Przepisy o odpowiedzialności pracowników budżetówki za rażące błędy będą pilnie znowelizowane. Ponieważ są martwe. W Koalicji Obywatelskiej trwa dyskusja, za jakie błędy powinny płacić osoby pracujące w administracji.
Tylko nieliczne z audytów prowadzonych w ministerstwach, urzędach wojewódzkich oraz innych instytucjach państwowych już się zakończyły. Chodzi o audyty mające wykryć nieprawidłowości, do których mogło dochodzić w poprzednich latach. Miały trwać do końca stycznia 2024 r., ale w wielu urzędach nadal trwają. Jednak nawet tam, gdzie wykrywa się błędy urzędników, nie skutkują one ich odpowiedzialnością materialną. Jedyną konsekwencją jest zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa.
Nikt nie korzysta
Przepisy, które regulują odpowiedzialność majątkową urzędników, są przewidziane w ustawie z 20 stycznia 2011 r. o odpowiedzialności majątkowej funkcjonariuszy publicznych za rażące naruszenie prawa (t.j. Dz.U. z 2016 r. poz. 1169). Tyle że tych regulacji w ogóle się nie stosuje. A to dlatego, że na udowodnienie strat trzeba czekać latami. Procedury są tak żmudne, że urzędnicy nie muszą się obawiać, iż za rażąco błędne decyzje lub nadużycia będą musieli zapłacić z własnej kieszeni.
Obecna ekipa rządowa zapowiada, że zrewiduje treść tej ustawy.
– Afery, które wykrywamy w administracji rządowej i o których powiadamiamy prokuraturę, są liczne. Mam nadzieję, że kary poniosą nie tylko osoby na wysokich szczeblach, ale też urzędnicy, którzy byli wykonawcami tych decyzji. Śledczy z pewnością do nich dotrą. Ustawa o odpowiedzialności urzędniczej powinna być pilnie znowelizowana. W naszym obozie trwają już rozmowy na ten temat. W czasie, kiedy była uchwalana, dopiero zaczynała się dyskusja na temat odpowiedzialności urzędników. Teraz musimy te przepisy zrewidować i to szybko – mówi Mariusz Witczak, poseł PO i były członek Rady Służby Cywilnej.
Dodaje, że w nowelizacji znajdzie się m.in. lista spraw i decyzji, które powinny być rozstrzygane na korzyść obywateli.
– Trzeba zbudować przepisy tak, aby interes publiczny miał realną przewagę nad rozstrzygnięciami urzędniczymi. Trzeba też zdefiniować, co należy rozumieć przez rażący błąd urzędniczy – deklaruje Witczak.
Dodaje, że mamy mnóstwo przypadków, gdy obywatele wygrywają w sądach administracyjnych lub urzędach wojewódzkich, a mimo to urzędnik, który upierał się przy swojej decyzji, pozostaje bezkarny. Zapowiada, że to musi się zmienić.
Obecnie, gdy dojdzie do nieprawidłowości z winy urzędnika, najczęściej szefowie urzędów powołują się na art. 231 kodeksu karnego, który dotyczy nadużycia uprawnień przez funkcjonariusza publicznego, który przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego. Na podstawie tego przepisu można trafić do więzienia na trzy lata, a jeśli ktoś popełnił przestępstwo, żeby osiągnąć dla siebie korzyści majątkowe, kara wzrasta do 10 lat. Jak mówią eksperci, takie oskarżenia najczęściej są kierowane wobec byłych szefów urzędów, którzy są związani z obecną opozycją.
Tymczasem przepisy dają także możliwość ukarania urzędnika w taki sposób, żeby zapłacił za wyrządzoną przez siebie szkodę. Ustawa z 20 stycznia 2011 r. o odpowiedzialności majątkowej funkcjonariuszy publicznych za rażące naruszenie prawa określa zasady odpowiedzialności majątkowej funkcjonariuszy publicznych wobec Skarbu Państwa, jednostek samorządu terytorialnego lub innych podmiotów ponoszących odpowiedzialność za szkodę wyrządzoną przy wykonywaniu władzy publicznej oraz za działania lub zaniechania prowadzące do rażącego naruszenia prawa. Rażące naruszenie prawa przez urzędnika może skutkować dla niego karą sięgającą 12-krotności jego uposażenia. Dla wielu urzędników byłaby to dotkliwa sankcja. Problem w tym, że przypadków jej nałożenia praktycznie nie ma.
Zyskali ubezpieczyciele
Ministerstwo Sprawiedliwości poinformowało nas, że w bazie danych systemu informatycznego Krajowego Rejestru Karnego w latach 2011–2020 nie odnotowano prawomocnych skazań na podstwie tej ustawy.
– Od 2012 r. w jednostkach prokuratury w kraju prowadzonych było 11 postępowań o czyny z art. 10 ust. 1 i 2 ustawy o odpowiedzialności majątkowej funkcjonariuszy publicznych za rażące naruszenie prawa. Czy po zakończeniu postępowań wyjaśniających doszło do skierowania pozwów, nie mam wiedzy – dodaje DGP Beata Galas, prokurator z Prokuratury Krajowej.
– Na istnieniu tych przepisów zyskali głównie ubezpieczyciele, którzy od czasu ich wprowadzenia oferują nam tzw. OC urzędnicze. Dzięki temu zyskujemy ochronę przed ewentualnym płaceniem odszkodowania – mówi Dominik Lach, przewodniczący Organizacji Zakładowej NSZZ „Solidarność” Pracowników Administracji Podatkowej.
– Urzędnicy oczywiście mogliby żądać od przełożonych pisemnego polecenia wydania określonej decyzji, aby w przyszłości uchronić się przed konsekwencjami prawnymi, ale większość z nich ze względu na atmosferę w pracy i obawę przed jej utratą pochyla głowę i wykonuje powierzone im zadanie, nawet jeśli jest wątpliwe prawnie – dodaje.
Zdaniem ekspertów przepisy są martwe m.in. dlatego, że trudno jest udowodnić urzędnikowi, iż np. popełniony przez niego błąd jest rażący.
– Kiedy ta ustawa wchodziła w życie, ówczesny premier Donald Tusk mówił, że nareszcie obywatele doczekali się tego, że urzędnicy będą odpowiadać za swoje błędne decyzje. Od samego początku mówiłem, że jest to martwy płód, bo nawet sądy, które stwierdzają o szkodzie na rzecz Skarbu Państwa, nie odwołują się do tej ustawy i nie wskazują, że doszło do rażącego błędu – mówi prof. Stefan Płażek, adwokat i adiunkt z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Według niego ta ustawa pełni bardziej funkcję rozgrzeszającą dla urzędników niż represyjną wobec nich. ©℗