Nowy minister infrastruktury będzie szukać rozwiązań razem ze swoim ukraińskim odpowiednikiem.

Trwający od 6 listopada protest na granicy znowu eskaluje. W poniedziałek przewoźnicy wznowili blokadę przejścia w Dorohusku. Wcześniej sąd uchylił decyzję tamtejszego wójta, który zakazał tam protestu. Przepuszczane są tylko trzy ciężarówki na godzinę – jedna z transportem komercyjnym, jedna z łatwopsującą się żywnością lub zwierzętami oraz jedna cysterna lub transport z materiałami niebezpiecznymi. W efekcie kolejka tirów do granicy ma ponad 40 km długości. Kontynuowane są protesty na przejściach w Hrebennem i Korczowej, gdzie jest przepuszczanych po kilka ciężarówek na godzinę. W Medyce protestują rolnicy z organizacji „Oszukana wieś”.

Od początku swojego urzędowania sposobu na rozwiązanie sporu szuka nowy minister infrastruktury Dariusz Klimczak. Już kilka godzin po zaprzysiężeniu spotkał się z protestującymi. Od tego dnia codziennie prowadzi z nimi rozmowy. Liczy, że uda się doprowadzić przynajmniej do zawieszenia protestu. Być może przełom przyniosą zaplanowane na ten tydzień rozmowy ministra z jego odpowiednikiem na Ukrainie Ołeksandrem Kubrakowem.

Według Karola Rychlika z zarządu Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych wiadomo już, że strona ukraińska zgodziła się na pewne ustępstwa. W rozmowach prowadzonych na niższym szczeblu, ale konsultowanych z ukraińskim Ministerstwem Infrastruktury, zgodzono się na wprowadzenie sankcji dla kierowców z Ukrainy przyłapanych na kabotażu (przewozie w jednym kraju) na terenie Unii Europejskiej. Taki przewoźnik nie tylko musiałby płacić karę za przewinienie, ale dodatkowo straciłby ukraińską licencję umożliwiającą międzynarodowy transport towarów.

Polscy przewoźnicy domagają się także likwidacji przez Ukraińców e-kolejki, w której muszą się rejestrować wszyscy, chcący wrócić zza wschodniej granicy. – Ta kolejka to bardzo korupcjogenne rozwiązanie – mówi Karol Rychlik. Dodaje, że dyskryminujące przewoźników z UE są też zapisy dekretu prezydenta Zełenskiego. Firmie importującej towary z terenu wspólnoty, która wykorzysta do transportu przewoźnika ukraińskiego, gwarantuje on zwolnienia z pewnych obciążeń fiskalnych.

Na razie strona ukraińska zgodziła się, by przewoźnicy unijni, którzy wracają z Ukrainy na pusto, mogli przejeżdżać przez przejście w Dołhobyczowie. Nie obowiązuje tam elektroniczna kolejka. – Ze strony ukraińskiej widać chęć porozumienia się. By zakończyć protest, potrzebna jest też wola ministrów Ukrainy i Polski – mówi Jacek Sokół, jeden z protestujących.

Nie wiadomo jednak, czy są jakiekolwiek szanse na spełnienie innego żądania – przywrócenia dla ukraińskich przewoźników zezwoleń na wjazd do Polski. Zniesiono je wiosną 2022 r., a wiosną tego roku umowę między UE i Ukrainą przedłużono o rok. Efekt jest taki, że liczba ciężarówek ukraińskich wjeżdżających do Polski wzrosła kilkukrotnie.

W poniedziałek wiceminister infrastruktury Arkadiusz Marchewka uczestniczył w posiedzeniu Wspólnego Komitetu, który monitoruje stosowanie umowy między UE a Ukrainą. Przedstawiciel naszego rządu argumentował, że umowa przyniosła bardzo negatywne skutki dla polskiego rynku transportowego. Zaproponował rozważenie wprowadzenia pilnych zmian do porozumienia.

– Ukraińcy nie będą skłonni odstąpić od umowy. Trzeba dać nowemu rządowi czas na stworzenie koalicji państw unijnych, które będą dążyć do rewizji porozumienia – mówi Jan Buczek, prezes Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych. Dodaje, że polska strona musi wykazać, że duża część ukraińskich przewoźników nie stosuje się do umowy. – Miała ona służyć do ułatwienia wywozu towarów z terenu Ukrainy. Tymczasem wielu kierowców korzysta z niej, żeby wjechać na teren UE i tutaj bezkarnie zarabiać na transporcie w obrębie jednego kraju lub między krajami unijnymi – zaznacza Jan Buczek. Przyznaje, że polskie czy niemieckie służby kontrolne nie prowadzą wystarczających działań, by ujawnić przewoźników, którzy prowadzą nielegalny kabotaż czy przewozy cross-trade. ©℗

Kolejka tirów do granicy ma już ponad 40 km długości