskiego hamulec należy zaciągnąć znacznie wcześniej niż przy liczbie 20 tys. Bo maksymalna pojemność to 23 tys. pacjentów, trochę niezależnie od tego, ile jest jeszcze łóżek. Pokazał to listopad, kiedy udało się wykorzystać jedynie taką właśnie liczbę.
Rząd w ciągu kilku dni ma przeprowadzić pierwszą kompleksową ocenę obowiązującego od 12 lutego częściowego odmrożenia
gospodarki. Wariant optymistyczny zakłada dalsze luzowanie. Pesymistyczny – powrót do obostrzeń obowiązujących przed 12 lutego.
Co zdecyduje, w którą stronę pójdziemy? Kluczowe będą cztery czynniki – liczba zachorowań (liczona jako procent pozytywnych wyników testów), liczba hospitalizowanych, dostępność respiratorów oraz tendencja. – Jeśli średnia tygodniowa wyniesie np. 8 tys. zachorowań, ale w ostatnich dwóch dniach będzie zwyżka w postaci 10 tys., to będziemy reagować – wyjaśnia źródło DGP. W tym kontekście wszyscy z niepokojem patrzą na efekty minionego weekendu – nie dość, że walentynkowego, to jeszcze pierwszego po częściowym odmrożeniu hoteli. – Jestem na stoku z dziećmi, knajpy są otwarte, a w nich
klienci – opowiada jeden z naszych czytelników, który był w górach. W samym Zakopanem, w którym przy obecnych ograniczeniach dostępnych jest 20 tys. miejsc noclegowych, tuż przed weekendem spodziewano się maksymalnej liczby gości. Już w piątek trasa do najpopularniejszego górskiego kurortu była zakorkowana.
Rozwojem sytuacji zaniepokojeni są członkowie Rady Medycznej działającej przy premierze. I zgodnie przyznają, że wszystko zależy od zachowań Polaków. – Jeżeli teraz zrobi się najazd na hotele, to może przełożyć się na skalę zachorowań – wskazuje jeden z członków rady. Inny przyznaje, że być może nie byłoby obecnego odmrożenia gospodarki, gdyby nie silna presja społeczna. – Ludzie są zmęczeni lockdownem, chcą trochę oddechu. Jeśli rząd by nie odmroził, samo by się odmroziło – przyznaje nasz rozmówca.
Co wywoływało najwięcej dyskusji w sprawie obostrzeń? Hotele i restauracje. Eksperci z Rady Medycznej byli przeciwni m.in. luzowaniu restauracji z powodu obawy przed rozwojem epidemii. Rozmówca DGP wskazuje na trudne rozmowy z branżą hotelarską. – Oni nie rozumieją, że problemem nie jest to, iż ktoś się może zakazić w
hotelu działającym w reżimie sanitarnym, tylko to, że otwarcie hoteli zwiększa mobilność ludzi i generuje sytuacje, w których do zakażenia może dojść jeszcze po drodze do hotelu – argumentuje.
Jak zapowiadał podczas piątkowej konferencji prasowej rzecznik resortu Wojciech Andrusiewicz, choć sytuacja epidemiczna jest stabilna, to w każdej chwili może to się zmienić. – Kategoryczne trzymanie się obostrzeń pozwoliło nam ustabilizować epidemię na dość niskim poziomie. Ale obserwujemy dwa ostatnie dni, które pokazują nam, jak nieprzewidywalna potrafi być epidemia i że te spadki nie muszą trwać wiecznie. W czwartkowym raporcie mieliśmy w granicach 500 więcej zakażeń niż przed tygodniem – mówił podczas konferencji.
Rząd równolegle zastanawia się, co dalej z akcją szczepień przeciwko COVID-19. Do tej pory wykonano ich ok. 2 mln – ponad 1,4 mln pierwszą dawką i ok. 0,6 mln drugą. Aktualny harmonogram szczepień sięga końca I kw. br. i, jak słyszymy, na razie za wcześnie jest na planowanie rozkładu jazdy na II kw. – Tym bardziej że jeszcze musimy wyszczepić 700 tys. osób w wieku 70+, dla których nie było wolnych terminów w pierwszym etapie rejestracji. Poza tym trudno jest uzyskać na piśmie jakiekolwiek deklaracje dostaw ze strony producentów szczepionki. Co prawda słyszeliśmy, że mają zwiększyć dostawy w taki sposób, by wyrównać różnicę powstałą wskutek przejściowo mniejszych dostaw, ale to ciągle tylko deklaracje, a nie zobowiązanie – tłumaczą nasze źródła.
W sumie, jak informował minister zdrowia Adam Niedzielski w rozmowie z PAP, do końca I kw. 2020 r. do Polski powinno trafić prawie 6,7 mln dawek – 4,8 mln od koncernu Pfizer/BioNTech, 1,15 mln od AstryZeneki oraz 744 tys. od Moderny.
Rząd skorygował też dotychczasową strategię szczepień preparatem od AstryZeneki. – Szczepionką AstryZeneki mogą być szczepione wszystkie osoby od 18. do 65. roku życia (początkowo cezurą miało być 60 lat). Dzięki temu drugi etap rejestracji nauczycieli i opiekunów żłobków, który rozpocznie się 15 lutego, uwzględni również 60-latków. Pierwotnie ta grupa osób miała nie być szczepiona preparatem AstryZeneki – podał w piątek rząd. – Rozwiąże to problem, który polegał na tym, że
nauczyciele 60+ nie mogli się zaszczepić – przyznał Michał Dworczyk, pełnomocnik rządu ds. szczepień.
Nie było jednomyślności co do przerwy między obiema dawkami szczepionki. Jak się dowiadujemy, część ekspertów przekonywała, żeby w gronie nauczycieli odstęp między pierwszą a drugą dawką wyniósł 4 tygodnie. – Mielibyśmy szansę dokonać pełnego zaszczepienia nauczycieli prowadzących aktualnie zajęcia w szybkim tempie. Popierałem opcję czterotygodniowej różnicy dla grupy obecnie prowadzących zajęcia i 12 tygodniowej dla pozostałych nauczycieli z możliwością jej skrócenia w przypadku pojawienia się nowych wyników badań – mówi prof. Robert Flisiak, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych. Ostateczna decyzja zapadła, żeby przerwa wynosiła 12 tygodni dla wszystkich.