Jeden z moich znajomych – nazwijmy go Rysiek – pomimo zaawansowanego wieku, problemów z nogami, prostatą, kręgosłupem i Bóg jeden raczy wiedzieć z czym jeszcze, uwielbia podróżować po świecie. Kilka razy w roku wsiada w samolot i udaje się na drugi koniec świata. Ostatnio wrócił z Bułgarii, co wydało mi się mało ekscytujące. Ale gdy zapytałem go: „Dlaczego tylko do Bułgarii?”, odparł bez cienia pychy: „Bo wszędzie indziej już byłem”.
Audi SQ5 plus / Dziennik Gazeta Prawna
Trochę Ryśkowi zazdroszczę. Nie miał, nie ma i prawdopodobnie już nie będzie mieć dzieci, więc nie musi przeznaczać każdego wolnego grosza na zakup pieluch, mleka, na dobre szkoły, podręczniki, buty Converse’a, modne fryzury, iPady itp. Zamiast tego może z czystym sumieniem defraudować całe zarobione przez siebie pieniądze w kasynach w Las Vegas, na plażach Barbadosu albo w tajskich domach uciech. Choć muszę przyznać, że przez to wszystko troszkę mu odbiło. Gdy zapytałem go niedawno z ciekawości, czy leciał kiedyś tanimi liniami z Modlina, parsknął tak pogardliwie, jakbym zadał mu pytanie o to, czy kiedykolwiek złapał chorobą francuską. Mówiąc w dużym skrócie, Rysiek uważa lotnisko w Modlinie za miejsce, z którego lata gorszy sort.
Ja zdecydowanie zaliczam się do tej grupy, o czym świadczyć może fakt, że czterokrotnie leciałem już z podwarszawskiego portu. Czuję się wystarczająco kompetentny, by zabrać w tej sprawie głos. No więc Modlin pod każdym względem jest lepszy od Okęcia.
Zacznijmy od parkingu. Gdy zaparkujecie swój samochód pod samymi drzwiami terminalu w Modlinie, rachunek za tygodniowy postój wyniesie nieco ponad 100 zł – mniej więcej tyle, ile za pozostawienie go na kwadrans na Okęciu. Nie żartuję. Kiedyś bardzo się spieszyłem i byłem zmuszony zaparkować auto na dwie doby na Chopinie. Po powrocie za podniesienie szlabanu zażądano ode mnie lewej nerki.
Na Okęciu zrobią wszystko, aby kwota, jaką wydaliście na bilet, była ułamkiem tego, co wydacie w samym terminalu. Zanim dotrzecie do gate’u, zostaniecie przepuszczeni przez labirynt, gdzie półlitrowa butelka coli kosztuje 8 zł, a paskudny żywiec z kija 15. Warto jednak, byście strzelili sobie dwa kufle na złagodzenie emocji, które zaczną wami szarpać odrobinę później. Bo oto istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że żeby polecieć samolotem, będziecie musieli najpierw pojechać autobusem. Serio. Najpierw każą wam wchodzić na górę z walizką po schodach do odprawy tylko po to, żeby następnie upokorzyć was na oczach wszystkich przy kontroli bezpieczeństwa, przepuścić przez sito sklepów na kieszeń przeciętnego arabskiego szejka, a następnie kazać wam z powrotem zejść z walizką po schodach do autobusu, który ma cztery miejsca siedzące i po 30 minutach stania w upale z wyłączonym silnikiem i klimatyzacją łaskawie odwiezie was w końcu na pokład samolotu zaparkowanego gdzieś na Ursynowie.
Tymczasem w Modlinie ledwie przekroczycie próg drzwi do terminalu, a już siedzicie na krześle w poczekalni przy waszej bramce. Stamtąd do fotela w samolocie macie już tylko 30 metrów, które pokonacie w 10 sekund. Pieszo. I bez schodów. A gdy wrócicie, to po nie więcej niż pół minucie od zejścia z pokładu będziecie siedzieli w swoim aucie i zmierzali w stronę domu. Tymczasem na Okęciu czeka was ponowny spacer przez labirynt. Raz jeszcze przepuszczą was przez sklepy z nadzieją, że w chwili gdy tam na dole czeka na was żona, kochanka, przyjaciel z pracy albo pies, wy jeszcze postanowicie pachnieć jak David Beckham i zataczać się niczym Johnny Walker. Żeby zrozumieć, jaką drogę należy pokonać na Okęciu od samolotu do wyjścia z terminalu, udajcie się do najbliższego hipermarketu Carrefoura i przejdźcie się każdą jego alejka. Każdą, słyszycie? A potem ustawcie się w najdłuższej kolejce przy kasie obsługiwanej przez niedowidzącego epileptyka z plakietką „Uczę się”. Spędzicie w niej około pół dnia, czyli tyle, ile średnio czeka się na bagaż na Okęciu. A gdy już go odbierzecie, dostaniecie zawału, gdy będą wycinali wam nerkę na poczet opłacenia parkingu...
Owszem, jeżeli mieszkacie w Śródmieściu albo na Mokotowie, to na Okęcie będziecie mieli bliżej niż do Modlina. Ale to już naprawdę wszystkie zalety warszawskiego portu. Modlin jest dla tych, którzy cenią sobie czas, pieniądze i wychodzą z założenia, że lotnisko jest jak WC: należy tu szybko wejść i równie szybko stąd wyjść. Nie robi się tu zakupów, nie je i nie pije piwa po 15 zł za kufel. Tu się po prostu możliwie szybko załatwia sprawę, z którą się przyszło.
Te przemyślenia wiodą mnie prosto za kierownicę audi SQ5 plus, którym jeździłem kilka tygodni temu. Bo trochę przypomina mi ono Modlin oraz tanie linie lotnicze – stworzone zostało z myślą o ludziach, którzy lubią załatwiać sprawy szybko, skutecznie i możliwie niskim kosztem. Owszem, z rozsądnym wyposażeniem kosztuje ponad 350 tys. zł, co „niskim kosztem” z pewnością nie jest. Ale przecież gdy lecicie na wakacje do Grecji samolotem, to kalkulując koszty całej imprezy, nie bierzecie pod uwagę ceny zakupu airbusa A320, tylko cenę biletów lotniczych. Zatem mówiąc o „niskich kosztach”, w przypadku SQ5 mam na myśli to, ile musicie zapłacić za przejechanie nim np. z Warszawy do Poznania. No więc kosztowało was to będzie... Szczerze mówiąc, to nie mam zielonego pojęcia, ale wiem, że przejechałem nim 700 km, a jeszcze nie zaświeciła się kontrolka rezerwy. A – możecie mi wierzyć – nie oszczędzałem go ani trochę. Podróżowanie tym autem z prędkością 200 km/h po autostradzie wydawało mi się czymś tak naturalnym jak płukanie ust po myciu zębów. Wykorzystywanie pełnego potencjału jego 340 koni dawało zaskakująco dużo frajdy, zaś prowadzenie... Cóż, muszę przyznać, że SQ5 nie prowadzi się jak SUV, tylko jak znacznie mniejszy, zwinniejszy, usportowiony samochód. A to w moich ustach największy komplement. A będzie ich więcej, bo bardzo spodobał mi się nawet dźwięk trzylitrowego diesla, który brzmi zupełnie jak niediesel. Wszystko to upakowano w idealnych rozmiarów nadwozie, które jest wystarczająco duże, byście mogli całą rodziną udać się na dwutygodniowy urlop, i wystarczająco małe, abyście nie musieli tracić pół dnia na szukaniu miejsca do zaparkowania w centrum. W efekcie tego wszystkiego, gdziekolwiek byście się wybierali, dojedziecie tam w SQ5 cholernie szybko, w komfortowych warunkach i nie tracąc cennych chwil na tankowanie.
Owszem, swój debiut model ten miał dobrych kilka lat temu, pod względem stylistyki zalatuje już nieco naftaliną, a lista wyposażenia standardowego liczy dosłownie dwie pozycje, zaś ceny tego dodatkowego ustalał księgowy, który dzień wcześniej opuścił zakład dla obłąkanych. Nie zmienia to faktu, że SQ5 jest cholernie dobrym, skutecznym w tym, co robi, samochodem. I właściwie nie ma konkurencji. Jeżeli chodzi o frajdę z prowadzenia i osiągów, to w segmencie SUV-ów równać się z nim może w zasadzie wyłącznie porsche macan.
Czy w takim razie – jeżeli tylko was stać – powinniście go sobie kupić? W żadnym wypadku. To jak kupowanie nieświeżej ryby, której po doniesieniu do domu nie podacie nawet kotu. Sęk w tym, że Audi ma też w ofercie model A6 Allroad z tym samym silnikiem. Jest jeszcze szybsze, jeszcze oszczędniejsze, jeszcze przestronniejsze, a do tego dużo, dużo nowocześniejsze. Jest po prostu lepsze. A kosztuje tyle samo. To zatem trochę tak, jakby zaproponowano wam lot na wczasy nowoczesnym boeingiem z Modlina albo balonem z Okęcia. Co byście wybrali?