Szef urzędu nie może zakładać, że pracownik, który w pandemii chodzi bez maseczki i nie okazuje zaświadczenia lekarskiego, jest chory psychicznie i należy mu odebrać określone uprawnienia wymagane na danym stanowisku. Tak orzekł sąd pracy w Łodzi.

Kobieta od 2005 r. była zatrudniona w jednym z urzędów wojewódzkich na samodzielnym stanowisku starszego inspektora wojewódzkiego w zespole ds. ochrony informacji niejawnych. Nie było z nią wcześniej trudności we współpracy, ale w pierwszych miesiącach 2021 r. nie zakrywała twarzy i nosa za pomocy maseczki. Reakcją na takie zachowanie było cofnięcie jej upoważnienia do dostępu do informacji niejawnych oznaczonych klauzulą „zastrzeżone”. Pracodawca uznał bowiem, że urzędniczka jest dotknięta jakimiś zaburzeniami psychicznymi. Domagał się od niej zaświadczenia lekarskiego zwalniającego z obowiązku noszenia maseczki. Kobieta nie okazała jednak takiego dokumentu.

Spór z pracodawcą

W rezultacie szef urzędu uznał, że po cofnięciu podwładnej uprawnienia do dostępu do informacji niejawnych nie może już ona zajmować dotychczasowego stanowiska. Zdecydował się więc oddelegować ją na trzy miesiące na inne stanowiska. Urzędniczce nie powierzano żadnych zadań poza najprostszymi i przesuwano ją z miejsca na miejsce. Proponowano też przeniesienie się do archiwum.

Kobieta w skardze do sądu podnosiła, że wszystkie działania przełożonej miały zniechęcić ją do dalszej pracy na zajmowanym stanowisku, czuła się pomijana i lekceważona. We wrześniu 2021 r. zatrudniona otrzymała negatywną ocenę okresową. Wskazywała, że została ona napisana „kolokwialnym” językiem oraz wydana z naruszeniem procedury. Była też według niej nieuzasadnioną próbą umniejszenia jej umiejętności.

Pracodawca ostatecznie wypowiedział kobiecie warunki pracy. Stwierdził przy tym, że doszło do niezawinionej z jego strony utraty uprawnień zatrudnionej do wykonywania zadań na zajmowanym stanowisku.

Drugie dno?

Urzędniczka odwołała się od wypowiedzenia umowy do sądu. Ten ustalił, że w chwili zwolnienia kobieta miała 56 lat, czyli była w czteroletnim przedemerytalnym okresie ochronnym. Okazało się też, że wielokrotnie była nagradzana. Otrzymywała wyróżnienia i nagrody za wzorową pracę oraz zaangażowanie w realizacji zadań służbowych. Zawsze otrzymywała pozytywne oceny okresowe.

Sąd uznał, że narzucenie jednostce wprowadzonego rozporządzeniem (m.in. rozporządzenie Rady Ministrów z 7 sierpnia 2020 r. w sprawie ustanowienia określonych ograniczeń, nakazów i zakazów w związku z wystąpieniem stanu epidemii – Dz.U. poz. 1356) powszechnego obowiązku zakrywania ust i nosa w określonych miejscach nastąpiło nie tylko z przekroczeniem granic i upoważnienia ustawowego, ale także z naruszeniem konstytucyjnego warunku, że ograniczenie wolności osobistej może nastąpić tylko na zasadach i w trybie określonym w ustawie. Sąd wskazał, że powoływane rozporządzenie nie zawierało upoważnienia dla określonych podmiotów (np. dla pracodawcy) do kontrolowania, czy pracownik ma uprawnienia do niestosowania się do wymogów i zaleceń w miejscu pracy. Tymczasem przełożony urzędniczki domagał się pisemnego zaświadczenia o przeciwwskazaniach do noszenia takiej maseczki w pracy – wskazał sąd.

Skład orzekający ustalił, że wskutek braku okazania takiego dokumentu pracodawca zaklasyfikował urzędniczkę do osób zwolnionych z obowiązku noszenia maseczki z uwagi na chorobę psychiczną. Na tej podstawie cofnął jej uprawnienia dostępu do dokumentów z określoną klauzulą tajności.

Wojewoda tłumaczył się tym, że nie oceniał merytorycznej pracy kobiety, ale jej brak wiarygodności, odpowiedzialności oraz zgłoszenie zaburzeń w stanie zdrowia, które dają kierownikowi jednostki podstawę do odbioru uprawnień zgodnie z zasadą ograniczenia dostępu do informacji niejawnych dla osób z zaburzeniami i uzależnieniami. Dyrektor generalny podkreślał z kolei, że zatrudnioną obowiązują zasady etyki korpusu służby cywilnej dotyczące m.in. wykonywania pracy z szacunkiem dla reguł współżycia społecznego i kultury osobistej oraz stosowania się do określonych zachowań.

Sąd po stronie kobiety

Sąd uznał, że sankcjonowanie kobiety w zakresie odebrania jej przedmiotowego upoważnienia oraz niedopuszczenie jej do dotychczas wykonywanej pracy jest niezrozumiałe. Zauważył, że niechęć przełożonej do urzędniczki znalazła wyraz w treści uzasadnienia do negatywnej oceny okresowej („znacznie poniżej oczekiwań”). Przełożona użyła tam wielu negatywnych w wydźwięku sformułowań, opisywanych kolokwialnie, a nawet znieważających (np. stwierdzenie, że w związku z brakiem możliwości awansu powódka „nie będzie się przepracowywała”, oraz ocena, że podczas pracy zdalnej „w sumie przebywała w domu, nie wykonując żadnej pracy”).

Sąd przyznał, że wskazana ocena się nie utrzymała, co jest zrozumiałe, zważywszy, że zatrudniona była przez lata doceniana i nagradzana, była sumiennym pracownikiem. W efekcie nakazał przywrócenie urzędniczki na pierwotne stanowisko.

Urząd nie daje za wygraną i postanowił odwołać się do sądu II instancji.

Związki zawodowe oburzone

Całą sytuacją zbulwersowane są urzędnicze związki.

– Przeraża nas bezduszność kierownictwa urzędu, które w ten sposób postąpiło z doświadczoną urzędniczką tuż przed emeryturą. Apelację od tego wyroku pracodawcy odbieram jako chęć jej udręczenia jeszcze bardziej. W urzędzie doskonale wiedziano, że praca zdalna byłaby dla tej kobiety dużym ułatwieniem w opiece nad schorowanymi rodzicami. Niestety nie wydano na nią zgody – mówi DGP Robert Barabasz, przewodniczący NSZZ „Solidarność” w Łódzkim Urzędzie Wojewódzkim. Zwraca uwagę, że obecne przepisy o pracy zdalnej wychodzą naprzeciw pracownikom i ułatwiają im łączenie życia rodzinnego z wykonywaniem obowiązków zawodowych.

– Tylko w naszym urzędzie w tym roku powołano już trzy komisje antymobbingowe. Brak szacunku do pracowników i niskie pensje sprawiają, że z pracy w administracji odpływa coraz więcej osób – przestrzega Robert Barabasz.

Związkowcy łódzkiego urzędu nie zgadzają się na takie traktowanie urzędników. Dlatego planują akcję protestacyjną i wejście w spór zbiorowy z pracodawcą. ©℗