Od 2024 r. rząd miał się dzielić z samorządami wpływami z ryczałtu – tak zakładał plan komunikowany przez ministrów. Już jest nieaktualny.

Rząd nieraz już obiecywał lokalnym włodarzom, że zapewni im więcej dochodów własnych, opartych na wpływach podatkowych. Miało temu służyć podzielenie się wpływami z ryczałtu, który wybiera coraz więcej podatników, a w którym dziś JST nie mają swoich udziałów.

W ostatnich miesiącach padło sporo obietnic ze strony rządu w tym zakresie. W marcu na spotkaniu samorządowców z kierownictwem MF w Kowalu zapewniano o przyznaniu samorządom udziałów w ryczałtowym PIT od 2024 r. Także w maju, na łamach DGP, wiceszef resortu finansów Artur Soboń złożył podobną deklarację.

Teraz MF zmienia zdanie. „Ministerstwo Finansów nie kwestionuje idei poszerzenia źródeł dochodów własnych JST o udział w ryczałcie. W ocenie ministerstwa udział JST w ryczałcie powinien być jednak elementem szerszej zmiany w zakresie systemu dochodów samorządowych” – informuje nas resort.

Miliardy z ryczałtu

Sprawa jest niebagatelna – gdyby fiskus podzielił się ryczałtem na zasadzie 50/50 (jak to ma miejsce przy PIT według skali), samorządy tylko za okres styczeń–kwiecień byłyby bogatsze o 6 mld zł. W całym 2023 r. resort finansów zaplanował, że wpływy z ryczałtu wyniosą niemal 31 mld zł, czyli działka dla samorządów wyniosłaby ponad 15 mld zł, a w praktyce jeszcze więcej, gdyż wpływy z tego podatku rosną w rekordowym tempie. Taka kwota w połowie zrekompensowałaby ubytki po Polskim Ładzie i wcześniejszych reformach podatkowych z 2019 r., które Związek Miast Polskich szacuje na ponad 30 mld zł w tym roku. Szacunkowych wpływów z PIT i ryczałtu na przyszły rok nie znamy, bo budżet dopiero się tworzy, ale można się spodziewać, że pozycja „dochody z podatku ryczałtowego” skoczy o ok. 10 proc., czyli potencjalnie udział samorządów w tym podatku, gdyby był dzielony między budżet a samorządy jak PIT, wyniósłby ok. 17 mld zł, byłby więc większy niż tegoroczna dodatkowa subwencja, o której rząd zdecydował w nowelizacji budżetu.

Wycofanie się z dotychczasowej propozycji MF tłumaczy tym, że „samo przypisanie JST udziału w ryczałcie doprowadziłoby do pogłębienia dysproporcji dochodowych między samorządami, a to niekorzystnie wpłynęłoby na zrównoważony rozwój kraju”. Chodzi np. o to, że są w kraju gminy, które rocznie z PIT mają niewielkie dochody, nawet rzędu 200 tys. zł. Wynika to ze zmian demograficznych i migracji, tzn. im więcej na terenie gminy emerytów i rencistów, a także osób objętych KRUS lub po prostu o niskich dochodach, tym mniejsze wpływy gminy z PIT. W tej sytuacji zagwarantowanie takim jednostkom wpływów z ryczałtu nie zmieniłoby znacząco ich sytuacji. Co więcej, zyskałyby na tym głównie duże miasta, bo to tam przede wszystkim są dobrze zarabiający ryczałtowcy.

Jak słyszymy, w Ministerstwie Finansów trwają prace nad „całościową zmianą systemu finansowania JST, obejmującą zarówno zmiany w zakresie dochodów z tytułu udziału w podatkach dochodowych, jak i dochodów subwencyjnych”. Według MF prace te mają na celu zwiększenie poziomu dochodów własnych wszystkich samorządów w sposób, który nie zwiększy obecnie istniejących między nimi dysproporcji dochodowych. „Prace te prowadzone są w ramach powołanego na mocy ustaleń Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego zespołu ds. przeglądu finansów samorządowych, a sama zmiana systemowa mogłaby wejść w życie od 2025 r. – tłumaczy resort.

Samorządy zawiedzione

Reakcje włodarzy są różne. Najczęściej słychać głosy niezadowolenia. – Wniosek jest jeden, rządowi spodobało się ręczne sterowanie finansami samorządów, bo z tym mamy do czynienia w ostatnich latach. Bez udziałów w ryczałcie nie będzie można formalnie uchwalić przyszłorocznych budżetów wielu gmin i miast w całej Polsce – komentuje Krzysztof Kosiński (PSL), prezydent Ciechanowa.

Nieco inaczej patrzą na sprawę przedstawiciele gmin wiejskich. – Przyjmuję argumenty MF, że taka zmiana musi być elementem większej reformy, szkoda tylko, że odsuwa się ją na 2025 r. Zwłaszcza że obecny system dochodów własnych JST, funkcjonujący od 2003 r., w praktyce się zawalił wskutek różnych reform podatkowych, zwłaszcza tych po 2019 r., których efekty nie zostały samorządom w pełni zrekompensowane – mówi Leszek Świętalski ze Związku Gmin Wiejskich RP. Jego zdaniem przyznanie samorządom udziałów w ryczałcie byłoby najprostsze, bo oznaczałoby de facto powrót do rozwiązania, które obowiązywało jeszcze kilka lat temu. – Nasz udział w tym podatku zlikwidowano, jednocześnie wprowadzając zwolnienie w PIT dla osób do 26. roku życia. Natomiast jeśli nie ryczałt, to może warto byłoby rozważyć inne rozwiązania, np. by rząd podzielił się wpływami z VAT – dodaje Świętalski.

Co to oznacza dla budżetu na 2024 rok

Pytanie, jakie jeszcze powody mogą stać za tym, że MF zmieniło front. Oficjalne tłumaczenia to jedno, ale jak sugerują nasi rozmówcy, chodzi także o to, by wiceminister Sebastian Skuza, który odpowiada za budżet, miał komfort w przygotowaniu projektu tego dokumentu na 2024 r. PiS jest w trakcie kampanii i już do tej pory do zmieszczenia w budżecie na przyszły rok jest 24 mld zł na 800 plus czy pieniądze na kredyt 2 proc., a przecież oficjalnie kampania jeszcze nie wystartowała, może się spodziewać zatem kolejnych pozycji. W tej sytuacji z punktu widzenia MF lepiej mieć zaskórniaki w wysokości 0,5 proc. PKB, by móc zamortyzować kolejne obietnice. Tym bardziej że Komisja Europejska ma już oceniać stan finansów państwa bez pocovidowej taryfy ulgowej. A już w obecnej aktualizacji programu konwergencji rząd przewiduje deficyt 3,4 proc. PKB, i to zmieniając reguły jego prognozowania przez odliczenie od prognozy deficytu ok. 1 pkt proc. PKB potencjalnego niższego wykonania wydatków publicznych. To powoduje, że o tyle prognoza jest niższa i zbliża się do granicy 3 proc. PKB, której pilnuje Bruksela. W APK nie było jednak uwzględnione 800 plus, które podbija deficyt o ok. 0,7 proc. PKB. Widać więc, że pozostawienie na kolejny rok w budżecie całości wpływów z ryczałtu pozwala zminimalizować skutki kampanijnych obietnic dla deficytu sektora finansów publicznych.

Osobną kwestią są polityczne konsekwencje tej decyzji w kontekście przyszłorocznych wyborów samorządowych. MF słusznie zauważa, że gdyby ryczałt był dzielony identycznie jak PIT, to największymi beneficjentami tego rozwiązania byłyby największe miasta, w których poziom zarobków jest najwyższy. Tyle że to miasta, którymi rządzą albo politycy partii opozycyjnych, albo bezpartyjni prezydenci, ale z zapleczem złożonym z obecnej opozycji. Tak więc odkładając decyzję o podzieleniu się wpływami z ryczałtu, PiS osłabia także ich kampanijny potencjał. ©℗