Gminy chcą profilaktycznie sprawdzać, czy ich mieszkańcy mają chorobę odkleszczową. Pomysł wywołuje kontrowersje. Są podejrzenia, że w tle toczy się walka o wielkie pieniądze.
Program przeciwdziałania boreliozie ma już kilka miast – m.in. Słupsk i Gliwice. Planuje go również wprowadzić Warszawa. Projekt w tej sprawie trafił już do konsultacji.
Grażyna Cholewińska, mazowiecki konsultant w dziedzinie chorób zakaźnych, uważa, że program jest wynikiem działań lobbystycznych prowadzonych przez „komercyjne podmioty diagnostyki laboratoryjnej, które szybko się rozwijają”.
– Laboratoria takie generują wyniki nieokreślone, bez klinicznej interpretacji, bez wskazówek dla pacjenta dotyczących dalszego postępowania, a przede wszystkim są bardzo kosztowne. Do tego personel laboratoryjny nie zna rekomendacji ważnych towarzystw naukowych w kwestii diagnozowania boreliozy – wylicza Cholewińska.
O tym, że nie jest łatwo znaleźć wiarygodne laboratorium, przekonały się Gliwice. Organizując program, musiały aż dwa razy ogłaszać przetarg na jego wyłonienie. Doktor Cholewińska przekonuje też, że nie każdy wynik dodatni potwierdza zakażenie, a interpretacji danych może dokonać wyłącznie specjalista chorób zakaźnych z dużym doświadczeniem. – Obecnie boreliozą zaczęli się zajmować komercyjnie specjaliści innych dziedzin medycznych. Istnieje więc wiele pomyłek diagnostycznych i terapeutycznych, zdarzają się także szkodliwe działania celowe – przekonuje.
Na terenie Polski działają specjaliści oferujący długotrwałą (nawet roczną) antybiotykoterapię, choć zgodnie z zaleceniami towarzystw naukowych powinna ona trwać około dwóch tygodni.
Grażyna Cholewińska przyznaje, że do szpitala zakaźnego w Warszawie, w którym pracuje, trafiają dzieci, które przez długotrwałą terapię antybiotykową mają wyniszczone organizmy. Do tego nikt nie ma prawa zakazać ani kontrolować tych, którzy prowadzą takie praktyki. Może to zrobić jedynie pacjent, składając skargę do samorządu lekarskiego lub do prokuratury, jeżeli dojdzie do pogorszenia stanu zdrowia. Sami lekarze, nawet jak widzą nieprawidłowości, nie mogą tego zrobić, bo zostaną oskarżeni o pomówienie. – W mojej praktyce pamiętam tylko jednego pacjenta – pięcioletnią dziewczynkę źle leczoną przez prywatnego lekarza, której matka ostatecznie zgłosiła nieprawidłowości do izby lekarskiej – mówi Cholewińska.
Pomysł badania kleszczy na obecność patogenu wywołującego chorobę (kosztujący w prywatnych laboratoriach nawet kilkaset złotych) jest krytykowany także przez innych specjalistów. Mazowiecka konsultant w dziedzinie chorób zakaźnych programu przekonuje, że w żadnej z rekomendacji diagnozowania boreliozy na całym świecie nie istnieje takie wskazanie. Tym bardziej nie ma uzasadnienia wykonywanie badania w ramach programu profilaktyki zdrowotnej, który powinien skupiać się na edukowaniu mieszkańców.
– W 2017 r. zbadaliśmy 300 próbek z kleszczem, w 99 wykryto obecność boreliozy. W tym pobrano 350 próbek. Wyników jeszcze nie mamy. Wprowadziliśmy program, bo z naszych analiz wynikało, że ryzyko zakażenia chorobą jest większe niż w innych regionach województwa – tłumaczy Paweł Lisowski, rzecznik prasowy powiatu słupskiego.
Samorządy decydują się też, bo otrzymały zielone światło ze strony Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji. Ta jednak wskazuje, że nie wystarczy sama diagnoza. Ostrzega też przed wiarygodnością wyników laboratoryjnych. – Nie zaleca się wykonywania testu Western Blot bez badania metodą ELISA (chodzi o standardowe metody), gdyż jako pojedyncze badanie nie ma wartości diagnostycznej – pisze agencja w opinii do jednego z programów samorządowych.
Tymczasem rośnie grupa pacjentów uważających, że lekarze ignorują chorobę. Na problem zwrócili ostatnio też uwagę parlamentarzyści europejscy, postulując wpisanie boreliozy na listę chorób, które należy śledzić na poziomie Unii. Podkreślili jednocześnie, że rośnie napięcie między pacjentami a lekarzami, a także rodzą się spory dotyczące prawidłowego diagnozowania i leczenia choroby.
Chodzi głównie o porównywanie dwu metod: ILADS i IDSA. Ta pierwsza to metoda Międzynarodowego Towarzystwa ds. Boreliozy i Chorób z Nią Powiązanych. Choć nazwa brzmi fachowo, jest to organizacja non-profit, do której należą również pacjenci. Tymczasem IDSA to amerykańskie towarzystwo naukowe, które krytykuje ILADS. Pomimo tego ta wywołująca kontrowersje metoda zyskuje coraz więcej zwolenników.