Ciężarówki staną się mobilnym magazynem dla towarów, oczekującym w wielokilometrowej kolejce na odprawę celną - mówi Jan Buczek, prezes Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników.
/>
Europejscy przywódcy w ostatnich dniach stronili od odpowiedzi na pytanie, czy podczas dzisiejszego spotkania w Brukseli uda się sfinalizować rozmowy o brexicie. Tymczasem to może być ostatni moment na zawarcie porozumienia.
Choćby dlatego, że czas na zaakceptowanie umowy muszą mieć jeszcze parlamenty, w tym brytyjski, gdzie spodziewana jest ostra batalia o brexit, a jej wynik jest bardzo niepewny.
W ostatnich dniach wydawało się, że sprawy zmierzają w dobrym kierunku. Aż do minionej niedzieli, gdy podczas spotkania unijnego negocjatora Michela Barniera z brytyjskim ministrem Dominikiem Raabem rozmowy się załamały.
Kością niezgody pozostaje sposób rozwiązania kwestii irlandzkiej. Obie strony zgadzają się, że trzeba uniknąć twardej granicy pomiędzy Irlandią a Irlandią Północną, ale mają inne wizje tego, jak to zrobić. Dla Wspólnoty najlepiej byłoby, gdyby Wielka Brytania pozostała w unii celnej, Londyn jednak takie rozwiązanie odrzuca. Z kolei Brytyjczycy szansę na rozwiązanie problemu granicy widzą w utworzeniu strefy wolnego handlu, która przy okazji rozwiązałaby kwestię przepływu towarów przez granicę brytyjsko-francuską. Ale taką propozycję z kolei odrzuca Bruksela, wskazując, że to naruszałoby zasady unijnego jednolitego rynku, który stanowią cztery swobody.
W Brukseli ważą się losy brexitu. Co jeśli do porozumienia nie dojdzie i Wielka Brytania opuści UE bez umowy?
To będzie prawdziwa katastrofa. W tej chwili na terytorium Wielkiej Brytanii ciężarówka wjeżdża co osiem sekund. Brexit bez umowy oznacza, że powrócą granice i procedury celne. Wówczas każdy samochód będzie musiał zatrzymać się do kontroli, która będzie trwała od kilkunastu do kilkudziesięciu minut, przy czym kilkanaście to raczej scenariusz bardzo optymistyczny. Wtedy ciężarówki staną się de facto mobilnym magazynem dla towarów, oczekującym w wielokilometrowej kolejce na odprawę celną. Ucierpią na tym nie tylko polscy przewoźnicy, ale też polscy przedsiębiorcy produkujący te wszystkie podzespoły dla brytyjskich firm. Mówimy o ogromnej produkcji komponentów dla takich gigantów jak Rolls Royce czy Rover. Będą oni zmuszeni przenieść produkcję do krajów trzecich, skąd transport nie grozi zatorem na granicy.
W przypadku braku porozumienia z Unią Wielka Brytania może zacząć podpisywać dwustronne umowy z każdym z krajów osobno.
Ale nie zdąży tego zrobić do końca marca przyszłego roku, gdy opuści Unię. Brak umowy oznacza, że nie będą też obowiązywać ustalenia dotyczące okresu przejściowego, który o ponad półtora roku wydłużyłby swobodny przepływ towarów między UE a Wielką Brytanią. Tak więc już za kilka miesięcy grozi nam gigantyczny zator.
Poza tym nie wiem, czy rząd będzie zainteresowany negocjowaniem umowy w naszym imieniu. Do tej pory rządzący skupiali się przede wszystkim na prawach polskich migrantów w Wielkiej Brytanii. To im poświęcono najwięcej uwagi, dbano, by nie utracili swoich praw nabytych. A polskich podatników pozostawiono samych sobie.
Ktoś jednak będzie musiał obsługiwać transport towarów na Wyspy.
Kłopot w tym, że za stanie w kolejkach nikt nam nie zapłaci. A koszt stały naszej jednostki transportowej – czyli tira – to ponad 200 euro dziennie. Brytyjczycy nie będą chcieli ponosić wyższych kosztów, bo to podniesie cenę produkowanych przez nich towarów. Na globalnym rynku rywalizują z nimi Chiny czy Korea Południowa, gdzie ceny są bardzo konkurencyjne. Brytyjczycy do tej pory obniżali koszty produkcji za pomocą tworzonych przez lata skomplikowanych systemów kooperacyjnych na terenie Wspólnoty. Problem w tym, że ten system nie przewidywał brexitu. Wierzę jednak, że w pewnym momencie brytyjski rząd zda sobie sprawę, jakie mogą być koszty opuszczenia struktur unijnych dla gospodarki. I zmieni dotychczasowe twarde podejście negocjacyjne. Brytyjczycy muszą zrozumieć, że w tej grze nie ma zwycięzców, że także oni muszą pogodzić się z przegraną na pewnych odcinkach.