Pomysł, by zaszczepieni na COVID-19 mieli przywileje, jest do obrony, ale tylko jeśli dostęp do preparatu będą mieli wszyscy chętni
Na początku roku Ministerstwo Zdrowia Izraela ogłosiło, że wszyscy, którzy zaszczepią się na COVID-19, nie tylko unikną kwarantanny po kontakcie z osobą zakażoną, lecz także znowu będą mogli podróżować, chodzić do restauracji czy brać udział w imprezach sportowych bez ograniczeń. Ich przywileje ma potwierdzić tzw. zielony paszport – specjalna aplikacja opracowywana we współpracy z wywiadem, która ma być gotowa do pobrania w najbliższych tygodniach. W założeniu pozwoli ona szybko sprawdzić, kiedy użytkownik smartfona dostał obie dawki szczepionki oraz z jakich usług i atrakcji może skorzystać. Wstępny pomysł jest taki, aby przed wejściem do galerii handlowej czy klubu każdy klient musiał uwierzytelnić swój covidowy status poprzez zeskanowanie kodu QR, w którym będzie zapisana data i informacja o rodzaju otrzymanej szczepionki.
Rząd Binjamina Netanjahu liczy, że „zielone paszporty” przyczynią się do ożywienia gospodarki i zachęcą do szczepień sceptyków. Choć tych w Izraelu i tak jest niewielu w porównaniu z państwami Unii Europejskiej czy USA – jedynie 9 proc. mieszkańców tego kraju deklaruje, że nie zamierza się szczepić (zaufanie do służb sanitarnych – i w ogóle władz publicznych – jest najniższe w społecznościach ultraortodoksyjnych Żydów i wśród mniejszości arabskiej). W czwartek, kiedy zamykaliśmy to wydanie, ponad 4 mln z 9 mln obywateli – 45 proc. populacji – podano przynajmniej jedną dawkę preparatu. Mimo to do końca stycznia trwa narodowa kwarantanna z powodu wzrostu zakażeń nowymi wariantami koronawirusa i niewykluczone, że rząd będzie znosił restrykcje wolniej, niż pierwotnie planowano.
Polityka i technologia
Wprawdzie w państwach europejskich kampania szczepionkowa toczy się o wiele bardziej niemrawo niż w Izraelu, ale część z nich pracuje już nad własnymi „paszportami”, które zwalniałyby z obowiązku przestrzegania niektórych rygorów pandemicznych. Do czasu ich wprowadzenia każdy, kto ma za sobą drugi zastrzyk, nadal musi nosić maskę i trzymać się zasad społecznego dystansu. W Polsce osoby zaszczepione mogą pobrać indywidualny kod QR (w formie cyfrowej albo wydruku) jako dowód nabycia odporności. Jak jednak zaznaczył na konferencji prasowej minister zdrowia Adam Niedzielski, nie jest to „żaden paszport uznawany w przestrzeni międzynarodowej”. Niemniej kraje, które wprowadzają podobne rozwiązania, liczą na to, że e-certyfikaty z czasem staną się ułatwieniem dla podróżujących. Jak podkreślił w oświadczeniu dla prasy duński resort zdrowia, który w najbliższych miesiącach wdroży swój „paszport”, należy się spodziewać, iż w niektórych krajach okazanie zaświadczenia o szczepieniu na COVID-19 stanie się warunkiem przekroczenia granicy (taki krok sugerował już np. rząd australijski). Podobnym torem idą m.in. Estonia, Hiszpania, Grecja i Islandia.
Gorących zwolenników na Starym Kontynencie zyskała też idea wspólnego, unijnego certyfikatu odpornościowego. Należą do nich zwłaszcza kraje, w których turystyka jest (a raczej była) jedną z najbardziej dochodowych gałęzi gospodarki. Jak przekonuje ich nieformalny lider, grecki premier Kyriakos Mitsotakis, wystandaryzowany „paszport szczepionkowy” stopniowo umożliwiałby przywracanie swobody przemieszczania się między krajami. Nie byłby to oczywiście oficjalny dokument podróżny, lecz – podobnie jak w Izraelu – aplikacja z unikatowym kodem QR zawierająca dane osobowe i informację o poddaniu się szczepieniu. „Naszym celem nie jest dzielenie Europejczyków na dwie kategorie – tych, którzy się zaszczepili, i tych, którzy tego nie zrobili. Chcemy jedynie stworzyć szybką ścieżkę podróżowania dla osób posiadających cyfrowy certyfikat. Pozostali nadal będą mogli podróżować zgodnie z obecnymi wymogami, jak obowiązkowy test PCR przed wyjazdem, szybki test po przyjeździe i kwarantanna tam, gdzie to konieczne” – napisał Mitsotakis w opinii dla portalu Euractive.com przed ubiegłotygodniowym wideoszczytem UE, na którym miano omawiać propozycję unijnego paszportu szczepionkowego.
Na spotkaniu nie zapadły jednak wiążące ustalenia. Zdaniem większości unijnych liderów jest na to za wcześnie: tempo szczepień w UE jest mizerne, przybywa problemów z dostawami i wciąż napływają doniesienia o nowych wariantach wirusa. Przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel stwierdził, że „paszporty” powinny być wydawane dopiero wtedy, gdy duża część populacji uzyska odporność – w przeciwnym razie „rządy mogłyby wywołać ogromną frustrację”. Na czele państw przeciwnych przyznawaniu przywilejów odpornym na COVID-19 stoją Niemcy. „Rozróżnianie ludzi na tych, którzy się zaszczepili, i tych, którzy tego nie zrobili, byłoby tym samym co wprowadzenie obowiązku szczepień” – powiedział gazecie „Bild am Sonntag” minister spraw wewnętrznych Horst Seehofer. Stanęło na tym, że „paszporty” zdrowotne na razie mogą być użyteczne tylko z medycznego punktu widzenia jako narzędzie ulepszające nadzór nad akcją szczepionkową i rejestrowanymi skutkami ubocznymi. Unijne rządy postarają się uzgodnić wzajemne akceptowanie zaświadczeń o odporności, by nie powtórzyły się takie sytuacje jak w przypadku testów na COVID-19, gdy niektóre państwa nie uznawały wyników badań z innych krajów członkowskich.
Mimo to temat „paszportu” szczepionkowego nie zniknie – choćby z powodu presji biznesu. Za inicjatywą greckiego premiera lobbują Światowa Organizacja Turystyki (UNWTO) i Międzynarodowe Zrzeszenie Przewoźników Powietrznych (IATA) przekonane, że bez ponadnarodowego porozumienia w sprawie wspólnego certyfikatu nie da się przywrócić bezpiecznego podróżowania. Australijskie linie lotnicze Qantas jako pierwsze w branży zapowiedziały, że na swoje pokłady będą wpuszczać wyłącznie osoby z zaświadczeniami o zaszczepieniu. Z kolei prezes amerykańskiego przewoźnika Delta Air Lines – drugiego na świecie pod względem liczby pasażerów – przyznał na antenie NBC, że jego zdaniem staną się one wymogiem w rejsach międzynarodowych.
Równolegle do inicjatyw rządowych w sektorze technologicznym od miesięcy trwa wyścig o zbudowanie aplikacji umożliwiającej szybką i bezpieczną weryfikację statusu medycznego podróżujących. W połowie stycznia Inicjatywa ds. Certyfikatu Szczepień (Vaccination Credential Initiative) skupiająca kilka korporacji z grupy Big Tech (m.in. Microsoft i Oracle) oraz firm medycznych ogłosiła, że pracuje nad modelem karty cyfrowej typu open-source, która dawałaby łatwy dostęp do informacji o tym, kiedy i jakie zastrzyki podano jej właścicielowi. Docelowo mogłaby być wykorzystywana nie tylko w podróżach międzynarodowych, lecz także przez organizatorów wydarzeń sportowych i kulturalnych czy pracodawców. Kilka czołowych linii lotniczych – np. Lufthansa, JetBlue i Virgin – aktualnie testuje zaś aplikację zdrowotną CommonPass promowaną przez Światowe Forum Ekonomiczne. Narzędzie przechowuje informacje medyczne pasażerów, a także pozwala wygenerować ich potwierdzenie w formie kodu QR, który można zeskanować na lotnisku. Twórcy aplikacji zapewniają, że dane użytkowników są szczelnie chronione przed nieuprawnionym dostępem.
Czy to na pewno działa?
Poza opóźnieniami w dystrybucji szczepionek powodem, dla którego UE podchodzi ostrożnie do pomysłu „paszportu” medycznego, jest niepewność co do rzeczywistej skuteczności szczepionki. Nadal nie wiemy, jak długo utrzymuje się odporność na COVID-19 po podaniu obu dawek. Nie jest też jeszcze pewne, czy szczepionka – oprócz przeciwdziałania objawowemu zachorowaniu – blokuje przenoszenie wirusa na innych ludzi. Nie da się na razie przesądzić, że osoby po dwóch zastrzykach nie będą cichymi roznosicielami zarazy. Z tego powodu Światowa Organizacja Zdrowia na razie nie zaleca państwom wydawania „paszportów” odpornościowych.
Jak dotąd jedynie badania szczepionki Oksfordu i AstraZeneki sugerują, że może ona ograniczać przekazywanie wirusa przez bezobjawowych nosicieli. W przypadku dwóch pozostałych dostępnych preparatów – Pfizera i Moderny – obecnie nie ma na to żadnych dowodów naukowych. Dlaczego? W czasie badań klinicznych nie testowano, czy zaszczepione osoby mogą rozprzestrzeniać wirusa – skupiano się na bezpieczeństwie i skuteczności preparatu w zapobieganiu chorobie. Jak tłumaczył na łamach „British Medical Journal” Tal Zaks, dyrektor ds. medycznych Moderny, żeby ustalić ryzyko transmisji SARS-CoV-2, badania kliniczne musiałyby trwać znacznie dłużej lub obejmować dużo większą grupę uczestników. „Myślę, że ani jedno, ani drugie nie jest akceptowalne w świetle pilnej, powszechnej potrzeby, aby wiedzieć, czy szczepionka działa” – dodał Zaks.
Jest możliwe, że zastrzyki Moderny i Pfizera dają osłonę przed COVID-19, zapobiegając infekcji. Powstrzymanie wirusa przed replikacją w organizmie gospodarza i przenoszenia go na innych za pomocą szczepionki – tzw. odporność sterylizująca (sterilizing immunity) – było kluczem do wykorzenienia np. czarnej ospy i odry. Ale nie wszystkie preparaty przeciwko chorobom zakaźnym uruchamiają produkcję przeciwciał neutralizujących patogen – podobnego efektu nie wywołuje choćby szczepionka na wirusowe zapalenie wątroby typu B. Nie można więc wykluczyć, że preparaty przeciw COVID-19 chronią przed zachorowaniem, lecz nie blokują zakażenia. A wtedy wirus może replikować się w naszym gardle i nosie, a my nie mamy objawów infekcji. Jak wyjaśniają naukowcy, nie musi to oznaczać, że rozsiewamy patogen w naszym otoczeniu. Odpowiedź immunologiczna, jaką wywołują szczepienia, oprócz ochrony przed chorobą mogą też redukować liczbę wirusów w gardle i nosie do tego stopnia, że prawdopodobieństwo przenoszenia ich na innych ludzi jest bardzo niskie. Uzyskanie mocnych, wiarygodnych danych na ten temat wymaga jednak kolejnych badań.
Choć nie wszystkie niewiadome udało się już wyeliminować, eksperci uważają, że „paszport” szczepionkowy może mieć sens. – Z punktu widzenia epidemiologicznego wydaje się on dobrym pomysłem, pod warunkiem że zachowane zostaną pewne środki ostrożności, zanim będziemy absolutnie pewni, że szczepionka redukuje transmisję do zera albo przynajmniej do minimum – mówi dr Rafał Mostowy z Małopolskiego Centrum Biotechnologii UJ. Jego zdaniem nowe warianty koronawirusa nie muszą być w tym przeszkodą. – Nie wiemy na pewno, na ile „uciekają” one szczepionce. Moderna i Pfizer ogłosiły, że ich preparaty chronią przed wariantem brytyjskim. Pojawienie się wariantów „ucieczkowych” wirusa jest jednak tylko kwestią czasu. Nie wykluczam, że jeszcze w tym roku czeka nas update szczepionki, przy czym technologia mRNA pozwala ją szybko zmodyfikować i wyprodukować w kilka miesięcy – tłumaczy dr Mostowy. – Plus „paszportu” szczepionkowego na pewno byłby taki, że gdyby zaszła potrzeba update’u szczepionki i aktualizacji z uwzględnieniem nieco zmienionych sekwencji białkowych, to można by w szybki sposób zweryfikować, kto dostał nową wersję szczepionki, a kto starą – dodaje ekspert.
Razem, ale osobno
Część bioetyków uważa, że nawet jeśli „paszport” odpornościowy broni się naukowo, to nadawanie ludziom przywilejów w oparciu o ich status medyczny – w sytuacji, gdy dostęp do szczepionek nie jest równy i powszechny – może pogłębiać istniejące dysproporcje socjoekonomiczne. Dzielenie społeczeństwa na dwie klasy – uodpornionych i narażonych na infekcję – wiąże się z ryzykiem stygmatyzacji tych drugich i postrzegania ich jako groźnych dla wspólnoty. W historii nie brakuje zresztą przykładów powoływania się na kwestie zdrowia publicznego, aby wykluczać pewne kategorie ludzi (choćby ubogich) z życia społecznego. Specjalne traktowanie wybranych obywateli kłóci się też z powtarzanym od roku przez rządy hasłem „jesteśmy w tym razem”, co wystawia na szwank spójność społeczną. Organizacje pozarządowe z kolei alarmują, że nowa aplikacja może oznaczać rozszerzenie nadzoru nad naszą prywatnością, a także zagrażać bezpieczeństwu naszych danych zdrowotnych.
Jak przekonuje dr hab. Marcin Waligóra z Zakładu Filozofii i Bioetyki Uniwersytetu Jagiellońskiego Collegium Medicum, w specyficznych warunkach, w jakich się znajdujemy, „paszport” szczepionkowy niesie za sobą więcej korzyści niż ryzyka. – Takie rozwiązanie pozwoliłoby niektórym grupom w rozsądny sposób powracać do normalnego funkcjonowania w społeczeństwie. Różne formy „nagród” mogą również stać się zachętą do zaszczepienia się dla tych, którzy dotąd się wahali: okazujesz solidarność społeczną, zyskujesz odporność, a do tego możesz robić więcej; jeśli nie okazujesz solidarności, to ponosisz konsekwencje – tłumaczy ekspert.
Jego zdaniem dzielenie obywateli na grupy z większymi i mniejszymi prawami w zależności od poddania się lub nie szczepieniu w założeniu nie musi być czymś złym. – Warunek jest taki, że mamy wolność wyboru, w której grupie chcemy się znaleźć. A to zakłada równy dostęp do szczepionek. Niestety wiemy, że go nie ma. Jestem jednak w tej kwestii optymistą i wierzę, że dostępnych szczepionek będzie coraz więcej. Oprócz tych, które mamy już na rynku, w ostatniej fazie badań klinicznych jest kolejnych 20 – mówi Marcin Waligóra.
Pojawia się też pytanie, jak duże przywileje mogłyby przysługiwać na „paszport”. Ekspert z UJ Collegium Medicum uważa, że powinna tu obowiązywać zasada: im większa dostępność szczepionki, tym większe prawa oferowane posiadaczom paszportu (właśnie taki zamysł stoi za planami władz Izraela). – Natomiast jeśli nie jest tak, że prawie każdy ma możliwość zaszczepienia się, to paszport nie powinien różnicować społeczeństwa w radykalny sposób, lecz dawać jedynie kilka korzyści, jak możliwość przelotu samolotem bez obostrzeń. Na przykład sytuacja, w której do szkoły mogłyby chodzić tylko dzieci zaszczepione, a pozostałe musiałaby uczyć się zdalnie, byłaby już niesprawiedliwa – tłumaczy Marcin Waligóra.
Biorąc pod uwagę globalne łańcuchy dostaw Pfizera czy Moderny, populacją najbardziej poszkodowaną w wyniku wprowadzenia paszportów odpornościowych nie byliby antyszczepionkowcy czy 20-letni Polacy z szarego końca szczepionkowej kolejki, lecz mieszkańcy krajów Afryki, które przegrały światową konkurencję o szczepionki na COVID-19. Według doniesień medialnych większość z nich będzie musiała czekać tygodnie, a nawet miesiące, zanim otrzyma pierwsze partie leków. Z blisko 72 mln dawek, które zaaplikowano chętnym w 57 państwach, aż 42 mln przypada na USA i UE (ich łączna populacja stanowi mniej niż 10 proc. ludności globu). W tym tygodniu prezydent RPA Cyril Ramaphosa oskarżył nawet kraje zamożnego Zachodu o to, że składują więcej preparatów anytcovidowych, niż potrzebują ich obywatele. Do Afryki Południowej – najbogatszego państwa kontynentu – dostawa pierwszego miliona zastrzyków AstraZeneki przyleci dopiero 1 lutego. Choć wolontariusze z RPA uczestniczyli w badaniach klinicznych nad szczepionką Pfizera, będą musieli jeszcze swoje odczekać w kolejce do amerykańskiego producenta. ©℗