Na początek zapytałam znajomych, jak radzą sobie z tym, żeby bycie online nie kradło im zbyt dużo czasu. Alicja, która na co dzień pracuje jako stewardessa, twierdzi, że ułatwia jej to praca. W trakcie lotów, które trwają trzy albo cztery godziny, obowiązuje ją zakaz korzystania z telefonu. Dopiero po dyżurze zerka, co ciekawego wydarzyło się na świecie, odpisuje na wiadomości albo przegląda portale. – Odbijam sobie podczas prywatnych podróży, robię dużo zdjęć i wrzucam na Instagrama.
Gdzie wyjechać, żeby zarobić najwięcej? Oto najlepsze kraje do życia i pracy dla imigrantów >>>
Maria, która pisze doktorat, przyznaje, że sama sobie narzuca reżim. – Mogę zerknąć na sociale dopiero po dwóch, trzech godzinach pracy i napisaniu co najmniej kilku stron – mówi. Marcin, na co dzień reżyser filmów animowanych, żartuje, że gdy już sam stwierdzi, że media społecznościowe albo teksty na izraelskich portalach pochłonęły go bez reszty, włącza grę i w ten sposób „resetuje mózg”. Magda od czasu do czasu robi sobie społeczny detoks i znika – raz z Facebooka, raz z Messengera. Na pytanie: „Czy czujecie się od tego w jakimś stopniu uzależnieni”, wszyscy odpowiadają, że raczej nie. Tylko Tomek, analizując na głos przebieg swojego dnia, stwierdza, że telefon, a co za tym idzie wszelkie jego pokusy, towarzyszy mu od poranka aż po wieczór. – Nawet gdy śpię, to potrafię się kontrolnie obudzić i zerknąć, czy ktoś przypadkiem czegoś nie napisał. W półśnie też odpisuję. W komputerze zawsze mam kilka pootwieranych zakładek. Gdy coś robię, od czasu do czasu zerkam, co kto wrzucił na społecznościówki albo sam coś zapodaję. Wiem, wiem, co chcesz powiedzieć – uprzedza moje słowa – Jestem fomersem – mówi z lekką nutką dumy w głosie.
Rodzinny spacer bez telefonu
FOMO (ang. Fear of Missing Out) w skrócie można obecnie zdefiniować jako „lęk przed odłączeniem”. – To pewnego rodzaju strach przed tym, że nie będziemy na bieżąco, albo obawa, że przez bycie offline, a więc poza siecią, po prostu wypada się z obiegu – wyjaśnia dr Anna Jupowicz-Ginalska, inicjatorka i jedna z autorek raportu „FOMO. Polacy a lęk przed odłączeniem”. Przyznaje, że od chwili, gdy zaczęła badania nad tym zjawiskiem, sama się kontroluje, a gdy wychodzi na rodzinny spacer, zostawia telefon w domu. – Jak się okazuje, osób, które u nas można zdefiniować jako „podręcznikowych fomersów”, jest już 16 proc. Oznacza to, że wysoki „lęk przed odłączeniem” odczuwa 4 mln Polaków – mówi.
Choć FOMO zostało zdefiniowane już w połowie lat 90., dopiero od niedawna ten skrót używany jest powszechnie, przede wszystkim w odniesieniu do mediów społecznościowych. Jako pierwszy terminu „Fear of Missing Out” użył dr Dan Herman, specjalizujący się w strategii marketingowej. Zdefiniował go „jako obawę przed niewykorzystaniem wszystkich dostępnych możliwości i jednoczesną utratę spodziewanej radości, związanej z wyczerpaniem wszystkich tych możliwości”. Z kolei amerykański autor Patrick McGinnis, który również uważany jest za twórcę tego terminu, w 2004 r. w jednym z wywiadów określił to zjawisko jako „nadoptymalizowanie”. Obydwaj nie łączyli jednak FOMO wyłącznie z mediami społecznościowymi. – Zrobiła to dopiero prasa, która szybko zainteresowała się fenomenem. To dziennikarze spopularyzowali myśl, według której social media mają potęgować FOMO, uderzając w samoocenę i dobre samopoczucie użytkowników sieci – tłumaczy dr Jupowicz-Ginalska. Prawdziwość tej tezy została zweryfikowana w 2013 r. przez naukowców, którzy stworzyli jeden z najważniejszych tekstów na ten temat. W swojej pracy „Motivational, emotional and behavioral correlates of Fear of Missing Out” Andrew K. Przybylski, Kou Murayamy, Cody R. DeHaan i Valerie Gladwell nie tylko udowodnili związek między siecią, w tym głównie platformami społecznościowymi, a FOMO, ale również opracowali skalę tego zjawiska. Dzięki niej można oszacować stopień „sfomowania”. – Kolejne lata przyniosły więcej publikacji naukowych oraz popularnonaukowych, w których FOMO analizowano w kontekście uzależnień, technologii oraz motywacji – wyjaśnia dr Jupowicz-Ginalska.
Dodaje, że polski raport to nie tylko FOMO w odniesieniu do wyżej wspomnianej skali. Jaki cel mu w takim razie przyświeca? – Po pierwsze, to potrzeba sprawdzenia, czy rzeczywiście ten problem jeszcze nas nie dotyczy. A jeśli jednak dotyczy – to w jakim zakresie. Po drugie, przeanalizowanie relacji między FOMO a używaniem social media. Byliśmy też ciekawi, czy dane pozyskane dla osób o wysokim, średnim i niskim FOMO wyróżniają się na tle danych odnoszących się do przeciętnego internauty. Chcieliśmy również znaleźć odpowiedź na pytanie, jakie czynniki wzmacniają FOMO. Naszą intencją było także zaproponowanie sposobów rozwiązania problemu tak, aby korzystanie z sieci częściej wpisywało się w ideę digital wellbeing. Chodziło nam o zestaw rekomendacji, które pozwoliłyby na kontrolowanie czasu spędzanego przed ekranami komputerów, smartfonów czy w social mediach – odpowiada dr Jupowicz-Ginalska.
Inni bawią się bez ciebie
Z definicji Andrew Przybylskiego wynika, że FOMO to „wszechogarniający lęk, że inne osoby w danym momencie przeżywają bardziej satysfakcjonujące doświadczenia, w których ja nie uczestniczę”. Potoczna definicja określa zjawisko jako „niepokój, że inni bawią się bez ciebie”. – Warto podkreślić, że nie chodzi tu tylko o łączenie tego terminu z rozrywką. Przede wszystkim, jak napisał Przybylski, jest to „pragnienie pozostawania w stałej łączności z innymi i wiedzy na temat tego, co robią”. Dziś ta „stała łączność” możliwa jest przede wszystkim dzięki social mediom – tłumaczy dr Jupowicz-Ginalska. – Mechanizm FOMO działa następująco: wiemy, że mamy dostęp do wielu różnych opcji i ze wszystkich chcemy korzystać jednocześnie i bez przerwy. Pomimo tego i tak nie możemy oprzeć się wrażeniu, że cały czas coś nas omija. Ujmując to metaforycznie: czasem gonimy króliczka, a gdy już go złapiemy, jesteśmy sfrustrowani, bo prawdopodobnie do złapania były inne, o wiele atrakcyjniejsze – wyjaśnia.
Fomers nieustannie porównuje się z innymi. – Jego szklanka zawsze będzie do połowy pusta. Zjawisko niedowartościowania jest tu mocno obecne. Media społecznościowe i urządzenia cyfrowe mocno podbijają bębenek frustracji. Poza tym wszystkim warto również zwrócić uwagę, że od dłuższego już czasu nie jesteśmy offline, czy online, ale inline (innymi słowy, niknie granica między tym, co jest offline, a co online). Większość z nas, a już na pewno fomersi, jest więc z mediami społecznymi na dobre zespolona – mówi Jupowicz-Ginalska.
Jak wynika z raportu, w Polsce duża część osób wysoko sfomowanych uważa, że inni ludzie mają więcej powodów do satysfakcji od nich. Aż 74 proc. z nich obawia się, że pozostali zdobyli więcej pozytywnych doświadczeń, a 69 proc. ma takie obawy w odniesieniu do znajomych. Ponadto 35 proc. fomersów przyznaje, że media społecznościowe wzmacniają w nich przekonanie, że zbyt mało wiedzą, a 43 proc., że nie dostają czegoś, co mają inni. – Osoby sfomowane są przekonane, że inni ludzie żyją lepiej, zasobniej i ciekawiej. To przeświadczenie ma, jak się wydaje, odbicie w ocenie swoich pozytywnych i negatywnych cech – wyjaśnia dr Jupowicz-Ginalska.
Jej słowa potwierdza dr Tomasz Baran, psycholog, który również brał udział w tworzeniu raportu. Z przeprowadzonych przez zespół badań wynika, że im wyższe FOMO, tym niższa samoocena. – Wpływ na to mają głównie media społecznościowe. Skłonność do negatywnego myślenia o sobie ma związek z nieustannym porównywaniem się do innych ludzi – obcych i znajomych, a także postrzeganiem swego życia przez pryzmat życia innych osób. Najwyraźniej ten, kto jest bardzo aktywny na platformach społecznościowych, szuka tam akceptacji, poklasku. To tak, jakby krzyczał: „zauważcie mnie”, „doceńcie moje starania”, „pogłaszczcie wirtualnie po głowie” albo „pozachwycajcie się” – wyjaśnia.
Instagram równa się akceptacja
Zdaniem autorów raportu niepokojące jest to, że aż jedna trzecia osób z wysokim FOMO czasami czuje się bezużyteczna i uważa, że jest do niczego, a niewiele mniej z nich, bo aż 29 proc., chciałoby mieć więcej szacunku dla siebie.
Choć 44 proc. z grupy wysokiego FOMO uważa się za osobę szczęśliwą, a za wartościową 41 proc., to aż 35 proc. sfomowanych twierdzi, że nie ma powodów, by być z siebie dumnym. – Między innymi dlatego fomersi mogą szukać akceptacji w mediach społecznościowych – uważa dr Baran. Dodaje, że często niska samoocena wiąże się z zaburzeniami depresyjnymi oraz problemami egzystencjalnymi. – Nie twierdziłbym jednak, że to wirtualny świat wywołuje problemy. Raczej osoby z problemami mogą szukać remedium na swoje kłopoty w wirtualnym świecie. I w pewnym sensie je znajdują, bo lajki mogą działać jak przytulenie czy pogłaskanie po głowie w realnym świecie: mogą tworzyć poczucie akceptacji i bliskości – wyjaśnia dr Baran.
Jak w tę definicję wpisują się niezwykle popularne profile takich osób jak np. trenerki Anna Lewandowska i Ewa Chodakowska? Czy naprawdę motywują, czy może wręcz przeciwnie, wpędzają w kompleksy i przyczyniają się do ciągłej pogoni za perfekcjonizmem? – Dla ludzi, którzy zarabiają w internecie, FOMO to nie problem, tylko część pracy. Kłopot mogą bardziej mieć ci, którzy kompulsywnie sprawdzają ich profile. Te osoby powinny przyjrzeć się same sobie i zadać sobie pytanie, po co to robią, co im to daje, co z tego mają dla siebie, bo być może należą do osób o bardzo wysokim FOMO i żyją nie swoim życiem – twierdzi dr Baran.
Z raportu wynika jednak, że co trzecia osoba intensywnie używająca social mediów uważa, że żyje życiem innych – rodziny (30 proc.), znajomych (27 proc.), gwiazd internetu (26 proc.) i pop kultury (25 proc.). Dla porównania: w ogólnej grupie internautów powyżej 15. roku życia wskaźniki te zanotowano na poziomie 8–10 proc.
Okazuje się, że osoby z wysokim FOMO spędzają dużo więcej czasu w mediach społecznościowych niż reszta ich użytkowników. O ile przeciętnym internautom zajmuje to od kilku do kilkunastu minut dziennie (2–5 minut – 27 proc., 6–15 minut – 33 proc.), o tyle wśród osób z wysokim FOMO trwa to znacznie dłużej (6–30 minut – 24 proc., 31–59 minut – 11 proc.).
Istotne są również dane dotyczące liczby serwisów społecznościowych, z których korzystają osoby sfomowane. Na trzech lub więcej portalach profile ma 25 proc. osób z wysokim FOMO, podczas gdy w grupie ogólnej jest to tylko 15 proc. użytkowników. – Wchodząc w buty fomersa, wytłumaczyłabym to tak: im więcej kont mam, im więcej portali jest w moim zasięgu, tym więcej wiem, jestem lepiej zorientowana w tym, co dzieje się na świecie i u moich znajomych. A to już dosłownie moment przed stwierdzeniem, że oto JA jestem w centrum wydarzeń albo bardzo pragnę w nim być – mówi dr Jupowicz-Ginalska.
Zwraca przy tym uwagę, że choć fomersi robią, co mogą, by „ciągle być w obiegu”, nie są jednak zbyt łaskawi dla innych. – Są bardziej ostrożni niż klasyczni użytkownicy, rzadziej komentują, oszczędnie lajkują. Uważnie też selekcjonują znajomych, co jest akurat pozytywną stroną tego zjawiska – uważa dr Jupowicz-Ginalska.
Ucieczka od rzeczywistości
Czego fomersi szukają w sieci? Przede wszystkim bieżących informacji (73 proc.), wiedzy (72 proc.), relaksu (71 proc.). Gdy rozrywki w social mediach poszukuje 53 proc. osób z grupy ogólnej, w grupie wysokiego FOMO jest to już 69 proc. – Okazuje się, że swój status społeczny w sieci tworzy 43 proc. fomersów, a wizerunek – 45 proc. W grupie ogólnej to cel, który przyświeca tylko jednej piątej polskich internautów. Oznacza to, że choć działania autokreacyjne nie są głównym celem korzystania z sociali, w grupie wysokiego FOMO są one wyższe. Dowodzą tym samym, że te osoby mają dość wysoką świadomość, że właśnie platformy społecznościowe mogą być intencjonalnie wykorzystywane w procesie tworzenia marki osobistej. Nic więc dziwnego, że korzystają z nich nie tylko gwiazdy, ale także blogerki czy influencerki. Za nimi podążają te osoby, które też marzą o takiej popularności – tłumaczy dr Jupowicz-Ginalska.
Fomersi bardziej aktywnie korzystają też z mediów społecznościowych jako narzędzia regulacji nastroju – robi to aż 69 proc. – i ucieczki od prozy życia – 65 proc.
Nuda i lęk przed „wypadaniem z obiegu” najczęściej pojawiają się w odpowiedziach na pytanie, które zadawali autorzy raportu: „Co czujesz, gdy nie korzystasz z social mediów?”. Tak zareagowało 34 proc. fomersów, podczas gdy wśród przeciętnych internautów wskaźniki osiągały odpowiednio 15 i 12 proc. Poza tym osoby z wysokim FOMO odczuwały samotność (30 proc.), niepokój (29 proc.), a nawet strach (22 proc.). Przedstawiciele grupy mówili o tym rzadziej (odpowiednio 12, 11 i 8 proc.).
– Zaskakujące może wydać się to, że jedna piąta fomersów, którzy nie korzystają akurat z mediów społecznościowych, ma objawy somatyczne, takie jak nudności, zawroty głowy czy bóle brzucha. Skarżą się też na zwiększoną potliwość – mówi dr Jupowicz-Ginalska.
Zwraca uwagę, że również brak w zasięgu ręki smartfona budzi niepokój co drugiego fomersa. – Idąc tym tropem, warto wskazać, że badani z wysokim FOMO częściej odczuwają dyskomfort, gdy nie mają telefonu i nie widzą powiadomień z serwisu społecznościowego – mówi.
Dodaje jednak, że przedstawicielom obu grup – zarówno fomersom, jak i internautom z grupy ogólnej – zdarza się mieć złudne wrażenie, że ich telefon dzwoni lub wibruje. – Do tego rodzaju omamów przyznaje się 19 proc. osób z grupy ogólnej i aż 40 proc. osób z wysokim FOMO. Nietrudno się domyślić, że są one gotowe do natychmiastowej reakcji, gdy pojawia się powiadomienie o wiadomości czy poście zamieszczonym na którejś z platform społecznościowych. Tak robi niemal połowa z nich – wyjaśnia dr Jupowicz-Ginalska.
Lajki podczas mszy
A gdzie i kiedy fomers najczęściej korzysta z mediów społecznościowych? – Zadziwiające jest to, że robią to również w okolicznościach, które całkowicie temu nie sprzyjają. Zdarza się, że przez swoje uzależnienie zaniedbują obowiązki domowe i zawodowe; chociaż te drugie trochę rzadziej – mówi badaczka.
I tak podczas wykładu lub lekcji korzysta ze społecznościówek 37 proc. z nich, w trakcie seansu kinowego lub spektaklu w teatrze – 25 proc.; na koncercie lub podczas zabawy w klubie – 33 proc.; w podróży (autobusem, metrem czy tramwajem) – 63 proc., a podczas prowadzenia auta – 25 proc.
Aż 60 proc. fomersów zasypia z telefonem w ręku, a zaraz po przebudzeniu sięga po niego 49 proc. 38 proc. badanych z wysokim FOMO sprawdza internet w czasie posiłków. – Fomersi nie stronią od telefonu także podczas spotkań rodzinnych czy z bliskimi przyjaciółmi. Sama mam w rodzinie kogoś, kto alergicznie reaguje na delikatne sugestie, by zainteresował się tym, co dzieje się w realu. Codziennie widzimy, jak podczas spotkań, wizyt w restauracji czy kawiarni ludzie wyciągają telefony i np. odpisują na wiadomości. Ale kto tak nie robi? – pyta dr Jupowicz-Ginalska. I dodaje, że irytacja czy złość, które pojawiają się w reakcji na uwagę, by odłożyć telefon i przestać korzystać z mediów społecznościowych, są elementem innego zjawiska, określanego mianem phubbingu (pokrótce i kolokwialnie, ignorowania osób, z którymi się przebywa, przez korzystanie z telefonu).
Fomersi potrafią zaskoczyć. Są online nawet podczas mszy – przyznało się do 20 proc. z nich (w grupie ogólnej – 8 proc.). – To z pewnością zachowanie niestandardowe. Część naszego społeczeństwa uzna je zapewne za wręcz obrazoburcze. Przyznaję, że jako autorzy raportu też byliśmy nim zaskoczeni – mówi dr Baran. Choć sam nie był świadkiem takiej sytuacji, jest w stanie wyobrazić sobie, że gdy fomersa telefon „pali w kieszeni”, bo właśnie otrzymał powiadomienie, to ukradkiem musi je przeczytać.
Zdaniem dr Justyny Jasiewicz z Uniwersytetu Warszawskiego, choć korzystanie z social mediów w kościele może wywołać zdziwienie, istnieje jeszcze druga strona medalu. – Ja również, podobnie jak koledzy, byłam zaskoczona tym wynikiem, ale myślę, że można na to zjawisko spojrzeć szerzej: media cyfrowe towarzyszą nam w tylu obszarach aktywności, że sfera duchowa czy religijna są kolejną z nich. I choć w pierwszym odruchu sprawy transcendentne i smartfon wydają się całkiem odległe, to jednak można zauważyć osoby, które korzystają właśnie z mediów cyfrowych w swoich praktykach duchowych i religijnych: w medytacji, modlitwie, afirmacjach. Oczywiście ten aspekt korzystania z technologii na razie nie jest wystarczająco rozpoznany, więc poruszamy się w sferze przypuszczeń, ale wydaje się, że szeroko rozumiana duchowość to kolejny z aspektów życia, w którym zakorzeniają się technologie cyfrowe.
Skoro FOMO wkracza w różne, nawet te uznawane za najbardziej intymne, sfery ludzkiego życia, to czy należy się go bać? Z raportu wynika, że połowa fomersów przyznaje się, że korzysta z social mediów dłużej, niż planowała, a jedna trzecia ma tego świadomość i próbuje się ograniczać. Z pewnością powodem do niepokoju jest to, że 36 proc. badanych z grupy o wysokim FOMO czuje, że już teraz ma problemy z uzależnieniem od mediów społecznościowych.
Obserwować, nie demonizować
Zdaniem twórców raportu nie należy FOMO demonizować, ale trzeba mu się bacznie przyglądać. – Nasze badania potwierdzają, że istnieje grupa osób, które boją się utraty kontaktu z wirtualnym światem. Pokazują również, jak istotne miejsce w naszym życiu zajmują media społecznościowe i internet. To przestrzeń naszych różnorodnych aktywności, od zakupów przez bankowość, rozrywkę, edukację, komunikację aż po szukanie przyjaźni czy związków na całe życie – mówi dr Jasiewicz. Jej zdaniem potrzebne są dalsze badania, które pomogą stwierdzić, czy problem FOMO pogłębia się lub czy social media wzmacniają w nas negatywną samoocenę.
Dlatego też tak ważna jest propagowana od pewnego czasu idea digital wellbeing, czyli cyfrowego dobrostanu. – Chodzi o to, aby zachowywać zdrowe proporcje między użytkowaniem mediów cyfrowych a aktywnością w świecie rzeczywistym. W naszym raporcie tłumaczymy, jak obserwować samych siebie i na co stawiać, by zachować równowagę. Nasze rekomendacje są dwojakie: psychologiczne i edukacyjne. Wśród tych pierwszych zwracamy uwagę na tak proste rzeczy jak: spotkania z przyjaciółmi, realizowanie pasji sportowych i artystycznych, czytanie wydawanej na papierze prasy i książek. W drugim obszarze szczególne miejsce zajmuje konieczność wzmacniania kompetencji cyfrowych, które są związane nie tylko z umiejętnym korzystaniem z mediów cyfrowych, ale również z „umiejętnym niekorzystaniem”, czyli świadomym, ale i łagodnym, bezproblemowym zrezygnowaniem z korzystania z nich na rzecz innych aktywności, spędzania czasu z bliskimi czy po postu nicnierobienia – wyjaśnia dr Jasiewicz.
Zdaniem dr. Barana osoby o wysokim FOMO powinny zastanowić się, czy przez siedzenie na telefonie nie zaniedbują siebie, bliskich i pracy. – Jeśli zachowujemy się kompulsywnie, brak informacji spędza nam sen z powiek, a jednocześnie czujemy się nimi przeciążeni, wtedy powinna nam się zapalić lampka ostrzegawcza – wyjaśnia.
Jego zdaniem nie należy jednak traktować FOMO w kategoriach patologii. – Owszem warto patrzeć na nie z pewną dozą ostrożności, ale nie jestem zwolennikiem nawoływania do odcięcia się od wirtualnego świata. Może to zabrzmi śmiesznie, ale korzystanie z niego, podobnie jak ze smartfonów, stało się dla współczesnego człowieka równie naturalne jak korzystanie z toalety – mówi.
Zwraca uwagę, że każde stulecie miało swojego „diabła”. Były nim swego czasu maszyny parowe, pociągi i inne wynalazki ludzkości. Tak jak kiedyś człowiek rano sięgał po gazetę, żeby być na bieżąco, tak dziś sięga po telefon, bo jest to dla niego wygodne źródło pozyskiwania informacji. – Jestem w stanie wyobrazić sobie, że za 50 lat będzie głośno o tym, że ludzie są nadmiernie uzależnieni od różnego rodzaju elektroniki wszczepianej pod skórę, a naukowcy będą apelować, by w ramach zdrowych nawyków wracać do korzystania z „klasycznych” smartfonów – uważa.