Sprzeciw Polski oraz ośmiu innych państw to za mało, by powstrzymać niekorzystne z punktu widzenia polskiej branży transportowej zapisy Pakietu Mobilności. W poniedziałek późnym wieczorem dokument zatwierdziła Rada Unii Europejskiej.
Sprzeciw Polski oraz ośmiu innych państw to za mało, by powstrzymać niekorzystne z punktu widzenia polskiej branży transportowej zapisy Pakietu Mobilności. W poniedziałek późnym wieczorem dokument zatwierdziła Rada Unii Europejskiej.
Obejmuje on transport drogowy przepisami dotyczącymi pracowników delegowanych. Wyłączone mają być operacje bilateralne z możliwością w sumie dwóch rozładunków/załadunków na trasie. Przykładowo przewoźnik jadący z Polski do Hiszpanii i z powrotem będzie mógł po drodze zabrać jeszcze towar z Niemiec, a wracając do kraju – choćby z Francji. Ewentualnie gdy dotrze do miejsca docelowego, nie zatrzymując się, to w drodze powrotnej – by pojazd nie jechał pusty – przewoźnik będzie mógł jeszcze zabrać np. towar z Francji do Niemiec i z Niemiec do Polski. W pozostałych przypadkach kierowca na terenie innego kraju będzie traktowany jako pracownik delegowany do tego kraju (poza niektórymi dopuszczalnymi formami kabotażu). A to oznacza konieczność spełniania licznych obowiązków administracyjnych i płacowych właściwych dla miejsca delegowania. Szczególnie uciążliwe będzie to dla polskich firm transportowych, które mają największy udział w przewozach na terenie UE.
By umożliwić kontrolę stosowania się do tych regulacji, przewoźnicy mają zostać zobowiązani do używania nowoczesnych tachografów rejestrujących każde przekroczenie granicy oraz rozładunek. Reprezentujący Polskę w negocjacjach minister transportu Andrzej Adamczyk nazwał przyjęte regulacje „nieproporcjonalnymi i protekcjonistycznymi”. Z grupy państw, które wcześniej miały tożsame z polskim stanowisko, zdanie zmieniły Hiszpania, Portugalia (głosowały za) oraz Rumunia, której przedstawiciele wstrzymali się od głosu.
– Prawdziwe intencje krajów popierających rozwiązania przyjęte przez Radę ujawnił w emocjonalnym końcowym wystąpieniu niemiecki minister, który skarżył się, że w jego przygranicznym rodzinnym regionie na 20 ciężarówek aż 18 jest z zagraniczną rejestracją. Czy ma to związek z ochroną socjalną pracowników, czy raczej z ochroną własnego rynku – pyta retorycznie Maciej Wroński, prezes związku pracodawców Transport i Logistyka Polska.
– Najrozsądniejsze byłoby określenie czasu (np. kilku dni), po przekroczeniu których przepisy o delegowaniu miałyby być stosowane. Tymczasem Rada chce podzielić transport na dwustronny i tzw. cross trade, czyli wykonywany pomiędzy krajami członkowskimi przez przewoźnika z innego kraju. Taki podział ogranicza swobodę wykonywania transportu. Ja rozumiem, że każde państwo chce chronić swój rynek, ale przecież istniejące ograniczenia dotyczące przewozów kabotażowych miały być liberalizowane, a nie zaostrzane – przypomina Piotr Mikiel ze Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych w Polsce.
– Oczekiwania polskich przedsiębiorców nie są jeszcze spełnione, aczkolwiek jest to znaczący postęp w stosunku do pierwotnych planów. Mamy de facto zwolnienie spod przepisów o delegowaniu kierowców, którzy obsługują nasz eksport i import – zauważa europoseł Bogusław Liberadzki.
Teraz czas na stanowisko Parlamentu Europejskiego. Według ekspertów jest mało prawdopodobne, by zostało uzgodnione jeszcze w tym roku.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama