14sierpnia 1941 r. prezydent USA Franklin Roosevelt i brytyjski premier Winston Churchill potajemnie spotkali się na pokładzie statku u wybrzeży Nowej Fundlandii. Przywódcy omówili strategię wojenną, ale co ważniejsze, uzgodnili wspólną wizję stosunków międzynarodowych po zakończeniu działań zbrojnych. Ich główne zasady spisali w deklaracji, znanej jako Karta atlantycka. Dokument ten nie tylko umocnił sojusz transatlantycki, lecz także stanowił fundament porządku światowego trwającego ponad 70 lat. Pomimo wielu różnic wciąż wydaje się, że nas, Europejczyków, nie dzieli z Amerykanami tak wiele, jak nas łączy. Dziś jest to zwłaszcza wspólny przeciwnik na polu technologicznym – Chiny – który przejmuje tam rolę, jaką w okresie zimnej wojny odgrywał ZSRR. Imperializm Państwa Środka nie wiąże się jednak z politycznym i militarnym kontrolowaniem krajów satelickich. Wyraża się poprzez wpływ gospodarczy: dostarczanie kapitału i technologii. Ale nie oszukujmy się: pośrednio wpływa to również na politykę.
Nie do końca wojna
Nie sposób w XXI w. wieść na świecie prym bez przewagi w nowych technologiach. Telefonia piątej generacji (5G) to rewolucja i ogromna szansa dla wielkich graczy na zwiększenie swojego potencjału. Zarówno USA, jak Chiny wyciągnęły wnioski z procesu wdrażania telefonii poprzednich generacji, w którym nie odegrały pierwszoplanowej roli.
Narastającą rywalizację między obu krajami widać w ich strategicznych dokumentach. Jak wynika z „Made in China 2025”, narodowego planu budowy i utrwalania potęgi Państwa Środka, Pekin zamierza osiągnąć te cele, inwestując w 5G, sztuczną inteligencję, robotykę czy nanotechnologię. W „The U.S. Army in Multi-Domain Operations 2028”, jednym ze strategicznych dokumentów amerykańskiej armii, Chiny zostały wprost wskazane jako najgroźniejszy rywal USA w dziedzinie sztucznej inteligencji, który osłabia ich przewagę technologiczną. Były doradca Donalda Trumpa Stephen Bannon wielokrotnie w wywiadach podkreślał, że Huawei to największe zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego Ameryki w historii – nawet większe niż zagrożenie wojną nuklearną.
Głośnym echem po drugiej stronie Pacyfiku odbiło się szczególnie przemówienie wiceprezydenta USA Mike’a Pence’a wygłoszone w 2018 r., w którym dowodził, że „Pekin wykorzystuje narzędzia polityczne, gospodarcze i militarne, a także propagandę, aby zwiększyć swoje wpływy i ingerować w politykę wewnętrzną Stanów Zjednoczonych”. W Państwie Środka odebrano te uwagi jako deklarację amerykańskiego imperializmu i zwiastun nowej zimnej wojny między mocarstwami. A nawet porównywano wypowiedź wiceprezydenta USA do słynnej przemowy o żelaznej kurtynie Winstona Churchilla z 1946 r. Wielu Chińczyków uważa, że słowa Pence’a były oznaką, iż Amerykanie zrzucają maskę uprzejmości i zamierzają pokazać swój prawdziwy charakter po to, by powstrzymać wzrost Chin – tak jak w przeszłości robili to z ZSRR czy z Japonią.
Joseph S. Nye, profesor stosunków międzynarodowych z Uniwersytetu Harvarda, uważa jednak, że używanie terminologii „nowej zimnej wojny” w kontekście amerykańsko-chińskiej rywalizacji jest mylące. Zimna wojna między Stanami Zjednoczonymi a ZSRR była przede wszystkim starciem dwóch bloków militarnych uwikłanych w wyścig zbrojeń. Mocarstwa nie miały praktycznie żadnych powiązań handlowych ani kulturowych. W przeciwieństwie do ZSRR Pekin ma bardziej ograniczone siły nuklearne, ale roczny handel chińsko-amerykański jest wart pół biliona dolarów, zaś ponad 350 tys. studentów i 3 mln turystów z Państwa Środka przebywa każdego roku w USA. Obecne stosunki dwustronne między USA i Chinami Nye określa mianem „rywalizacji kooperacyjnej”.
Znaczenie 5G jest zarówno symboliczne, jak i realne. Symboliczne – bo to USA od lat określają kierunki rozwoju innowacji, zajmując w tym obszarze ugruntowaną pozycję lidera. 5G ma być zaś jednym z okrętów flagowych postępu technologicznego w najbliższych latach. Realne znaczenie 5G sprowadza się do tego, że pozycja lidera we wdrażaniu sieci otwiera drogę do ekspansji gospodarczej poprzez tworzenie standardów (i funkcjonujących w oparciu o nie urządzeń), które będzie można wykorzystywać na różnych rynkach krajowych. Tak było w przypadku sukcesów europejskich firm w zakresie budowy sieci 2G (Nokia, Siemens, Ericsson czy Alcatel) i amerykańskich w przypadku 4G.
Do tego dochodzi zmora biznesów z UE i USA, czyli chińskie szpiegostwo gospodarcze i dość liberalne podejście Pekinu do praw autorskich. Z prawie 5 tys. aktywnych spraw kontrwywiadowczych toczących się w Stanach Zjednoczonych prawie połowa dotyczy Chin. To nie jest przesadna fiksacja Amerykanów, lecz prawdziwe zagrożenie, jakie stworzyli dla ich firm azjatyccy kooperanci.
Niemcy i Polska idą amerykańską drogą
Niemcy zapowiedziały nałożenie nowych, surowych ograniczeń na dostawców sprzętu telekomunikacyjnego, co skutecznie wykluczy Chiny z budowy sieci 5G w tym kraju. Ustawa o bezpieczeństwie IT, którą rząd Angeli Merkel planuje uchwalić, wprowadzi dwuetapowy proces zatwierdzania urządzeń, obejmujący kontrolę techniczną poszczególnych komponentów połączoną z polityczną oceną „wiarygodności” producenta m.in. przy współudziale federalnych służb specjalnych. Te biurokratyczne przeszkody mogą okazać się nie do pokonania dla Huaweia.
Niemcy, podobnie jak Wielka Brytania, są jednym z kluczowych rynków dla ekspansji firmy z Shen-zen poza Chinami kontynentalnymi. Umowy z wielkimi operatorami, jak Vodafone i Deutsche Telekom, pomogły przekształcić ją w największego na świecie dostawcę sprzętu telekomunikacyjnego. Po Wielkiej Brytanii i Niemczech podobną drogą idzie Polska, która chce wykluczyć z udziału w rynku producentów pochodzących z krajów łamiących prawa człowieka oraz mających „zdolność ingerencji w swobodę działalności gospodarczej dostawcy”.
Nie chodzi tu bowiem tylko o dominację technologiczną. Ustawa przyjęta w maju 2020 r. przez Kongres USA zmusza amerykańskie firmy, które działają w regionie Sinciang, gdzie mieszka muzułmańska mniejszość Ujgurów, aby upewniały się, czy ich produkty nie zawierają komponentów wytworzonych przy wykorzystaniu pracy niewolniczej. Obecnie w Państwie Środka ok. 1,8 mln ludzi jest przetrzymywanych w obozach na mocy zwykłej decyzji administracyjnej – niekoniecznie za popełnienie zbrodni, lecz np. za częste telefony do krewnych za granicą. Tam „winowajcy” poddawani są indoktrynacji, która ma zaszczepić w nich miłość do partii komunistycznej. Chiny stworzyły też system totalnej kontroli społeczeństwa przy użyciu scentralizowanej bazy danych cyfrowych i najnowszych technik rozpoznawania rysów twarzy, o jakich Józef Stalin mógłby tylko pomarzyć w czasie przeprowadzania czystek. Wielu ekspertów od bezpieczeństwa uważa, że model postępowania z Ujgurami w Sinciangu będzie powielany w innych częściach kraju wobec obywateli i mniejszości, które aparat partyjny uzna za zagrożenie.
Dodajmy do tego zamach Pekinu na autonomię Hongkongu, przejmowanie organizacji międzynarodowych i walkę narracyjną przy użyciu wszelkich dostępnych metod (także w Polsce widoczni są agenci chińskiego wpływu). Lewicujące elity na Zachodzie zbyt często dają kredyt zaufania reżimom, w których łamane są prawa człowieka.
Z perspektywy gospodarczej Polska nie musi stracić, stając w jednym z szeregu z USA w sprawie Huaweia. Na 650 firm ze Starego Kontynentu, w które zainwestował chiński kapitał w latach 2010–2020, jest zaledwie kilka z Europy Środkowej. Większość to podmioty niemieckie, co pokazuje, że do tej pory nasz region nie był zbyt interesujący dla Chińczyków. Polskie relacje handlowe mało zatem ucierpią, jeśli opowiemy się po stronie Amerykanów.
Jeżeli Chiny są nowym ZSRR, to czym w takim układzie jest Rosja? Technologicznym państwem satelickim. Rosjanie korzystają z chińskiego sprzętu, wierząc, że ich własny software pozwoli im się zabezpieczyć przed szpiegowaniem przez Pekin. Moskwa może też uzyskać dostęp do chińskich narzędzi po to, by podsłuchiwać swoich przeciwników. Kupując technologie z Państwa Środka, podsłuch od FSB w zasadzie można dostać gratis.
Kto wpuściłby ZSRR do polskich banków
Chiny są gotowe w krótkim terminie utracić wiarygodność, aby w dłuższej perspektywie uzyskać pożądane efekty. Stąd bardzo dużo inwestują w relacje bilateralne, stypendia i wymiany naukowe. Często wpływając nawet na programy nauczania na zachodnich uczelniach (m.in. w Szwecji i Australii). Celem strategicznym Pekinu jest zdobycie pozycji wiodącej potęgi na świecie do 2050 r. dzięki sile finansowej i technologicznej. Nie chodzi zatem o „tu i teraz” – to bardziej typowe dla naszej europejskiej polityki.
Wielu doszukiwało się końca chińskiego modelu gospodarczego w czynnikach wewnętrznych, wychodząc z założenia, że gospodarka prawdziwie innowacyjna może być tylko demokratyczna. Tymczasem szpiegostwo pozwoliło Chinom zachować możliwości rozwoju technologicznego. Ograniczać dalszy rozwój tego kraju mogą czynniki zewnętrzne – niechęć Zachodu do kupowania części produktów i usług pochodzących z komunistycznego imperium. Nawet cena może nie przekonać konsumentów, a tym bardziej regulatorów, że państwo traktujące swoich obywateli jak niegdyś ZSRR jest wiarygodnym sprzedawcą.
Ci, którzy się zastanawiają, dlaczego coraz więcej europejskich rządów decyduje się na restrykcje w dostępie do rynku dla firm chińskich, powinni zadać sobie pytanie: czy chcieliby, żeby Związek Radziecki w Polsce realizował projekty technologiczne? Czy chcieliby, żeby ZSRR zarządzał informacjami w naszych bankach? No właśnie. I z tego powodu Zachód dalej będzie kooperować z Chinami, ale nie będzie kupować wszystkiego, co oferują.