Dotykający nas boleśnie kryzys inflacyjny to oczywiście efekt wzrostu cen energii. Lecz nie tylko. Do najważniejszych – a często pomijanych – czynników globalnej eksplozji cen w ostatnich kilkunastu miesiącach należy także fracht.

Fracht to tradycyjna nazwa opłat za przewóz towarów drogą morską. Bywa on często określany także smarem globalnego handlu – a to z tego powodu, że ogromna część kluczowych towarów (zwłaszcza surowców) jest przewożona statkami. Tankowcami, gazowcami, kontenerowcami, masowcami... O znaczeniu ceny tego czynnika dla globalnych procesów inflacyjnych przypominają w najnowszej pracy Jonathan Ostry (Georgetown University), Yan Carrière-Swallow, Pragyan Deb, Davide Furceri oraz Daniel Jimenez (wszyscy Międzynarodowy Fundusz Walutowy).
Należy pamiętać, że tylko między październikiem 2020 r. a październikiem 2021 r. koszt światowego frachtu wzrósł o jakieś 600 proc. Pamiętacie jeszcze początki problemów z inflacją? Wtedy, gdy ekonomiści mówili o pozrywanych i zapchanych po pandemii globalnych łańcuchach dostaw? To ten sam proces. Radykalny wzrost ceny frachtu był konsekwencją opisywanych wtedy procesów „deglobalizacyjnych”. Rosnące koszty transportu morskiego natychmiast przełożyły się na koszt dóbr importowanych w kluczowych portach przeładunkowych. Na początku w Azji i na Karaibach. Ale stopniowo – wraz z przybywaniem coraz droższych frachtowców do portów docelowych – także w zachodnim świecie. I voilà! Mamy fundament inflacji, na którą nakładają się potem szalejące od roku 2021 ceny surowców energetycznych.
Nie dzieje się to wszystko oczywiście w jednej chwili. Najpierw jest wspomniany wzrost cen towarów importowanych, który po dwóch miesiącach stał się już trudny do zignorowania. Po kolejnych dwóch ceny towarów importowanych zaczęły przekładać się na pozostałe ceny w gospodarce. To też trwało kilka miesięcy i zależało od specyficznej dla każdego kraju gry pomiędzy importerami, lokalnymi producentami, pośrednikami i wreszcie detalistami. Ale najpóźniej po pół roku efekt widać było już wszędzie. I to się dokładnie zgadza z kalendarzem inflacji, która zaczyna być poważnym problemem jesienią 2021 r.
Ekonomiści podjęli nawet próbę oszacowania, jaka część inflacji jest wywołana właśnie kosztem drożejącego frachtu. Wyszło im, że ok. 2 proc. Tyle z globalnej dynamiki cen „zawdzięczamy” procesom podrożenia transportu morskiego. Sporo. Czy ten problem jest już za nami? Nie wszyscy zgadzają się z takim stawianiem sprawy. Trzeba pamiętać, że wybuch wojny w Ukrainie i ogólny wzrost napięcia geopolitycznego po lutym 2022 r. sprawił, że koszty frachtu nadal są na wysokim poziomie. A to dlatego, że urósł np. koszt ubezpieczenia przesyłanych towarów. Co ma wiele wspólnego z ogólną niepewnością w relacjach międzynarodowych. Może więc fracht nie pcha już inflacji tak mocno do góry, ale bez wątpienia nie pozwala jej spaść do poziomów ze „starych dobrych czasów”.
Tylko między październikiem 2020 r. a październikiem 2021 r. koszt światowego frachtu wzrósł o jakieś 600 proc. Rosnące koszty transportu morskiego natychmiast przełożyły się na koszt dóbr importowanych. I voilà! Mamy fundament inflacji, na którą nakładają się potem szalejące od roku 2021 ceny surowców energetycznych.