Do końca maja może upaść znaczna część linii lotniczych, które po odcięciu wpływów z biletów utracą płynność finansową.
Dziennik Gazeta Prawna
Pandemia koronawirusa spowodowała jeden z największych kryzysów lotnictwa cywilnego po II wojnie światowej. Tąpnięcie jest mocniejsze niż po atakach z 11 września 2001 r., epidemii SARS z lat 2002–2003 i po prawie dwutygodniowym zamknięciu nieba nad Europą po erupcji islandzkiego wulkanu Eyjafjallajökull w 2010 r. Centre for Aviation (CAPA) – największa firma analityczna specjalizująca się w rynku lotniczym – ostrzega, że do końca maja może upaść znaczna część linii, które po odcięciu wpływów z biletów tracą płynność finansową.
Nic więc dziwnego, że grupa LOT wycofała się właśnie z zakupu niemieckich linii Condor – wakacyjny przewoźnik został wystawiony na sprzedaż, gdy w zeszłym roku zbankrutował jego właściciel, biuro podróży Thomas Cook. Po transakcji szacowanej na 250 mln euro państwowy właściciel LOT, Polska Grupa Lotnicza, miał podwoić liczbę podróżnych, do ok. 20 mln rocznie. Jednak teraz to polska firma najpewniej znowu będzie wymagała pomocy publicznej. A przypomnijmy, że osiem lat temu rząd ratował ją kwotą 400 mln zł. Takiej pomocy będą wymagać także inni przewoźnicy w Europie, którzy w większości od lat znajdują się w prywatnych rękach. Coraz bardziej realne są scenariusze, w których sprzedane przed laty linie będą ponownie upaństwowiane. Częściowe przejęcie spółek przez rząd jest rozważane np. w przypadku Air France i Lufthansy. Wiele linii już wprowadza duże programy oszczędnościowe. Wizz Air zwolnił jedną piątą pracowników oraz zapowiedział obniżenie pensji – 22 proc. dla zarządu i o 14 proc. dla reszty zatrudnionych.
Kryzys mocno uderzy także w lotniska, zwłaszcza te mniejsze. Część z nich może nie przetrwać, bo bez ruchu nie dostają opłat od przewoźników, zaś przy braku klientów o zawieszenie czynszu starają się też najemcy sklepów oraz barów. W przypadku Polski krach najmocniej odczują najmłodsze porty, np. w Lublinie i Szymanach, które nie zdążyły wyjść na plus. Przy znaczącym spadku dochodów ich właściciele – najczęściej samorządy – będą musieli ocenić, czy stać ich na duży zastrzyk finansowy, by utrzymać te lotniska przy życiu. Rząd wprawdzie zapowiedział, że w ramach drugiej tarczy antykryzysowej na pomoc dla portów przeznaczy 142 mln zł. Ale to nie jest potężna kwota, a w dodatku według zapowiedzi wiceministra infrastruktury Marcina Horały na wsparcie mogą liczyć tylko wielkie porty.

Lęki i kontrole

Ale nawet zniesienie ograniczeń nie poprawi szybko sytuacji branży, bo na powrót do poziomu liczby pasażerów sprzed wybuchu pandemii COVID-19 trzeba będzie długo poczekać. – Spodziewam się, że potrwa to nawet kilka lat – tłumaczy Bartosz Baca z firmy doradczej BBSG. Przewiduje, że po opanowaniu pierwszej i możliwych kolejnych fal epidemii nie będziemy tak masowo latać jak dawniej, zwłaszcza na dalekich i najbardziej zyskownych dla linii trasach, np. do Azji czy USA. Wszystko przez nasze obawy przed zakażeniem SARS-CoV-2. – W swoich strategiach marketingowych służących odbudowie ruchu lotniczego przewoźnicy będą musieli położyć nacisk na przekonywanie, że ich samoloty są bezpieczne pod kątem epidemicznym. Na przykład będą zapewniać, że wnętrze przed każdym rejsem jest dezynfekowane – przewiduje Baca. Także Sebastian Mikosz, były prezes LOT-u, do niedawna szef linii Kenya Airways, spodziewa się, że to czynnik psychologiczny jeszcze długo będzie hamował branżę. – Wielu z nas będzie się obawiało lotu do odległych miejsc. Powszechny może być także lęk przed wszelkimi nowymi wirusami – przewiduje.
Według Mikosza kryzys najprawdopodobniej wpłynie na przyszłe oczekiwania dotyczące podróży znacznie bardziej, niż dziś nam się wydaje. Spodziewa się, że pasażerowie będą mieli znacznie wyższe wymagania niż dotychczas. – Nie jest czymś absurdalnym sądzić, że będą oczekiwać lotów „wolnych od wirusów”, popartych certyfikatami naukowymi. Będą chcieli latać luźniejszymi samolotami i korzystać z mniej zatłoczonych lotnisk. Podróże służbowe mogą zostać ograniczone, ponieważ ogólnoświatowa kwarantanna zmusiła ludzi do przejścia na pracę zdalną. Cena biletu i ulepszone usługi pokładowe mogą już nie być kluczowym czynnikiem, bo prawdziwą alternatywą będzie po prostu brak podróży – wylicza Mikosz.
Według Bacy niewykluczone, że analogicznie do obostrzeń wprowadzonych po zamachach z 11 września, np. dotyczących możliwości zabrania w podręcznym bagażu tylko niewielkiej ilości płynów, teraz wprowadzone zostaną odgórnie nowe ograniczenia czy zakazy. – Może będzie obowiązek dezynfekcji rąk przed wejściem na pokład maszyny. Można sobie wyobrazić dodatkowe kontrole na lotniskach. Być może zostaną wprowadzone automatyczne systemy mierzenia temperatury ciała, które już zresztą działają na niektórych lotniskach w Azji – mówi.
A serwis Future Travel Experience przewiduje, że dużym wyzwaniem dla lotnisk będzie ograniczenie tłoku. Porty będą musiały rozwiązać problem kolejek do wejść na pokład samolotu czy zawijanych ogonków tworzących się przed punktami kontroli bezpieczeństwa. „Jednym z rozwiązań może być wdrożenie bardziej skutecznego zarządzania kolejkami. Nad tym lotniska głowiły się już od dłuższego czasu, bo chciały poprawić wygodę pasażerów. Chodziło o to, by skrócić czas oczekiwania i poprawić ogólne wrażenie przed lotem” – zaznacza serwis. W ostatnim czasie przewoźnicy próbowali coś z tym zrobić; na początku tego roku linie Delta Air uruchomiły wirtualną kolejkę. Dzięki aplikacji w smartfonie pasażer jest powiadamiany, kiedy jest jego kolej na wejście do samolotu. Serwis spodziewa się, że takie doraźne rozwiązania, które zapewnią większe odległości między podróżnymi, lotniska i przewoźnicy będą musieli stosować już niedługo, kiedy rządy będą przywracać normalne funkcjonowanie swoich krajów.
A co z zachowaniem dystansu między pasażerami na pokładzie? Zwłaszcza tanie linie lotnicze znane są z tego, że zamawiają maszyny z jak najgęściej ustawionymi fotelami. Czy można sobie wyobrazić, że wzorem obecnych obostrzeń dotyczących liczby podróżnych w autobusach czy tramwajach regulatorzy nadzorujący lotnictwo cywilne nakażą zachowanie większych odległości także w samolotach? Może każą montować mniej foteli albo zmuszą do sprzedawania biletu na co drugie siedzenie? – W tym przypadku pojawiłby się ogromny opór branży, która najpewniej nie dopuściłaby do wprowadzenia takich regulacji. Choć nie jestem ekspertem od tego, jak wirus przenosi się w obrębie samolotu, to najpewniej Ryanair powiedziałby, że takie obostrzenia nic nie zmieniają – mówi Bartosz Baca.
Jednak łatwiej wyobrazić sobie, że podobne zasady zostaną wprowadzone przynajmniej tymczasowo. Linie mogą uznać, że może lepiej sprzedawać bilety, najpewniej droższe, na połowę miejsc, niż przedłużać uziemienie maszyn.
Serwis Future Travel Experience spodziewa się za to dalszej automatyzacji na lotniskach. Będzie to miało związek nie tylko z dążeniem do unikania dotykania np. paszportów czy biletów, lecz także ze spodziewanymi zwolnieniami wielu pracowników. Zapewne na lotniskach szybciej niż zakładano będą np. montowane bramki do automatycznej kontroli granicznej, w których skanowane są paszporty biometryczne.
Niewykluczone, że na bazie technologii do automatycznego wykrywania niedozwolonych substancji rozwijane będą urządzenia do sprawdzania naszego zdrowia. Chodzi nie tylko o mierzenie temperatury, ale również o identyfikację innych symptomów, które wskazywałyby na określoną chorobę. W takim przypadku konieczne będzie jednak dbanie o to, by nie przekroczyć cienkiej granicy prywatności. Wiele osób te wszystkie procedury, nowe obostrzenia i zakazy mogą jednak zniechęcać do latania.
Niewykluczone też, że linie lotnicze będą musiały zmienić rozkłady lotów, by zapewnić więcej czasu na dokładne czyszczenie samolotu w przerwie między rejsami. Tu też tani przewoźnicy przodują w tym, by zapewnić maksymalizację wskaźników. Na niektórych lotniskach rezerwują sobie zaledwie 15–20 minut na postój na płycie. Tyle czasu mija od rozkładowej godziny przylotu do startu. Chodzi o to, by w ciągu dnia maszyna wykonała jak najwięcej rejsów.

Żądza normalności

Z drugiej strony w tym zalewie złych prognoz i obaw pojawiają się też opinie bardziej optymistyczne. Choć nikt nie neguje, że sama pandemia będzie oznaczać załamanie w branży, to część ekspertów uważa, że po zapanowaniu nad chorobą nie będzie tak dużego strachu przed lataniem i podróżowaniem, jak nam się wydaje. – Po okresie złych nastrojów ludzie będą chcieli jak najszybciej wrócić do normalności. Będą wygłodniali podróżowania, chętni do licznych rejsów samolotami, które odbywali dawniej – przewiduje Eryk Kłopotowski, ekspert lotniczy. Przyznaje jednak, że po spodziewanych bankructwach części linii bilety lotnicze będą droższe.
Sebastian Mikosz dodaje, że upadłości niektórych przewoźników dla innych linii mogą być pewną szansą. Na przykład, żeby umocnić swoją pozycję w regionie. Twierdzi, że taką możliwość będzie miał np. nasz LOT. Spodziewa się jednak, że wcześniej spółka będzie potrzebowała kolejnej pomocy państwa. Dodaje, że nie powinno się też rezygnować z budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego, który może stać się odskocznią dla naszego narodowego przewoźnika.
Mikosz ma też w sobie nieco optymizmu odnośnie do sytuacji całej branży. Według niego obecna sytuacja może być dla niej swoistym katharsis, które pozwoli na nowe otwarcie i wprowadzenie wielu innowacji, głównie technologicznych.
Twierdzi, że paradoksalnie kryzys może ukrócić np. nadmierne opodatkowanie podróży lotniczych. Jak na razie dla lotnictwa trzeba będzie jednak znaleźć przede wszystkim ratunek przed zapaścią ekonomiczną.