Resort zdrowia przekonuje, że możemy robić 60 tys. testów dziennie. W niektóre dni nie osiągamy nawet jednej trzeciej tej wartości.
DGP
W ostatnim tygodniu nad Wisłą wykonywaliśmy od 12 do 23 tys. testów dziennie. To mniej niż w ubiegłym miesiącu, kiedy zdarzało się, że dobijaliśmy do 35 tys. Co więcej, w innych krajach liczba dziennie badanych próbek od pacjentów raczej systematycznie wzrasta, co tym bardziej czyni sytuację w Polsce zagadkową.
Jak się okazuje, powodów tego stanu rzeczy jest kilka. Pierwszym jest zmiana przepisów: testów już nie przeprowadza się osobom zwalnianym z kwarantanny. To efekt rozporządzenia resortu zdrowia z początku września. – Z dnia na dzień odeszła nam ponad setka testów – mówi DGP pracownik jednego z laboratoriów. Co więcej, testów nie wykonuje się też u osób, które mimo że znajdują się na kwarantannie, to nie wykazują objawów.
Generalnie testujemy teraz tych, którzy mieli kontakt z osobami, u których stwierdzono koronawirusa. Część ekspertów ma wątpliwości co do tej strategii. – Nowe podejście do walki z pandemią jest dobre, ale mam obawy co do skrócenia kwarantanny do 10 dni i braku testu, gdy nie występują objawy, które zresztą ma ustalić podstawowa opieka zdrowotna (POZ). To się może zemścić – mówi nam jeden z pracowników sanepidu.
Teoretycznie POZ (czyli tak naprawdę lekarze rodzinni) może zlecać testy od 8 września. Jednak na razie ruch jest niewielki. Andrzej Zapaśnik, prezes pomorskiej przychodni Baltimed, przyznaje, że w jego placówce nie wystawiono na razie żadnego skierowana. Jeśli co do któregoś z pacjentów są podejrzenia, to kieruje się go do punktu drive thru, którego personel weryfikuje, czy dana osoba kwalifikuje się na test czy nie.
Dr hab. n. med. Anna Wójcicka, współzałożycielka firmy Warsaw Genomics, zauważa, że stworzony decyzją nowego ministra system, który ciężar zlecania badań osobom na kwarantannie czy osobom po kontakcie przesunął z sanepidów na lekarzy POZ, jeszcze się nie dotarł. – Pozostaje nam tylko wierzyć, że to przejściowa sytuacja i że w ciągu dwóch tygodni, do miesiąca, statystyki się zmienią – twierdzi dr Wójcicka.
– Nagle okazało się, że nie musimy badać osób, które będąc na kwarantannie, wracają do codziennych obowiązków. To zasadniczo wpłynęło na liczbę wykonywanych każdego dnia testów – tłumaczy dr n. med. Tomasz Anyszek, pełnomocnik zarządu ds. medycyny laboratoryjnej firmy Diagnostyka. Dodaje, że to zgodne z zaleceniami WHO.
Do tego dochodzą inne czynniki, w tym związane z informatyzacją służby zdrowia. Porozumienie Zielonogórskie, które zrzesza pracodawców, zwraca uwagę, że kierując pacjenta na test, lekarz musi korzystać z aplikacji internetowej, z której korzystają tylko nieliczni lekarze. Pacjent z kolei może poznać wynik swojego testu jedynie poprzez Internetowe Konto Pacjenta, a mało kto je posiada.
Resort zdrowia jednak przekonuje, że przekaże w tym tygodniu dostawcom oprogramowania gabinetowego, funkcjonującego w przychodniach, dokumentację techniczną interfejsu, niezbędną do włączenia funkcji kierowania na testy do aplikacji gabinetowych. Dzięki temu liczba testów może w najbliższym czasie wzrosnąć.
Do tego dochodzą problemy z systemem, który miał m.in. dostarczać jednoznacznej informacji o skali obłożenia laboratoriów. Chodziło o to, żeby lepiej powiązać popyt z podażą: kierować próbki akurat do tych laboratoriów, które miały wolne moce przerobowe. – To ważne, bo już teraz mamy w Polsce 183 zarejestrowane laboratoria, z których pewnie nie wszystkie działają na 100 proc. swojej mocy. Nasze wykorzystuje obecnie 20–30 proc. swoich możliwości. Moglibyśmy badań robić znacznie więcej, ale być może nikt o tym nie wie – tłumaczy Wójcicka.
Generalnie eksperci nie mają wątpliwości: jeśli idzie o liczbę testów, to wartość ta powinna wyłącznie piąć się w górę. – Żaden ekspert nie powie, aby ograniczyć testowanie. Wręcz przeciwnie. Szybkie znalezienie każdej osoby, która jest nosicielem wirusa SARS-CoV-2, pozwala na jej izolację i minimalizowanie ryzyka dalszego rozprzestrzeniania się choroby – tłumaczy Wójcicka.
Sytuacja z liczbą wykonywanych testów w Polsce jest o tyle nietypowa, że po osiągnięciu pewnego pułapu dziennych możliwości przerobowych zatrzymaliśmy się w miejscu – zupełnie inaczej niż w innych krajach, które od późnej wiosny aż do teraz rozbudowywały swoje laboratoria. Działo się tak nawet w krajach, gdzie wydatki w służbie zdrowia na pacjenta są znacznie niższe niż Polsce – przykładem chociażby Indie, które błyskawicznie zwiększyły liczbę wykonywanych dziennie testów do miliona.
Zdaniem ekspertów powinno nas cieszyć, że moglibyśmy wykonywać znacznie więcej testów, niż wykonujemy. To bowiem zapewnia nam pewien margines bezpieczeństwa na wypadek, gdyby nad Wisłą pojawiła się druga fala koronawirusa. – Należy oczekiwać, że zapotrzebowanie na testy wrośnie. Z różnych powodów, także dlatego że będzie rosła liczba osób, które będą chciały je wykonać na własną rękę, aby zyskać pewność, że są zdrowe i że mogą iść do pracy czy spotkać się ze swoimi starszymi rodzicami. Ale też dlatego, ze planują podróż i chcą mieć pewność, że dojdzie do skutku. To szczególnie ważne przy lotach samolotem – mówi Anyszek.
W związku z tym im bliżej jesieni, tym, jak dodaje, zapas w testowaniu będzie się kurczył. – Pod koniec roku, czyli na przełomie listopada i grudnia, może zostać w pełni wykorzystany – uważa menedżer.