- Mamy doświadczenia ze stażu podyplomowego, który prowadzi izba. Tam funkcjonowało coś takiego jak rekomendacje. Na początku była to tylko rekomendacja do danej kliniki, potem wprowadziliśmy możliwość zdobycia dodatkowych punktów. Okazało się, że większość osób takie listy przedstawiała i były one wystawiane nie tylko dla tych, którzy mieli największe zasługi w danej klinice, lecz były traktowane jako bonus. Ostatecznie z tych subiektywnych kryteriów całkiem się wycofaliśmy, bo one naszym zdaniem zaburzają proces rekrutacji - mówi Łukasz Jankowski z Porozumienia Rezydentów OZZL, szef Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie, wiceprzewodniczący zespołu, który przygotowywał projekt nowelizacji
DGP
Długo wyczekiwana nowelizacja ustawy o zawodzie lekarza została w końcu uchwalona, ale państwo zamiast się cieszyć, podnoszą larum. Dlaczego zapis o listach intencyjnych wprowadzony przez rząd do przygotowanego przez państwa projektu tak bulwersuje środowisko?
W zespole w ogóle nie rozważaliśmy takiego rozwiązania. To pomysł ministra Łukasza Szumowskiego, który przekonuje, że list intencyjny (czyli dokument wystawiony przez lecznicę gwarantujący zatrudnienie w niej lekarza w celu odbycia szkolenia specjalizacyjnego – red.) daje kierownikowi danego oddziału wpływ na dobór współpracowników. W tej chwili zdarza się bowiem, że na jedyne wolne miejsce rezydenckie jest kandydat, który już zna oddział, bo był na stażu w danym ośrodku i chciałby się w nim dalej szkolić, ale przyjmowany jest lekarz, którego kierownik oddziału nie zna. Rzeczywiście trzeba oddać sprawiedliwość panu ministrowi – mieliśmy sygnały od kierowników specjalizacji, że nie mają żadnej możliwości wpływania na swój zespół, nawet jeśli wiedzą, że danego specjalizanta nie będą w stanie szkolić, choćby ze względów charakterologicznych. Chodzi zatem o to, żeby ordynator mógł w jakiś sposób promować kandydata, którego umiejętności już zna. Ale de facto wydaje się, że można sobie w ten sposób rezydentów wybierać. Minister twierdzi, że pracodawca musi mieć możliwość wpływania na to, z kim współpracuje – to oczywiście prawda, ale naszym zdaniem obowiązujący system był dobry.
Na etapie pracy w zespole oprotestowaliśmy ten pomysł, ale minister tłumaczył, że taki list dawałby niewielki procent punktów przy naborze. To raczej sposób promocji lekarza, żeby dać mu większe szanse na dostanie się do wybranej jednostki, a nie rozwiązanie, które by sprawiło, że on jest w pierwszej kolejności przyjmowany. A taki zapis w przypadku postępowania na miejsca pozarezydenckie (czyli szkolenie odbywane w trybie innym niż rezydentura – red.) znalazł się w ustawie, która wyszła z Sejmu. Nie ma też w niej mowy o punktach – choć w projekcie, który przyjął rząd, miało być za to 5 pkt (czyli ok. 2,5 proc.).
Jesteśmy tym zaniepokojeni, bo od początku mówiliśmy, że to wypacza obiektywny, bazujący na wiedzy system przyjmowania na rezydenturę, wprowadzając do niego subiektywne kryteria. Może to skutkować tym, że te listy będą wydawane zbyt często i będzie można podważać wyniki takiego postępowania. Tym bardziej że siła LEK-u (lekarskiego egzaminu końcowego) zostanie zmniejszona, bo po zmianach wprowadzonych przez nowelizację ma się on składać częściowo z pytań z bazy. Oznacza to, że aspekt różnicowania przez test się zmniejsza, a jednocześnie wprowadzane jest dodatkowe kryterium, które ma kierować do danej jednostki. Bardzo nam się to nie podoba.
Czy w przeszłości takie rozwiązanie już funkcjonowało?
W systemie rezydenckim nigdy. Przed nim – owszem, bo wtedy był otwarty rynek pracy i każdy mógł się zatrudniać w każdej placówce. Ale i wówczas był to raczej grzecznościowy list, a nie rozwiązanie systemowe.
Mamy doświadczenia ze stażu podyplomowego, który prowadzi izba. Tam funkcjonowało coś takiego jak rekomendacje. Na początku była to tylko rekomendacja do danej kliniki, potem wprowadziliśmy możliwość zdobycia dodatkowych punktów. Okazało się, że większość osób takie listy przedstawiała i były one wystawiane nie tylko dla tych, którzy mieli największe zasługi w danej klinice, lecz były traktowane jako bonus. Ostatecznie z tych subiektywnych kryteriów całkiem się wycofaliśmy, bo one naszym zdaniem zaburzają proces rekrutacji.
Będą państwo walczyć w Senacie o zmianę tych przepisów lub o całkowite wykreślenie listów z ustawy?
Kluczowy jest przepis, czy mają być za to dodatkowe punkty, które będą ważyły 2 lub 3 proc. w całkowitej punktacji, czy będzie to priorytet. W tym kształcie ustawy kluczowe byłyby akty wykonawcze, bo – jak wnioskujemy – to w nich zostałoby określone, ile punktów można za to zdobyć. My jednak wolelibyśmy, żeby to było zapisane w ustawie.