Tegoroczny audyt w służbie cywilnej ma wykazać, jak wygląda zatrudnienie w urzędach po ośmiu latach rządów PiS. Wiele wskazuje na to, że kontrola będzie przeprowadzana jeszcze pod kierownictwem szefa służby cywilnej z pisowskiej ekipy.
Z informacji DGP wynika, że odwołanie obecnego szefa służby cywilnej, Dobrosława Dowiata-Urbańskiego, ma nastąpić najpóźniej po przygotowaniu przez niego kolejnego sprawozdania dotyczącego administracji rządowej za 2023 r. Raport ten najczęściej jest gotowy pod koniec marca. Jego przygotowanie poprzedza audyt w administracji rządowej, który w tym roku potrwa do końca stycznia 2024 r. Ma pokazać, jaka jest rzeczywista liczba osób zatrudnionych w instytucjach rządowych.
Co w raporcie
– Bardzo źle oceniam współpracę z obecnym szefem służby cywilnej. W ostatnich latach praktycznie jej nie było. Obiecywał nam zwiększone rekompensaty pieniężne za nadgodziny, co jednak nie znalazło się w jego projekcie zmian przepisów. Skupiał się na tzw. klientoserdeczności, a o podwyżki nie zabiegał w sposób zdecydowany – mówi Tomasz Ludwiński, były przewodniczący Rady Krajowej Sekcji Pracowników Skarbowych NSZZ ,,Solidarność”.
– Trochę mnie dziwi, że premier jeszcze trzyma taką osobę na tym stanowisku. Jej odejście nie będzie dla urzędników wielką stratą – przyznaje Ludwiński.
Zdaniem ekspertów audyt, którego dokonuje się przed przygotowaniem kolejnego raportu szefa służby cywilnej, w tym roku powinien być przeprowadzony przez osoby niezwiązane z poprzednią władzą.
– Sprawozdanie powinno zawierać szczegółowe informacje, np. kwotę, która została przeznaczona na nagrody dla członków korpusu, ze wskazaniem, ile wynosiły najwyższe bonusy. Dodatkowo w dokumencie należałoby zamieścić informacje dotyczące tzw. dodatku zadaniowego. Raport powinien być też rozszerzony o dane dotyczące liczby osób w poszczególnych ministerstwach i urzędach wojewódzkich, które są zatrudnione poza korpusem służby cywilnej. Może się okazać, że drugie tyle urzędników jest poza służbą i tym samym nie mamy pełnego obrazu o rzeczywistym stanie zatrudnienia – podpowiada prof. Stefan Płażek, adwokat i adiunkt z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Jak mówi, w sprawozdaniach za poprzednie lata nie ma takich informacji, tymczasem były podawane, choćby częściowo, jeszcze przed dekadą.
Na papierze się zgadza
Według sprawozdań z ostatnich lat, zatrudnienie w służbie cywilnej z każdym rokiem spada. Poprzednia ekipa rządowa dbała, aby z dokumentów nie wynikało, że liczba urzędników tak naprawdę... rośnie. Problem w tym, że te liczby nie pokrywają się z rzeczywistością. Zarówno w kancelarii premiera, jak i w innych urzędach wiele osób zatrudniano na tzw. stanowiskach eksperckich, poza korpusem służby cywilnej. Dodatkowo wiele instytucji, jak np. ostatnio pracownicy wojskowych centr rekrutacyjnych po przekształceniu z wojskowych komend uzupełnień, zostało wyłączonych z korpusu. Efekt? W sprawozdaniu można było wykazać, że rząd Zjednoczonej Prawicy z roku na rok obniżał liczbę zatrudnionych członków korpusu służby cywilnej.
W urzędach jednak pojawiały się dodatkowe stanowiska kierownicze (najczęściej zwiększano liczbę zastępców dyrektorów). Na przykład w resorcie obrony narodowej dyrektor departamentu prawnego w 2015 r. miał tylko jednego zastępcę, a po zmianie ekipy rządowej na pisowską – dwóch (i tak jest do tej pory). Podobnie było w innych instytucjach, co potwierdzają dane. W 2015 r. wyższych stanowisk w służbie cywilnej (dyrektorów i zastępców) było niespełna 1,6 tys. osób. Z najnowszych danych na ten temat wynika, że obecnie liczba osób, które zajmują takie stanowiska, wzrosła do 3,6 tys. W pierwszym roku rządów PiS zwiększenie o ponad 0,5 tys. takich stanowisk tłumaczono tym, że zaczęto wliczać również powiatowych lekarzy weterynarii i ich zastępców.
Tak czy inaczej liczba osób na wyższych stanowiskach wzrosła nieproporcjonalnie do liczby pozostałych pracowników korpusu. Natomiast łączna liczba członków korpusu przez ostatnie osiem lat w rezultacie tych kombinacji się obniżyła ze 119,3 tys. do 117,5 tys.
– Tłumaczenie wzrostu liczby dyrektorów reformami jest niczym innym jak mydleniem oczu, bo w tym samym czasie liczba ich podwładnych nie wzrosła, a wręcz zmalała. Te stanowiska, opłacane lepiej od ministerialnych, były tworzone dla partyjnych kolegów – mówi prof. Jolanta Itrich-Drabarek z Uniwersytetu Warszawskiego, były członek Rady Służby Cywilnej.
– Do tego zlikwidowano wymóg posiadania przez kandydatów do pracy doświadczenia w administracji, a także ogłaszania naborów i przeprowadzania konkursów. Zastąpiono tę procedurę powołaniem, które jest możliwe bez rekrutacji, z dnia na dzień – dodaje.
Urzędnicy, związkowcy, a także eksperci mają żal do Dobrosława Dowiata-Urbańskiego, szefa służby cywilnej, że nie protestował przeciwko takim reformom. Ich zdaniem finalnie doprowadziły one do ograniczenia – gwarantowanego konstytucyjnie – dostępu do służby publicznej.
Co dalej
– Nie obawiam się wyników audytu. W urzędach nie były dokonywane żadne czynności, które mogłyby być uznawane za naruszenie prawa. Nie było też nadmiernego zatrudnienia – mówi Tadeusz Woźniak z klubu PiS, były przewodniczący Rady Służby Publicznej.
– Obawiam się czegoś innego. Wszystko wskazuje na to, że obecna ekipa wróci do pomysłu z 2010 r., który wtedy został zablokowany przez Trybunał Konstytucyjny. Chodzi o racjonalizację zatrudnienia w administracji publicznej o minimum 10 proc. Z informacji, jakie do nas docierają, pracę mają tracić ludzie, którzy zostali zatrudnieni w ostatnich ośmiu latach naszych rządów – dodaje.
DGP zapytał o to osoby, które są związane z rządem i od lat zajmują się służbą cywilną.
– Należy zracjonalizować zatrudnienie na wyższych stanowiskach w służbie cywilnej oraz przywrócić konkursy na te stanowiska. To wszystko wymaga przeprowadzenia audytów w urzędach – potwierdza Mariusz Witczak, poseł KO i były członek Rady Służby Cywilnej.
– W przyszłości będzie potrzebna ustawa, która wprowadzi standard usług publicznych i uporządkuje zatrudnienie w przestrzeni publicznej. Na przykład mamy anachroniczną ustawę z lat 80., która dotyczy funkcjonowania kancelarii. Na podstawie jej przepisów inaczej funkcjonują pracownicy ZUS, inaczej KRUS, a jeszcze inaczej w jednostkach samorządu – tłumaczy.
Ku zaskoczeniu wielu osób nowy rząd zdecydował się też na ustalenie limitu urzędników mianowanych w tym roku na poziomie 400 miejsc. W ubiegłym roku było ich zaledwie 275.
– Limit urzędników mianowanych co prawda powinien być wyższy, ale i tak od kilku lat mamy problem z jego wypełnieniem, ponieważ status urzędnika mianowanego nie jest dość atrakcyjny dla pracowników służby cywilnej – mówi Jerzy Siekiera, prezes Stowarzyszenia Absolwentów Krajowej Szkoły Administracji Publicznej.
– Bez odpowiedniej promocji i zachęt systemowych zwiększenie limitu niewiele zmieni w zakresie ogólnej liczby urzędników mianowanych, których w stosunku do całego korpusu wciąż jest niewielu – podkreśla prezes.©℗