2 marca w porannym szczycie setki pociągów Polregio mają zatrzymać się na torach. Pracownicy spółki żądają 700 zł podwyżki. Zarząd firmy odsyła ich do marszałków województw.

– Nie chcemy strajku, ale nie mamy wyjścia. Pozostali przewoźnicy kolejowi ostatnio podwyższali zarobki pracownikom, a Polregio nie. W efekcie w tej spółce zarabia się najmniej, a drożyzna coraz bardziej dotyka ludzi – mówi Leszek Miętek, szef Związku Zawodowego Maszynistów Kolejowych. Strajk ostrzegawczy odbędzie się w środę, 2 marca w godz. 6–8 rano. Według zapowiedzi pociągi mają zatrzymać się na stacjach, żeby w miarę możliwości przepuszczać pojazdy innych przewoźników. Strajk na pewno mocno jednak utrudni dotarcie do pracy czy szkoły tysiącom pasażerów. Polregio to bowiem wciąż największy przewoźnik kolejowy w Polsce, który codziennie uruchamia ok. 1,5 tys. pociągów.
Związkowcy domagają się podwyżek w wysokości 700 zł dla każdego pracownika. W referendum na temat protestu, które przeprowadzono w drugiej połowie stycznia, frekwencja wyniosła 70 proc. Z tego 95 proc. opowiedziało się za strajkiem w przypadku braku spełnienia przez zarząd żądań płacowych.
Władze spółki tłumaczą, że nie mogą ich spełnić, bo oznaczałoby to wzrost wydatków w 2022 r. o 124 mln zł, a tym samym stratę finansową i utratę rentowności. Na możliwości działania władz duży wpływ mają zaszłości historyczne i struktura własności. Przypomnijmy, że w 2015 r. – jeszcze pod koniec rządów koalicji PO-PSL – spółka (wówczas nazywała się Przewozy Regionalne) otrzymała 770 mln zł od państwowej Agencji Rozwoju Przemysłu. Ta ostatnia stała się większościowym udziałowcem przewoźnika (50 proc. i jeden udział). Pozostałe udziały utrzymali marszałkowie województw. Tamten zastrzyk pieniędzy uratował spółkę przed upadłością. Jednocześnie jednak niebawem Komisja Europejska zaczęła kilkuletnie badanie, czy aby nie była to niedozwolona pomoc publiczna. Bruksela zaakceptowała tamtą transakcję dopiero wiosną 2021 r. Według zarządu spółki to jednak powoduje, że nie można prosić państwowej ARP o kolejne dosypanie pieniędzy, które można by przeznaczyć na podwyżki.
Prezes Polregio Artur Martyniuk przekazał zatem żądania pracowników pozostałym właścicielom, czyli marszałkom województw. A z nimi sprawa nie jest prosta. Jak usłyszeliśmy, władze spółki przewozowej prowadzą rozmowy z poszczególnymi regionami, by w ramach wieloletnich planów finansowych dokonały aktualizacji wydatków i znalazły środki na podwyżki. Prezes Martyniuk niedawno stwierdził, że realne jest podniesienie płac od 1 kwietnia o 200 zł i o kolejne 200 zł od listopada. Zastrzegł jednak, że warunkiem tych podwyżek jest aktualizacja planów finansowych przez urzędy marszałkowskie. Każdy z nich musiałby znaleźć w swoim budżecie dodatkowe kilka, kilkanaście milionów złotych rocznie.
Leszek Miętek mówi DGP, że docierały do niego informacje z regionów o tym, że marszałkowie są coraz bardziej skłonni znaleźć dodatkowe środki dla kolei. Jednak ostatnio samorządy wojewódzkie usztywniły swoje stanowisko, co wyraźnie widać w ostatnim piśmie konwentu marszałków. Piszą w nim m.in., że żądania płacowe są niemożliwe do spełnienia. Przypominają, że w ramach podpisanych z Pol regio wieloletnich umów na realizacji przewozów publicznych zawarto już indeksację płac. Poszczególne regiony w ramach tych kontraktów przekazują zaś spółce niemałe środki, które sięgają rocznie ponad 100 mln zł.
Marszałkowie twierdzą, że w pierwszej kolejności Pol regio powinno szukać oszczędności u siebie. Przyznają też, że w dobie przedłużającej się pandemii i spadku liczby pasażerów rząd powinien przedłużyć działanie tarcz pomocowych dla kolei. Przekonują też, że rząd ma inne możliwości, żeby podreperować sytuację przewoźnika. To np. obniżenie przez podległą Ministerstwu Aktywów Państwowych spółkę PKP Polskie Linie Kolejowe stawek za dostęp do torów. Rząd mógłby też obniżyć z 8 do 0 stawkę VAT na bilety kolejowe i autobusowe. „Konwent marszałków apeluje więc o aktywne włączenie się większościowego akcjonariusza tj. Agencji Rozwoju Przemysłu i wsparcie zarządu spółki w rozmowach ze stroną społeczną oraz podjęcie pilnych działań na szczeblu legislacyjnym, które pozwolą na obniżenie bieżących kosztów działania sektora transportu” – konkludują marszałkowie swoją odmowną odpowiedź na żądania pracowników.
Leszek Miętek przyznaje, że obniżenie VAT na bilety czy opłat za przejazdy po torach to często pożądane rozwiązania, ale na ich wdrożenie trzeba by poczekać co najmniej kilka miesięcy. – Tymczasem pracownicy żądają podniesienia płac teraz – zaznacza. Dodaje, że po strajku ostrzegawczym w przypadku braku spełnienia żądań przyjdzie czas na strajk generalny. ©℗