Dziś, mimo strachu przed koronawirusem, czuje się lepiej niż trzy miesiące temu. Nawet lepiej niż wtedy, gdy była w szpitalu.
/>
23-letnia Karolina studiuje psychologię. Ale jest także pacjentką psychiatryczną. Ma zaburzenia osobowości – czasem czuje, że zwykłe codzienne sprawy ją po prostu przerastają. W styczniu po raz trzeci trafiła do szpitala. Innej możliwości nie było, bo na wizytę u specjalisty zwykle trzeba czekać kilka tygodni.
Była na oddziale otwartym, z którego pacjenci w określonych godzinach mogą wychodzić. Pójść na papierosa, do sklepu, załatwić swoje sprawy w mieście. A w weekendy iść na przepustkę. Do wytrzymania. Wybuch pandemii przerwał jej leczenie: musiała wrócić do domu. I choć ona i jej bliscy bardzo się tego obawiali, to dziewczyna funkcjonuje teraz lepiej niż w szpitalu.
Jak się okazuje, takich osób jak Karolina, w kryzysie psychicznym, które w czasie powszechnej izolacji czują się dobrze, jest więcej. Specjalistów to nie dziwi. Bardziej martwi ich to, co będzie za kilka miesięcy, gdy w systemie pojawią się nowi pacjenci, których kryzys będzie pokłosiem pandemii.
Efekt pandemii
Możliwości pomocy dla osób z problemami psychicznymi jest dziś mnóstwo. Psychologia i psychiatria przeszły w tryb online, NFZ przystał na finansowanie świadczeń wykonywanych za pomocą systemów teleinformatycznych, a resort zdrowia potwierdził, że system opieki ambulatoryjnej nad pacjentem w kryzysie psychicznym może odbywać się w sposób zdalny. I to nie tylko dla pacjentów stałych, lecz także tych, którzy z opieki chcą skorzystać po raz pierwszy.
W pomoc włączyło się wiele instytucji. Wojska Obrony Terytorialnej uruchomiły całodobową infolinię ze wsparciem psychologicznym, władze warszawskiego Śródmieścia pod koniec kwietnia zorganizowały darmową pomoc suicydologa, kierowaną do osób, które mają myśli samobójcze czy silną depresję. Infolinie z wsparciem uruchomiły uczelnie, pomaga rzecznik praw pacjenta oraz Centra Zdrowia Psychicznego. Te ostatnie proponują pomoc szybką, bez czekania w kolejce, niedaleko domu, włączającą w terapię bliskich, dostosowaną do danego przypadku. Ale tych placówek, oferujących nowoczesną opiekę środowiskową, jest na razie niewiele – w całym kraju 29. I nie każdy może z nich skorzystać, bo centra są przypisane do danego rejonu.
Karolina do grona szczęśliwców nie należy. W szpitalu, w którym przebywała, sytuacja zaczęła się zmieniać na przełomie lutego i marca. Ograniczono wyjścia, a więc znikła możliwość robienia zakupów (a szpitalna dieta do najlepszych nie należy, poza tym ostatni posiłek jest o godz. 17) oraz pojechania do domu z praniem. Dla wielu pacjentów oznaczało to, że jedzenie i bieliznę na zmianę musieli przywieźć im bliscy. Karolina była w dobrej sytuacji, bo rodzina odwiedzała ją niemal codziennie. Potem skończyło się wychodzenie na papierosa. Dla niej, nałogowej palaczki, było to już znacznie trudniejsze do zniesienia. Ale najgorszy był, wprowadzony z dnia na dzień, bez ostrzeżenia, całkowity zakaz odwiedzin i wchodzenia do szpitala przez osoby z zewnątrz. Stało się to na początku marca. Oddział Karoliny znajdował się na pierwszym piętrze, zatem odpadało przekazywanie paczki przez okno, jak robili to bliscy osób z parteru. Na szczęście po kilku dniach pozwolono na pozostawianie paczek w recepcji, ale tylko między godz. 15 a 16.
Jednocześnie zaczęto wypisywać pacjentów i naciskać na innych, by sami się na to zdecydowali. Epidemia spowodowała, że zmienił się sposób organizacji pracy we wszystkich typach szpitali, także tych o profilu psychiatrycznym. Dziś przebywają w nich głównie osoby, których stan wymaga pilnej interwencji, jest zagrożenie życia i zdrowia ich lub innych osób (również wolności seksualnej), a także uzależnieni i osoby, wobec których orzeczono środek zabezpieczający w formie pobytu w szpitalu psychiatrycznym. Tendencja jest taka, by pacjentów na oddziałach było jak najmniej, stąd wiele osób w kryzysie psychicznym, które normalnie zostałyby w szpitalu, musi przebywać w domach. Dotyczy to także tych, którzy do niedawna korzystali z dziennych oddziałów psychiatrycznych, do których przychodzi się na pół dnia wypełnionego zajęciami terapeutycznymi, relaksacyjnymi, ćwiczącymi pamięć i koncentrację, by po południu wrócić do domu. Z tej formy korzystały głównie osoby opuszczające szpital po długim pobycie na oddziale całodobowym i ci, którzy mają załamanie w chorobie.
Karolinę wypisano w drugiej połowie marca. Nie oponowała, bo wraz z kolejnymi ograniczeniami czuła się na oddziale coraz gorzej. Najbardziej denerwowały ją niespodziewane zmiany. – Gdybym wiedziała, że następnego dnia zamkną szpital, poprosiłabym mamę o zapas przekąsek i czyste ubrania. O niczym nas nie informowano, niczego nie tłumaczono. Były tylko plotki, ktoś coś podsłuchał u pielęgniarek, snuliśmy domysły – ocenia. Dodaje, że pacjenci, którzy z dnia na dzień dowiadywali się o zakończeniu leczenia szpitalnego, nie byli na to przygotowani. – Wszyscy mieli skierowania na dalsze terapie, np. w poradniach czy oddziałach dziennych. W praktyce zostali ich pozbawieni – relacjonuje.
Wirtualny świat
Karolina co czwartek ma wirtualne spotkania z terapeutką, z psychiatrą kontaktuje się przez telefon. Z powodu epidemii nie pracuje, zajęcia na uczelni ma zdalnie, ale dość rzadko. Zatem ma względny spokój, czuje się bezpiecznie.
– Osoby, które przed pandemią były pod opieką lekarską, są w dość dobrej sytuacji, bo psychiatrzy udzielają im teleporad. Zawsze mogą też zadzwonić do poradni zdrowia psychicznego i powiedzieć, że potrzebują pomocy – mówi Katarzyna Szczerbowska-Kisielińska, rzeczniczka biura ds. pilotażu Narodowego Programu Ochrony Zdrowia Psychicznego. Według niej teleporada jest wygodna, bo można nie tylko porozmawiać z lekarzem, lecz także uzyskać receptę czy zwolnienie, jeśli się tego potrzebuje. Jednak – jak podkreślają eksperci – nie może ona zastąpić osobistego kontaktu z psychiatrą i bezpośredniego badania, zwłaszcza wtedy, gdy chodzi o pacjenta, który szuka pomocy po raz pierwszy. W sytuacji kryzysowej jak epidemia teleporada jest jednak rekomendowana przez Polskie Towarzystwo Psychiatryczne.
Online działają również grupy wsparcia czy grupy terapeutyczne. Wiele osób, które do tej pory z nich korzystało, nadal ma tę możliwość dzięki sieci. I wielu pacjentów chwali sobie takie rozwiązanie. – Nie muszą wychodzić z domu. Tym samym czują się bezpiecznie, a rozmowy stają się głębsze – mówi Katarzyna Szczerbowska-Kisielińska. Przyznaje jednak, że nie każdemu odpowiada obecność bliskich w czasie telespotkania. – W mojej grupie terapeutycznej dla ludzi z doświadczeniem psychozy jedna z osób zrezygnowała, bo uznała, że w domu pełnym domowników nie ma do tego warunków. Teraz w grupie jej nie ma, ale terapeuci rozmawiają z nią przez telefon – dodaje.
Katarzyna jest nie tylko rzeczniczką biura ds. pilotażu, lecz także osobą po kryzysie psychicznym. Ona też w czasie epidemii czuje się lepiej niż dotychczas. Dlaczego? – Zniknął nadmiar bodźców, który towarzyszył nam na co dzień. Są większe odległości między ludźmi, świat stał się spokojniejszy, mimo tych wszystkich obaw o skutki pandemii, przyszłość, finanse – wyjaśnia. Potwierdza to Karolina. – To sytuacja, w której właściwie nic nie muszę. Wiem, że w pewnym momencie się skończy i trochę się tego boję. Chciałabym się jakoś do tego przygotować, ale to jest trudne, bo jesteśmy w stanie zawieszenia – mówi.
Specjaliści widzą plusy
Także psychiatrzy widzą pozytywy w izolacji spowodowanej koronawirusem. – Dotyczy to zarówno osób zdrowych, jak i tych z zaburzeniami psychicznymi – mówi prof. Janusz Heitzman, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, do niedawna dyrektor Instytutu Psychiatrii i Neurologii. Jak tłumaczy, dzieje się tak dlatego, że świat nieco zwolnił, jest wokół mniej drobiazgów, które zwykle prowadzą do konfliktowych sytuacji. Jednocześnie inne rzeczy niż dotychczas stały się dla nas ważne i na nich się koncentrujemy. Z jednej strony zagrożenie mobilizuje pewne mechanizmy potrzebne, by je zwalczyć, z drugiej stajemy się ostrożniejsi, bardziej uwrażliwieni, zaczynamy bardziej się kontrolować w codziennym życiu.
– Zelżały też zaburzenia psychiczne u osób, które sprawiały dużo problemów terapeutycznych, wymagały opieki. Pacjenci z zaburzeniami psychotycznymi też czują się lepiej, wyciszyły się ostre psychozy – tak zazwyczaj się dzieje, gdy otoczenie intensywnie oddziałuje na chorego, wówczas mniej koncentruje się on na swoim wnętrzu. Myśli i uwaga są zaabsorbowane czym innym, rzeczywistość wypiera psychozę – wskazuje. Jak dodaje, doskonale to widać w psychiatrii dziecięcej i młodzieżowej. – Napór na oddziały uległ zmniejszeniu blisko o połowę. Gdy nie ma szkoły, związanych z nią napięć i konfliktów rodzinnych wywołanych nauką, będące tego efektem zaburzenia się wyciszyły, w znacznie mniejszym stopniu demonstrują się w postaci reakcji impulsywnych, buntowniczych, samookaleczeń czy prób samobójczych. Zakazy epidemiczne, mimo że ograniczyły kontakty rówieśnicze, zbliżyły z konieczności relacje z rodzicami, przyspieszyły społeczne dojrzewanie.
O tym, że osoby, które doświadczały kryzysu psychicznego przed epidemią, są dziś pod dobrą opieką, przekonana jest także dr Izabela Ciuńczyk, która prowadzi Centrum Zdrowia Psychicznego w Koszalinie. To, że izolacja może im służyć, potwierdza fakt, że w marcu i kwietniu na terenie działania jej placówki nie odnotowano żadnej skutecznej próby samobójczej, choć zazwyczaj w miesiącu jest jedna lub dwie. – Czy skuteczność prób samobójczych jest mniejsza, bo osoby w kryzysie psychicznym mają bliskich obok siebie, czy to sama izolacja powoduje, że ich nie podejmują? – zastanawia się. Odpowiedzi nie podaje, bo jej nie zna. Wie jednak, że liczba osób z myślami samobójczymi na pewno się nie zmieniła, a może nawet jest dziś większa.
Doktor Ciuńczyk wskazuje na jeszcze jedno. Choć izolacja może mieć pozytywny wpływ na osoby z problemami psychicznymi, to jednak nie zmienia to faktu, że potrzebują one kontaktu. – Ktoś musi wytrącić ich z myślenia nerwicowo-psychotycznego – mówi. – Jeśli pacjent cierpi z powodu zaburzeń lękowych i, potocznie mówiąc, nakręca się w strachu, potrzebna jest rozmowa. Trzeba mu powiedzieć „stop” – wyjaśnia. Dodaje, że w prowadzonym przez nią centrum rozmowy telefoniczne i teleporady są od samego początku epidemii, a zainteresowanie tą formą kontaktu nie maleje. – Ale też cały czas funkcjonujemy w realu. Twarzą w twarz z pacjentami, choć zawsze z zachowaniem reżimu sanitarnego – zapewnia.
– Centra w trakcie epidemii umawiają ludzi tak, by się nie spotykali w poczekalni, w wyznaczonych godzinach – dopowiada Katarzyna Szczerbowska-Kisielińska. Co ważne, centra nie zostały zamknięte jak dzienne oddziały psychiatryczne i nie przeszły tylko na pracę zdalną jak poradnie zdrowia psychicznego. Działają każdego dnia, z wyjątkiem weekendów i, co ważne, można do nich przyjść prosto z ulicy i bez skierowania. Zmieniło się tylko to, że ze względu na sytuację związaną z koronawirusem preferowany jest kontakt telefoniczny przed wizytą. Specjaliści dyżurują w punkcie koordynacyjno-zgłoszeniowym od poniedziałku do piątku w godz. 8–18.
Profesor Heitzman zapewnia, że pacjenci nie zostali pozostawieni sami sobie – są z lekarzami w kontakcie. On sam udziela porad przez telefon. Ale Karolina ma wątpliwości, czy taki kontakt nie jest tylko pozorny. – Lekarze przez telefon są powściągliwi, boją się wypisywania leków bez badań, które teraz trudno jest wykonać. Chciałabym zacząć znowu brać leki, ale trzeba je na nowo ustawić. Teraz nie ma o tym mowy – mówi.
Nie jest też do końca zadowolona z obecnej formy kontaktu z terapeutką. – Spotkania bezpośrednie dają większy komfort. Począwszy od takich prozaicznych rzeczy jak problemy z łączem, po kwestie prywatności. Mimo że mam swój pokój, w takich warunkach trudniej poruszać poważniejsze tematy. Ten kontakt jest pozorny – ocenia Karolina. Jej zdaniem w ten sposób można tylko kontynuować terapię, a nie zaczynać pracę z psychologiem czy psychiatrą. – Jeszcze gdy byłam w szpitalu, planowałam dołączenie do grupy wsparcia, ale nie doszło to do skutku przez epidemię. Myślę, że gdybym nie miała wcześniej terapeuty, miałabym teraz problem, bo nie nawiązałabym prawdziwej relacji przez internet czy telefon z nową osobą – mówi.
Przyszłość
Na pytanie, jak zmieni się wsparcie dla stałych pacjentów po epidemii, jak zmienią się oni sami, Izabela Ciuńczyk odpowiada, że wszystko wróci do dawnego rytmu. – Z kontaktu online wejdziemy znów w bezpośredni. Przy zachowaniu zasad bezpieczeństwa pacjenci znów będą przychodzić na swoje stałe zajęcia, grupy wsparcia. Już teraz często słyszę, że ktoś za nami tęskni albo że brakuje mu zajęć jogi, które ma w klubie pacjenta. Oni traktują nas trochę jak rodzinę, z którą zawiesili kontakt z powodu epidemii, ale jak będą mogli, to znów chętnie się z nią zobaczą – wyjaśnia psychiatra. Dodaje, że szczególnego wsparcia będą wymagały te osoby, które mają zaburzenia nerwicowe, różnego rodzaju fobie społeczne. – Jeśli w czasie epidemii miały możliwość pracy z domu, te problemy mogły się wyciszyć. Po powrocie do normalnego życia może być trudniej – opisuje.
Zdaniem dr Ciuńczyk problemem dla systemu opieki psychiatrycznej w Polsce nie będą pacjenci od dawna objęci wsparciem, ale nowi, którzy będą go potrzebować po przejściu pandemii. Już dziś widać, że ruch w Centrach Zdrowia Psychicznego jest dużo większy niż przed wybuchem COVID-19. W Koszalinie w marcu udzielono o ok. 12 proc. świadczeń więcej, w kwietniu już o ok. 30. W większości były to rozmowy telefoniczne, lecz nie tylko. – Pod koniec kwietnia na dyżurze przyjęłam 70 proc. osób nowych, takich, z którymi wcześniej się nigdy nie spotkałam i które do tej pory z pomocy psychiatry nie korzystały – mówi Izabela Ciuńczyk. Samotna kobieta po pięćdziesiątce chciała porozmawiać z kimś zaufanym, uspokoić swój strach i uzyskać potwierdzenie, że jest bezpieczna. Wyszła bez recepty, bez wskazania terapii, z zaleceniem spotkania z psychologiem. – I sądzę, że na jednej, dwóch wizytach się skończy. Ale była też pani, której te prawie dwa miesiące izolacji uświadomiły, że musi albo coś zrobić ze swoim życiem, albo je zakończyć. Doświadczała od kilku lat przemocy domowej i epidemia zmobilizowała ją do działania, do szukania pomocy – opowiada nasza rozmówczyni. Jej zdaniem psychiatrzy muszą się przygotować do fali pacjentów z kryzysem psychicznym, który został wywołany pandemią.
Potwierdza to prof. Heitzman – według niego u ludzi wzrasta liczba zaburzeń lękowych, a te, które były dotychczas w jakiś sposób kontrolowane, ulegają zaostrzeniu. Narastają obawy o zdrowie, pojawiają się uprzedzenia do innych, stygmatyzacja określonych grup, nasilają się obsesje i natręctwa czy reakcje histeryczne, zaburzenia snu, poczucie nieefektywności w zarządzaniu czasem i pracą zdalną. To też odpowiada za wzrost spożycia leków uspokajających i przeciwdepresyjnych, często stosowanych niepotrzebnie.
– Po epidemii trzeba będzie zmierzyć się z problemami, które już były i mogą wrócić ze zdwojoną siłą. I z nowymi, wywołanymi przez tę nadzwyczajną sytuację. Poczucie osamotnienia, winy, lęki, depresja – one dotkną przede wszystkim tych, którzy skutki pandemii odczują bezpośrednio. Czyli głównie osób, których bliscy zmarli lub zachorowali, a także tych, które straciły źródło utrzymania, pogorszyła się ich sytuacja finansowa. To będzie generowało problemy, a w przypadku osób, które mają na utrzymaniu rodziny, te skutki mogą być jeszcze głębsze, z próbami samobójczymi włącznie – przewiduje.
Zwraca uwagę, że choć policja w marcu odnotowała spadek liczby samobójstw, nie oznacza to, że będzie to stała tendencja. Przeciwnie, jego zdaniem ten trend może się odwrócić. Pojawi się też narastający problem zaburzeń psychicznych współistniejących ze schorzeniami somatycznymi, których leczenie zostało z powodu pandemii zaniedbane lub odroczone.
– Skutki pandemii – tak jak w przypadku innych zaburzeń postresowych – będą się demonstrować dopiero pół roku po jej ustąpieniu. Zwykle ujawniają się u ok. 20 proc. populacji, z czego ok. 80 proc. potrafi sobie z tym poradzić i nie wymaga leczenia – podkreśla prof. Heitzman.
I ostrzega, że psychiatria sama sobie z tym nie poradzi. – Konieczne są chociażby szkolenia lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej, by wiedzieli, jak wspierać takich pacjentów, jak leczyć np. zaburzenia snu, by nie doprowadzić do uzależnienia – mówi.