ikona lupy />
Poprawy w dostępie do leczenia zapewne nie odczują ani pacjenci, ani placówki medyczne, podpisując kontrakty z funduszem na przyszły rok. W 2013 roku na leczenie zostanie przeznaczone o 2,3 mld zł więcej niż w tym. Tak naprawdę, to wzrost o wskaźnik inflacyjny. I w zasadzie nie ma o co kruszyć kopii czy pisać protestów. Na więcej nas nie stać. Fundusz już teraz boryka się z problemami – w jego kasie zieje pustką. I jeszcze dziurą w wysokości 800 mln zł.
Za chwilę pojawią się więc pomysły, jak poprawić jego sytuację. Już słyszę głosy o konieczności zaciągnięcia przez fundusz kredytu bankowego. W końcu mało która instytucja może pochwalić się (mimo wszystko) budżetem w wysokości grubo ponad 60 mld zł. Mogłoby się więc wydawać, że nic tylko pożyczać, jak brakuje marnych kilkuset milionów. Tylko że jak brać kredyty, to wtedy, kiedy ma się z czego oddawać. Poza tym pieniądze, które wpływają na konto NFZ, pochodzą od każdego z nas, bo są potrącane co miesiąc od wynagrodzenia. Mam więc pełne prawo powiedzieć, że nie zgadzam się na zaciąganie długów w moim imieniu. Nawet, jeżeli jest to podyktowane głęboką troską o zdrowie.
Trudna sytuacja funduszu będzie dobrym egzaminem dla nowego szefa tej instytucji. Agnieszka Pachciarz (wcześniej wiceminister zdrowia) musi wybrać między kontynuowaniem polityki „kreatywnej księgowości”, czyli żonglowaniem pieniędzmi i przerzucania ich w ciągu roku z jednego zakresu świadczeń na inne, a faktycznym działaniem, które uszczelni system finansowania lecznictwa. Pierwsza podpowiedź – po co jednemu z polskich miast kilka PET-ów (drogi sprzęt wykorzystywany w technice obrazowania w diagnostyce onkologicznej), skoro wystarczyłby jeden?