Trudno uwierzyć, że ostatni tom trylogii „Władca Pierścieni” J.R.R. Tolkiena ukazał się jeszcze przed podpisaniem Traktatów Rzymskich, które kładły podwaliny pod UE. Wśród licznych fantastycznych postaci znalazły się w nim starożytne drzewa Enty, które wypisz, wymaluj są emanacją unijnych urzędników. Język powieściowych Entów był niezwykle skomplikowany i wymagało dużo czasu, by coś w nim powiedzieć. A jeszcze więcej – by coś ustalić.
Podobnie ślamazarne są dziś Enty z Komisji Europejskiej. Od roku zastanawiają się, czy Niemcy złamały unijne przepisy, obejmując transport międzynarodowy ustawą o płacy minimalnej (ustawa MiLoG). Wprowadza ona nie tylko obowiązek stosowania niemieckiej płacy przez zagraniczne firmy, lecz także wiele wymagań administracyjnych o ewidentnie dyskryminującym charakterze. Argumentów, by uznać te bariery za naruszające unijną zasadę swobody przepływu towarów i usług, jest masa. Pisaliśmy o tym wielokrotnie, a wczoraj podczas konferencji w Instytucie Nauk Prawnych PAN zostały one potwierdzone przez prawnicze autorytety. O tym, że działanie niemieckiego ustawodawcy, oficjalnie podejmowane w imię poprawy losu pracowników, jest w istocie protekcjonistyczną ochroną własnego rynku pracy – również.
Ale Enty nie kwapią się do rozwiązania problemu. Nie są jednak w tej sprawie jednogłośni, bo tu liczą się nie racje merytoryczne, lecz polityczne. Konsekwencją tego stanu rzeczy jest efekt domina: kolejna jest Francja, która objęła transport własną ustawą o płacy minimalnej (loi Macron). Lada dzień zostaną opublikowane rozporządzenia do niej, które jeszcze mocniej uderzą w nasze firmy.
Nawet gdy sprawą zajmie się KE, a potem unijny trybunał, na rozstrzygnięcie trzeba będzie czekać kilka lat. W tym czasie przedsiębiorstwa, które nie padną, przeniosą się do Niemiec czy Francji. Cel przepisów o płacy minimalnej zostanie więc osiągnięty. Ewentualny gniew Entów będzie zaś spóźniony.