Na pierwszy rzut oka wydały mi się identyczne. Urodziły się tego samego dnia i w tym samym miejscu, nadano im podobne imiona i miały tak samo wielkie serca.

Renault Mégane GrandCoupé / Dziennik Gazeta Prawna
Renault Mégane Grandtour GT / Dziennik Gazeta Prawna
Renault Mégane GrandCoupé i Grandtour GT
Ale szybko odkryłem, że w gruncie rzeczy są zupełnie inne. Jedna sprawiała wrażenie spokojnej, zrównoważonej, skromnej; była bardzo zgrabna, lecz fatalnie się prowadziła. Druga przeciwnie – miała tyłek Kim Kardashian, wyzywający makijaż, kipiała energią, ale prowadziła się więcej niż porządnie. Pierwszy raz w życiu czegoś takiego doświadczyłem: dwie francuskie bliźniaczki wychowane w tym samym domu, lecz z całkowicie odmiennymi charakterami. Mégane grandcoupé i megane grandtour GT.
Jestem pewien, że auta te zaprojektowały dwie różne osoby, których szefostwo Renault celowo ze sobą nie poznało. Dano im biura w dwóch końcach fabryki, kazano kończyć i zaczynać pracę o różnych porach i korzystać z innych toalet. I nie mam wątpliwości, że ten, który zrobił GrandCoupé, jest stereotypowym Francuzem z krwi i kości: w pracy zajmuje się głównie strajkowaniem, piciem wina oraz flirtowaniem z działem księgowości. Jego motoryzacyjne dzieło jest... Hmmm, szukałem bardziej dyplomatycznego określenia, ale obawiam się, że „frustrujące” pasuje tu najlepiej.
Owszem, mégane w wersji sedan wygląda dobrze, ma ogromny bagażnik (550 litrów) i cichy, wystarczająco dynamiczny (130 koni) oraz ultraekonomiczny (w mieście realnie 5,5 litra) silnik Diesla. Problem w tym, że zapomnicie o tym wszystkim, gdy przyjdzie wam zmienić bieg. Standardowa manualna skrzynia działa z gracją i lekkością Gérarda Depardieu tańczącego w „Jeziorze łabędzim”. Skok sprzęgła mierzy się w metrach, zaś precyzja całego mechanizmu... Cóż, spróbujcie sobie wyobrazić chirurga epileptyka, który operuje wam wyrostek. Tak to mniej więcej wygląda.
Gdy na autostradzie szczęśliwie dojdziecie do szóstego biegu i przestaniecie kląć, poczujecie nagłą potrzebę zmówienia pacierza. W intencji tego, byście cało wyszli z zakrętu. A to dlatego, że mégane grandcoupé ma boski układ kierowniczy – trzeba mieć głęboką wiarę w to, że kierownicę połączono tu w jakiś sposób z kołami, bo żadne organoleptyczne doświadczenia na to nie wskazują. Możecie uznać, że przesadzam. Ale w wolnej chwili polecam wam wsiąść na rower z odkręconą kierownicą – tak mniej więcej to czuję.
Załóżmy przez chwilę, że ani skrzynia, ani okropny układ kierowniczy wam nie przeszkadzają. Wówczas będziecie mogli skupić się na czymś zupełnie innym – na waleniu prawą nogą w cholernie twardy plastik, z którego wykonano konsolę środkową. W większości aut jest ona obita jakimś miękkim materiałem albo przynajmniej wyprofilowana, tak że trzyma się z daleka od kolan nawet wtedy, gdy macie – jak ja – proporcje szympansa. Ale nie w Renault. Tu uznano, że sińce na prawej nodze są rodzajem znaku rozpoznawczego. Idziecie na plażę i wszyscy wytykają was palcami, szepcząc: „Patrzcie, gość kuleje. Pewnie ma mégane’a!”. Zresztą całe wnętrze grandcoupé sprawia wrażenie strasznie plastikowego. Dekadę temu być może nikogo by to nie dziwiło, ale dzisiaj... Dzisiaj nawet środek mniejszego, tańszego, miejskiego hyundaia i20 robi lepsze wrażenie niż mégane’a.
Żeby nie wyjść na skrajnego krytykanta, chciałbym dolać do tej beczki dziegciu choć małą łyżkę miodu. No więc... sedan wygląda dobrze, ma ogromny bagażnik (550 litrów) i cichy, wystarczająco dynamiczny (130 koni) oraz ultraekonomiczny (w mieście realnie 5,5 litra) silnik Diesla. Naprawdę nic innego nie przychodzi mi do głowy. Pozwólcie więc, że przejdę płynnie do mégane’a grandtour GT. No więc jestem pewien, że tę wersję przez pomyłkę Francuzi dali do zaprojektowania Niemcowi. Nie spał, nie jadł, nie chodził do księgowości. Efekt?
Kombi ma dokładnie wszystkie te zalety co sedan, przy czym nie ma jego wad. OK, może nie każdemu przypadnie do gustu powiększony zad grandtoura GT, naruszający smukłość sylwetki mniej więcej w taki sposób, w jaki garb naruszyłby smukłość Salmy Hayek. Ale już silnik Diesla jest ten sam – szalenie cichy i kulturalny (Volkswagen i Opel, słyszycie?), a przy tym ekonomiczny. Dodano mu jednak 30 koni mechanicznych. A raczej młodziutkich, żywiołowych, pragnących czerpać z życia pełnymi kopytami źrebaków. Piszę tak, bo zanim zerknąłem na dane techniczne, byłem przekonany, że jednostka ma 180–190 koni, a nie 160.
A teraz najlepsze: grandtour GT ma w standardzie automatyczną dwusprzęgłową skrzynię biegów, inny układ kierowniczy, a do tego system 4Control, czyli czterech kół skrętnych. Nie pytajcie mnie, jak to dokładnie działa, bo to coś z pogranicza magii i znachorstwa, ale gwarantuję wam jedno: wrażenia są fantastyczne. Tylne koła przy pokonywaniu zakrętów lekko się odchylają, przez co trakcja jest fenomenalna, a reakcja auta na każdy najdrobniejszy ruch kierownicą natychmiastowa, zdecydowana i pewna. Zdaję sobie sprawę, że „dające frajdę z prowadzenia francuskie kombi” brzmi równie nieprawdziwie jak „zadowolony z życia Polak”, ale wierzcie mi – grandtour GT jeździ świetnie. Do tego stopnia, że przez cały tydzień testowania go nie dotarło do mnie, że i tu nabawiłem się sińca na prawej nodze. Za to reszta wnętrza wydała mi się znacznie lepiej wykończona – skórą obito nie tylko siedzenia, ale i elementy deski rozdzielczej, a niebieskie przeszycia na tapicerce świetnie korespondowały z kolorem nadwozia.
Jestem autentycznie zszokowany tym, jak dwa niemal identyczne samochody składające się w 99 proc. z tych samych części mogą tak różnie jeździć. Jak sprzecznych wrażeń i emocji dostarczają. Pierwszy okazał się rozczarowujący jak urlop w brazylijskiej faweli, drugi – zachwycający jak lody Häagen-Dazs. A najlepsze jest to, że dzieli je raptem 20 tys. zł, przy czym w GT w standardzie dostajecie bardzo dobrą automatyczną skrzynię biegów, a w 130-konnym sedanie jest ona niedostępna nawet za dopłatą. Jednak najcelniej zrecenzowała grandtoura GT moja żona. Pewnego dnia wróciła nim do domu i oświadczyła całkiem serio: „Ale super mi się jeździ tym golfem”.
Reasumując, grandcoupé nie pozostawia złudzeń, że pochodzi z Francji. Natomiast grandtour GT... Cóż, mam wrażenie, że dokładnie tak wyglądałaby Francja, gdyby urządzili ją Niemcy.