Nie każdy zabezpiecza najpierw seniorów. Dla części państw liczy się gospodarka.
Nie każdy zabezpiecza najpierw seniorów. Dla części państw liczy się gospodarka.
Przykładem jest chociażby Indonezja, w której akcja szczepień ma zacząć się 13 stycznia. Władze tego kraju już w październiku ub.r. podjęły decyzję, że po pracownikach służby zdrowia priorytet w dostępie do preparatów chroniących przed COVID-19 będą mieli mieszkańcy w wieku produkcyjnym. To inaczej niż w większości państw Zachodu, gdzie priorytet mają seniorzy.
– Jeśli uda nam się zaszczepić tą część ludności, która jest najbardziej aktywna oraz najbardziej narażona – czyli wszystkich między 18. a 59. rokiem życia – to stworzą oni barierę ochronną dla innych grup – tłumaczył w grudniu serwisowi Bloomberg Amin Soebandrio, dyrektor Instytutu Biologii Molekularnej im. Christiaana Eijkmana, czołowej placówki badawczej w kraju. – Biorąc pod uwagę ograniczoną liczbę dawek, takie podejście jest bardziej efektywne niż szczepienie seniorów, którzy są mniej narażeni na infekcję – wyjaśniał ekspert.
Decyzja jest umotywowana lokalnymi względami: populacja Indonezji jest młodsza niż wielu europejskich krajów; o ile osoby po 65. roku życia stanowią 20 proc. ludności Hiszpanii, o tyle w Indonezji jest to niecałe 10 proc. Co więcej, inaczej niż w krajach europejskich osoby po 60. nie stanowią tutaj większości ofiar koronawirusa – grupa ta odpowiada bowiem za 42,4 proc. zgonów.
Podobną do Indonezji drogę obrały Chiny. Akcja szczepień w Państwie Środka rozpoczęła się wczoraj, a priorytet nadano pracownikom kilku branż; oprócz personelu medycznego są to również kurierzy, zatrudnieni w firmach dostarczających media, portach lotniczych i morskich, urzędnicy, a także pracujący i studiujący za granicą. Plan jest taki, aby przed obchodami Chińskiego Nowego Roku w pierwszej połowie lutego – kiedy tradycyjnie wielu Chińczyków wyrusza w podróż do swoich rodzinnych stron – zdążyć z zaszczepieniem 50 mln osób.
Z nieortodoksyjnymi posunięciami mamy do czynienia również na Zachodzie, w czym celują głównie Brytyjczycy. Kontrowersje wzbudziło to, że nad Tamizą w wyjątkowych przypadkach jest dopuszczalne podanie temu samemu pacjentowi dawek dwóch różnych szczepionek. Mary Ramsay, odpowiedzialna za szczepienia w Public Health England, agencji podobnej do naszego Państwowego Zakładu Higieny, tłumaczyła agencji Reuters, że takie przypadki będą jednak ekstremalnie rzadkie. – Należy dołożyć wszelkich starań, aby pacjenci otrzymali dawki tego samego preparatu, ale jeśli nie jest to możliwe, to lepiej podać drugą dawkę innej szczepionki, niż nie podawać żadnej – powiedziała.
Ramsay zaznaczyła także, że nie stanowi to oficjalnej zachęty do miksowania szczepionek – działania, na którego skuteczność nie ma dowodów naukowych.
Przez wzgląd na ograniczoną dostępność preparatów chroniących przed COVID-19 Brytyjczycy zdecydowali się również wydłużyć czas pomiędzy dawkami z trzech do nawet 12 tygodni. Takie działanie zarekomendowali eksperci Wspólnej Komisja ds. Szczepień i Immunizacji (JCVI), rządowego ciała doradczego. Ma to pozwolić na bardziej efektywne wykorzystanie już dostępnych partii preparatów.
– To proste: jeśli podajemy komuś drugą dawkę, to komuś innemu nie podajemy pierwszej – tłumaczył tabloidowi „Daily Mail” Jonathan Van-Tam, zastępca głównego doradcy rządu ds. medycznych. – Jeśli więc w rodzinie jest dwoje seniorów, to lepiej obydwojgu zapewnić ochronę na poziomie 89 proc. niż jednemu z nich na poziomie 95 proc., a drugiemu żadnej – wyjaśniał ekspert.
W poniedziałek podobne rozwiązanie wprowadzili u siebie Duńczycy; zastanawiają się na tym także Niemcy. Ale Søren Brostrøm, szef agencji odpowiedzialnej za zdrowie publiczne w Danii, stwierdził, że 12 tygodni to stanowczo za długi odstęp. – Jeśli przerwa jest dłuższa niż sześć tygodni, to nauka nie daje pewności, że szczepienie zapewni efekt ochronny. Dlatego nie rekomendujemy aż tak długiej przerwy – stwierdził ekspert. Sześć tygodni uznali za maksimum również eksperci europejskiej agencji dopuszczającej leki do użytku.
Od decyzji brytyjskich ekspertów zdystansowały się firmy Pfizer i BioNTech, wydając oświadczenie, w którym piszą, że bezpieczeństwo i skuteczność leku były badane wyłącznie w przypadku podania dawek w odstępie trzech tygodni. W piątek zaś decyzję Brytyjczyków skrytykował czołowy ekspert od chorób zakaźnych w USA Anthony Fauci. – Nie jestem zwolennikiem tego rozwiązania. My dalej będziemy postępować po staremu – stwierdził w wywiadzie dla telewizji CNN.
W styczniu delegacja Światowej Organizacji Zdrowia uda się do Chin, żeby zbadać przyczyny wybuchu pandemii koronawirusa. Ich plany mogą jednak pokrzyżować władze w Pekinie, które intensywnie pracują nad własną wersją tego, co wydarzyło się w Wuhan pod koniec 2019 r.
WHO reprezentuje 10 specjalistów z zakresu zdrowia publicznego, chorób zwierzęcych i wirusów. W Chinach mają pracować z lokalnymi naukowcami. Wspólnie spróbują wyjaśnić, od jakiego zwierzęcia pochodził koronawirus, w jaki sposób przeniósł się na ludzi i jak doszło do jego mutacji. Misja WHO zbada dzikie i hodowlane zwierzęta sprzedawane na targu, prześledzi podróże zwierząt przez Chiny i granice. Przyjrzy się również dokumentacji szpitalnej w Wuhan, aby dowiedzieć się, czy wirus rozprzestrzeniał się przed grudniem 2019 r.
Jedną z niewielu pewnych informacji jest fakt, że… wszystko zaczęło się w Wuhan. Ale władze ChRL starają się zanegować nawet tę daną. Media państwowe donoszą od kilku miesięcy o innych potencjalnych źródłach pandemii. Część badań sugeruje, że epidemia prawdopodobnie została wywołana w wielu miejscach na świecie jednocześnie – mówił minister spraw zagranicznych Wang Yi. Dodał, że Chiny były jedynie pierwszym państwem, które o takim zajściu poinformowały.
Mimo zapewnień Pekinu o gotowości do współpracy ciepłe przywitanie zagranicznych ekspertów to iluzja. Ustalenie pochodzenia wirusa może zająć lata, a zespół będzie musiał brać pod uwagę skomplikowaną sytuację polityczną, w tym stosunki Chin ze Stanami Zjednoczonymi. Donald Trump jak mantrę powtarzał hasło „chiński wirus”. Z kolei Chiny nie mogą sobie pozwolić na obarczenie innych winą za wybuch i rozwój pandemii. Polityczna przepychanka może sprawić, że najważniejsze informacje pozostaną tajemnicą.
Specjaliści wybrani przez WHO pochodzą z 10 różnych państw: Japonii, Kataru, Niemiec, Wietnamu, Rosji, Australii, Danii, Niderlandów, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Niewiele wiadomo o sposobie ich rekrutacji. Zaproszenie do składania aplikacji wysłano jedynie do członków zamkniętej sieci Global Outbreak Alert and Response Network, współpracującej bezpośrednio z WHO. Chociaż specjaliści są wysoko wykwalifikowani, zespół nie jest szczególnie reprezentatywny. Dominują mężczyźni z Europy, żaden z nich nie pochodzi z Ameryki Południowej czy Afryki. ©℗
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama