Wyścig trwa. Producenci samochodów dodają do swoich modeli dziesiątki koni mechanicznych, poprawiają ich osiągi, dorzucają kolejne poduszki powietrzne i elektroniczne cuda na kiju. Spada tylko jedno – zużycie paliwa.
Z danych technicznych niektórych aut można wywnioskować, że ich eksploatacja jest tańsza niż używanie hulajnogi. Wszyscy producenci mają cudowne antidotum na to, co się dzieje na stacjach – modele spalające 3 – 4 litry paliwa na 100 km. Nic tylko brać i śmiać się w oczy frajerom tłoczącym się w tramwajach i tankującym LPG.
Przykro mi, ale w rzeczywistości frajerami są ci, którzy wierzą w auta zdolne jeździć „o kropelce”. Takie modele istnieją wyłącznie w folderach reklamowych. Nie wierzycie? No to posłuchajcie.
1. Aby określić zużycie paliwa dla danego modelu, producent nie jeździ nim – jak wy – po mieście czy autostradzie. Zdaniem Brukseli umożliwiałoby to manipulacje, więc kazała przeprowadzać paliwowy test w garażowym zaciszu na rolkach. Koła się kręcą, a pojazd stoi w miejscu. Po wirtualnym mieście przejeżdża w ten sposób 4052 m ze średnią prędkością 18,7 km/h. Z kolei po wirtualnej drodze pozamiejskiej jedzie niecałe 7 minut, średnio 62,6 km/h. Nie ma tu podjazdów czy tirów, które trzeba wyprzedzić. W ten sposób odnotowujemy nowy rekord – średnią na poziomie 3,8 litra.
2. W laboratorium nikomu się nie spieszy, więc zatrudniony na potrzeby testu mistrz oszczędnej jazdy wrzuca kolejne biegi, zanim wskazówka obrotomierza muśnie cyfrę 2. Nie przekracza też 50 km/h, bo podpisał się pod paragrafem mówiącym, że grozi za to rozstrzelanie. Mądrzy nazywają to ecodrivingiem. I zgadzam się – można ograniczyć spalanie, stosując się do jego zasad. Ale osiągnięcie wartości deklarowanych przez producenta w normalnym życiu jest absolutnie nieosiągalne. Chyba że to wy chcecie zostać rozstrzelani – przez 99 proc. innych użytkowników drogi, którym zależy na tym, aby dojechać do pracy o sensownej porze.
3. Opiniotwórczy niemiecki tygodnik motoryzacyjny „Auto Bild” sprawdził, ile naprawdę spalają samochody. Wśród kilkudziesięciu modeli nie znalazł się ani jeden, w którym rzeczywisty wynik byłby zgodny z deklaracjami producenta. Większość zużyła 20 – 30 proc. więcej, a prawdziwe rodzynki – ponad 50 proc. więcej.
Jeszcze marzycie o superoszczędnym samochodzie? Zatankujcie go do pełna, dopchajcie do garażu siłą własnych mięśni i tam postawcie na rolkach. Szerokiej drogi!