Dwadzieścia pięć lat polskiej wolności to dynamiczny rozwój metropolii w naszym kraju. Warszawa, ale także Wrocław, Kraków, Trójmiasto czy Poznań na naszych oczach przeobrażają się w nowoczesne, europejskie miasta. Duża część projektów unijnych realizowana jest w metropoliach, dodatkowo ściągają tam inwestorzy z całego świata, co z kolei sprawia, że w naturalny sposób stają się one atrakcyjnymi miejscami do życia i pracy. Jednakże jedną z konsekwencji jest jednoczesny proces degradacji i „stepowienia” mniejszych miast, które odgrywają istotną rolę lokalną lub subregionalną.
Dwadzieścia pięć lat polskiej wolności to dynamiczny rozwój metropolii w naszym kraju. Warszawa, ale także Wrocław, Kraków, Trójmiasto czy Poznań na naszych oczach przeobrażają się w nowoczesne, europejskie miasta. Duża część projektów unijnych realizowana jest w metropoliach, dodatkowo ściągają tam inwestorzy z całego świata, co z kolei sprawia, że w naturalny sposób stają się one atrakcyjnymi miejscami do życia i pracy. Jednakże jedną z konsekwencji jest jednoczesny proces degradacji i „stepowienia” mniejszych miast, które odgrywają istotną rolę lokalną lub subregionalną.
Polska jest krajem scentralizowanej władzy – prawie wszystkie urzędy administracji publicznej znajdują się w Warszawie. To przyciąga nowe firmy, kapitał zagraniczny, a co za tym idzie ludzi z innych miast w poszukiwaniu pracy. Jednocześnie przyczynia się do zagęszczenia skupisk ludzkich w stolicy i powoduje różnorakie niekorzystne konsekwencje dla miasta. Powstają negatywne zjawiska, jak na przykład problemy komunikacyjne, dotyczące zaopatrzenia w wodę, odprowadzania ścieków. Do tego dochodzą: zanieczyszczenie środowiska, kwestia składowania odpadów, hałas komunikacyjny czy utrudnienia mieszkaniowe, które wynikają głównie z deficytu terenów budowlanych i zwiększających się kosztów budowy, a także coraz wyższe koszty życia, wzrost przestępczości i brak poczucia więzi z miastem. Pozostałe skutki, po części tylko negatywne, są wynikiem osiągnięcia przez osoby przyjezdne sukcesu w stolicy, co powoduje zmianę miejsca zamieszkania na stałe. Często są to osoby zatrudnione w wielkich firmach, korporacjach, spółkach, bankach – a więc mające znaczne dochody, pozwalające np. na utrzymanie kilku samochodów na rodzinę, co nie jest bez konsekwencji dla funkcjonowania miasta.
Pozornie zjawisko to powinno cieszyć, gdyż występuje ono przede wszystkim w tych krajach, które charakteryzują się wysokim stopniem rozwoju. Powinno, gdyby nie to, że intensywny społeczno-gospodarczy rozwój metropolii, choć oddziałuje pozytywnie na cały region, odbywa się kosztem mniejszych ośrodków. Skupienie w stolicy ważnych instytucji, nie tylko państwowych, powoduje zubożenie mniejszych miast i regionów borykających się z problemem bezrobocia i wynikającą z niego frustracją społeczeństwa, którego poziom życia poza obrębem aglomeracji się pogarsza. Nie jesteśmy w tym bez winy.
Wciąż popularny jest pogląd, że skoro szanse na rozwój mają tylko metropolie, to należy tak organizować życie, aby mieszkańcy terenów położonych poza nimi w łatwy sposób mogli się do nich przedostawać w celach zawodowych, społeczno-kulturalnych, a docelowo – aby się tam przeprowadzali. Niektóre nawet urzędy pracy finansowały bezrobotnym codzienne lub tygodniowe przejazdy do ośrodków metropolitalnych. Oczywiście, pewnych procesów nie da się zahamować – część społeczeństwa zawsze będzie w naturalny sposób dążyć do osiedlenia się w wielkich miastach. Jednak dzisiaj widoczne są duże dysproporcje między rozwojem metropolii i coraz większą uciążliwością życia w nich a obumieraniem mniejszych miast. Dlatego osiągnięcie balansu społecznego powinno się stać pilnym celem polityki państwa.
Ten zrównoważony rozwój to nic innego jak działanie, które inspirowałoby aktywność na poziomie lokalnym, subregionalnym. Jedną z takich metod jest deglomeracja, czyli proces mający na celu zahamowanie ciągłego wzrostu zagęszczenia ludności, przeciwdziałający nadmiernemu rozrastaniu się wielkich miast, m.in. poprzez przenoszenie zakładów przemysłowych i instytucji poza obszar aglomeracji. To także decentralizacja zmierzająca do rozproszenia ośrodków władzy.
Nie jest moim celem powrót do modelu 49 województw, lecz przypisanie nowych funkcji administracyjnych mniejszym ośrodkom.
Warto się gruntownie zastanowić, czy każdy urząd administracji publicznej, centralnej lub regionalnej musi mieć swoją siedzibę w stolicy lub innych metropoliach?
Nie mam na myśli sytuacji, w której nagle przeniesiemy Ministerstwo Finansów do Suwałk czy do Konina, jednak zupełnie dobrym rozwiązaniem wydaje się lokowanie nowo powstających lub zreorganizowanych urzędów czy instytucji poza metropoliami.
Ostatnio dużo dyskutowano o urzędzie, którego zadaniem jest scentralizowanie działalności związanej z egzekucją kar i mandatów. Pojawiła się presja, aby instytucję, która ma zatrudniać ok. 300 pracowników, ulokować w Warszawie. Duże wydatki związane z wynajmem budynku, utrzymaniem powierzchni oraz wyższe koszty pracy przyczynią się do wzrostu kosztów funkcjonowania administracji publicznej. Tymczasem lokując urząd chociażby w Płocku czy Słupsku, skutecznie obniżamy koszty jego funkcjonowania. Warto wziąć pod uwagę np. dostępne wolne powierzchnie, chociażby po dawnych urzędach wojewódzkich, chętną do pracy, wykwalifikowaną i mniej roszczeniową kadrę oraz wspierające otoczenie.
Idealne przykłady takiego działania możemy znaleźć u naszych zachodnich sąsiadów, już kilka lat temu pisał o tym także Karol Trammer. Niemcy to dziś europejski lider polityki rozproszenia ośrodków władzy, czyli deglomeracji administracji publicznej. Główne siedziby urzędów administracji centralnej i instytucji publicznych o zasięgu ogólnokrajowym znajdują się na całym obszarze Niemiec. Za każdym razem podejmowana jest decyzja, gdzie będzie miała swoją siedzibę nowo powstająca instytucja. Zdarza się, że siedziby urzędów centralnych są lokalizowane w niewielkich miastach – w imię sprawiedliwości społecznej i dowartościowania mniejszych ośrodków.
W Niemczech bank centralny, giełda papierów wartościowych i najważniejsze lotnisko znajdują się we Frankfurcie nad Menem. Tu ma też swoją siedzibę Europejski Bank Centralny. Siedzibą najważniejszych instytucji władzy sądowniczej jest Karlsruhe, leżące w odległości 670 km od stołecznego Berlina. Znajdują się tam Federalny Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy (Federalny Trybunał Sprawiedliwości) oraz Prokuratura Federalna. Federalny Sąd Administracyjny ma siedzibę w Lipsku, a Federalny Sąd Pracy – w Erfurcie (203 tys.). Federalny Urząd Środowiska został po zjednoczeniu Niemiec przeniesiony z Berlina do Dessau (85 tys.).
Niemieckie sądy apelacyjne nie mieszczą się ani w najludniejszych miastach landów, ani w głównych ośrodkach władzy. Stolicą landu Nadrenia-Palatynat jest Moguncja (200 tys. mieszkańców), ale w tym kraju związkowym sądy apelacyjne mieszczą się w Koblencji (110 tys.) i Zweibrücken (35 tys.). Stolicą i największym miastem Turyngii jest Erfurt, ale landowy sąd apelacyjny zlokalizowano w Jenie (106 tys.). Stolica Dolnej Saksonii to Hanower (500 tys.); sądy apelacyjne dla tego landu mieszczą się w Brunszwiku (248 tys.), Celle (68 tys.) oraz Oldenburgu (158 tys.). Stolicą landu Szlezwik-Holsztyn jest Kilonia (240 tys.), ale sąd apelacyjny umiejscowiono w znacznie mniejszym mieście Szlezwik (23 tys.). Federalny urząd transportu drogowego ma siedzibę we Flensburgu (82 tys.). Ten urząd, naliczający m.in. punkty karne za wykroczenia drogowe w całym kraju, jest jednym z największych pracodawców w tej części Niemiec. Największym natomiast jest Orlen Deutschland GmbH – spółka córka naszego koncernu paliwowego. W Poczdamie (160 tys.) mieści się Prezydium Policji Federalnej, w Koblencji (110 tys.) – Dyrekcja Archiwów Państwowych, w Kolonii (1,025 mln) – Urząd Ochrony Konstytucji (kontrwywiad), w Wiesbaden – Federalny Urząd Statystyczny. Przykłady można mnożyć. Decentralizacja dotyczy również publicznych mediów: telewizyjny program pierwszy (ARD) ma centralę w Monachium, a program drugi (ZDF) – w Moguncji.
Dzięki rozproszeniu ośrodków władzy życie administracyjne i polityczne Niemiec nie skupia się wyłącznie w stolicy. W kraju tym osiągnięto stan organizacji przestrzennej, w którym trudno jest wskazać, które z największych miast jest najważniejszym i dominującym ośrodkiem. Rozproszenie to dotyczy również lokalizacji ważnych firm. Na niemieckiej prowincji i w małych miasteczkach znajdziemy firmy, które eksportują na cały świat najwyższej jakości produkty. Są to firmy zarówno niemieckie, jak i z udziałem kapitału zagranicznego.
Drugim przykładem jest Francja, gdzie nieśmiałe próby dekoncentracji (deglomeracji) administracji publicznej doprowadziły już do przeniesienia siedziby Międzynarodowej Organizacji Policji Kryminalnej (Interpolu) z Paryża do Lyonu. Również część słynnej Narodowej Szkoły Administracji (ENA) ma swoją siedzibę w Strasburgu. Kolejne dwie instytucje unijne otrzymały swoje siedziby także poza Paryżem: w Angers ma siedzibę Wspólnotowy Urząd Ochrony Odmian Roślin, a w Valenciennes – Europejska Agencja Kolejowa. Z kolei poza stolicą Włoch mają siedziby dwie unijne agencje – Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności w Parmie i Europejska Fundacja Kształcenia w Turynie. W Hiszpanii siedziby unijnych agencji znajdują się w Vigo – Wspólnotowa Agencja Kontroli Rybołówstwa, oraz w Alicante – Urząd ds. Harmonizacji Rynku Wewnętrznego.
Także w Polsce są pierwsze dobre przykłady: Ministerstwo Finansów zlokalizowało niektóre podległe sobie instytucje w Radomiu, a Zakład Ubezpieczeń Społecznych centrum informacji telefonicznej – w Miastku na Pomorzu, gdzie docelowo zatrudnienie znajdzie ok. 100 osób. Ale jedna jaskółka wiosny nie czyni: w administracji publicznej tego procesu jeszcze nie widać. Natomiast nie jest odosobnionym zjawiskiem, że firmy lokują swoje oddziały, filie czy nawet centra usług wspólnych poza drogimi metropoliami, optymalizując w ten sposób koszty. Jedna z grup energetycznych swoją telefoniczną obsługę klienta z segmentu małych firm umieściła w Kaliszu, a klienta indywidualnego m.in. w Elblągu. Inna firma centrum fakturowania ma w Brodnicy. Nie wspominając o zachodnich, zwłaszcza amerykańskich firmach, które lokują swoje centra usług wspólnych na całym świecie, wybierając lokalizacje tańsze, z dostępną wysoko wykwalifikowaną kadrą, choćby w polskich miastach, w Gdyni czy we Wrocławiu.
O ile biznes potrafi w znakomity sposób, korzystając ze zdobyczy rewolucji technologicznej, która dokonała się dzięki informatyzacji i cyfryzacji, wdrożyć pracę na odległość, o tyle administracja publiczna wciąż jeszcze ma opory, które niestety często są natury mentalnej. Gdy przed laty tworzony był Generalny Inspektorat Ochrony Danych Osobowych, nie udało się pokonać tej bariery. Czy nie jest tak, że kluczową przyczyną przeciwko lokalizacji na prowincji było przeświadczenie o wyjątkowości tego urzędu?
Czas odwrócić ten sposób myślenia! Centra usług wspólnych, które teraz tworzone są dla administracji publicznej, z powodzeniem mogłyby funkcjonować w którymś z mniejszych ośrodków. Jeśli mówimy o reorganizacji administracji morskiej, to dlaczego planowany jeden scentralizowany urząd nie mógłby mieć swojej siedziby np. w Słupsku? Najwyższy czas, aby polityka państwa zaczęła wspierać tendencje prolokalne, aby dzielić się „atrybutami władzy” z mniejszymi miastami. Najwyższy czas, aby dać szansę Polsce lokalnej. Jeśli go prześpimy, zapłacimy podwójnie.
Najwyższy czas, aby polityka państwa zaczęła wspierać tendencje prolokalne, aby dzielić się „atrybutami władzy” z mniejszymi miastami. Najwyższy czas, aby dać szansę Polsce lokalnej. Jeśli go prześpimy, zapłacimy podwójnie
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama