Ukaranie urzędnika za rażące naruszenie prawa przy obecnych procedurach graniczy niemal z cudem. Przedsiębiorcy chcą to urealnić i karać za wszystkie błędy, a nie tylko te grubego kalibru.

Domagają się zmian w prawie, które umożliwią pociąganie do odpowiedzialności urzędników dopuszczających się błędów w swojej pracy. W tym celu konieczna jest nowelizacja ustawy o odpowiedzialności majątkowej funkcjonariuszy publicznych za rażące naruszenie prawa (ta obecna jest martwa właśnie z uwagi na konieczność zaistnienia przesłanki „rażącego” naruszenia przepisów). Przedsiębiorcy oczekują też modyfikacji ustaw: o służbie cywilnej i pracownikach urzędów państwowych.

– Urzędnik powinien odpowiadać za naruszenie prawa i to niekoniecznie rażące. Natomiast odstąpienie od wymierzenia kary następowałoby ze względu na niewielkie zawinienie lub znikomą szkodę. W obecnym stanie prawnym sprawy dyscyplinarne rozpatrują komisje złożone z urzędników tego samego szczebla. Proponujemy, aby sprawy dyscyplinarne były rozpatrywane przez organ wyższego rzędu, pod kontrolą izb dyscyplinarnych powołanych przy organach nadzorujących pracę poszczególnych urzędów – postuluje Adam Abramowicz, rzecznik małych i średnich przedsiębiorców.

Niedziałające przepisy

W styczniu minie już 14 lat od uchwalenia ustawy z 20 stycznia 2011 r. o odpowiedzialności funkcjonariuszy publicznych za rażące naruszenie prawa (t.j. Dz.U. z 2016 r. poz. 1169). W tym okresie do prokuratury wpływały pojedyncze zawiadomienia o rażącym naruszeniu prawa, ale aktów oskarżenia nie było. W praktyce uchwalenie takiej ustawy doprowadziło do tego, że urzędnicy, którzy wydają decyzje administracyjne, wykupili sobie ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej. Co ciekawe, ustawodawca zobowiązał szefów instytucji państwowych do zawiadamiania prokuratury o wypłacie takich odszkodowań. W tym przypadku lawiny zgłoszeń do prokuratury również nie było. Co więcej, resort sprawiedliwości wskazuje, że w bazie danych statystycznych pochodzących z Krajowego Rejestru Karnego nie odnotowano prawomocnych skazań na podstawie ustawy o odpowiedzialności funkcjonariuszy publicznych za rażące naruszenie prawa.

– Ta ustawa niestety jest fikcją. Od początku była źle napisana. Procedura jest bardzo zawiła i nikomu nie chce się uruchamiać całej tej machiny. A rola poszkodowanych w całym tym procesie jest znikoma – uważa prof. Stefan Płażek, adiunkt w Katedrze Prawa Samorządu Terytorialnego Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Prokuratura nie powinna się zajmować takimi sprawami. Jeśli pojawia się szkoda, to z automatu do sądu pracy powinna być kierowana sprawa o odszkodowanie od osób, które dopuściły się rażącego naruszenia prawa – uważa profesor.

Koszty ponosi urząd

Podobnego zdania są prawnicy, którzy wykazują przed sądem błędne decyzje urzędników.

– Często wygrywamy w sądach administracyjnych sprawy o zaniżoną dotację. Wtedy sąd prawomocnym wyrokiem nakazuje takiej gminie wypłatę tej kwoty, ale z odsetkami, i obciąża kosztami sądowymi urząd. Wystarczyłoby, aby urzędnik ponosił koszty finansowe takiej decyzji, mam tu na myśli wysokość odsetek i koszty sądowe – mówi Łukasz Łuczak, adwokat i ekspert ds. administracji publicznej.

– Obecnie niestety odpowiedzialność się rozmywa, bo w części określonej sprawy byli zaangażowani skarbnik, naczelnik czy nawet wójt lub prezydent miasta, a często zwykły urzędnik, który musiał tak postępować, bo przełożeni kazali mu walczyć do końca. Sprzeciw mógłby się wiązać z utratą pracy – dodaje.

Eksperci podkreślają, że obarczanie finansowe urzędników za błędne decyzje, które często są pokłosiem uporu przełożonego, skutkowałoby jeszcze większymi niż obecnie trudnościami z obsadzaniem wakatów.

– Jeśli przepisy o odpowiedzialności urzędniczej zostaną zaostrzone, a taka zmiana nie będzie się wiązała z wyższym uposażeniem, to obawiam się, że chętnych do pracy w administracji będzie jeszcze mniej niż obecnie. W ciągu ostatniej dekady liczba kandydatów na jedno miejsce w administracji rządowej spadła z 35 osób do zaledwie kilku – mówi prof. Jolanta Maria Itrich-Drabarek z Uniwersytetu Warszawskiego, członek Rady Służby Cywilnej. Jej zdaniem urzędnicy muszą mieć możliwość odmówienia wykonania określonej czynności, która skutkowałaby szkodą dla nich, ale bez konsekwencji, jaką jest obecnie np. odwołanie z dnia na dzień dyrektora lub jego zastępcy.

Kary dla szeregowych

Sami urzędnicy również przyznają, że przepisy dotyczące odpowiedzialności urzędniczej nie działają.

– Jeśli już pojawiają się jakieś kary, to wobec szeregowych urzędników, w postaci nagany, postępowania dyscyplinarnego lub nieprzedłużenia umowy – mówi Robert Barabasz, przewodniczący NSZZ „Solidarność” w Łódzkim Urzędzie Wojewódzkim.

Zdaniem ekspertów należałoby usunąć przepisy o odpowiedzialności funkcjonariuszy publicznych za błędy. – Lepiej byłoby uchylić tę ustawę i stosować ogólne zasady kodeksu pracy i prawa cywilnego – przekonuje prof. Stefan Płażek. Na podstawie k.p. pracownik odpowiada za błąd maksymalnie do trzech pensji. Limitu nie ma, gdy dopuścił się tego w sposób umyślny. – W okresie m.in. pandemii były uchwalane przepisy, które wyłączały wprost taką odpowiedzialność, ponieważ urzędnicy działali w sytuacji wyższej konieczności, a to też tylko utwierdza wiele osób pracujących w budżetówce, że można być bezkarnym – przypomina prof. Płażek.

Mariusz Witczak, poseł Koalicji Obywatelskiej i były członek Rady Służby Cywilnej, przyznaje, że wszelkie decyzje, również w tej sprawie, będą podejmowane dopiero po przeprowadzeniu audytu w poszczególnych urzędach. ©℗

zobacz też: Nowacka zapowiedziała "ewolucyjne zmiany" w edukacji. Wśród nich koniec z pracami domowymi i mniej lekcji religii - Forsal.pl