Chaos – do tego mogą doprowadzić proponowane przez posłów zmiany w referendach lokalnych – ostrzegają samorządowcy. Organizacje reprezentujące obywateli uważają natomiast, że idą one w słusznym kierunku.

Chodzi o zmiany zawarte w projekcie nowelizacji ustawy o referendach lokalnych, który został złożony w Sejmie (pisaliśmy o tym: „Niższa frekwencja, aby referendum było ważne”, DGP nr 212/2021). Nowelizacja ma wejść w życie 1 stycznia 2024 r.
- Propozycje Kukiz’15 i PiS mogą spowodować zamęt - uważa Marek Wójcik, sekretarz strony samorządowej Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego. - Każda zmiana ustrojowa (a taki efekt wywoła ten projekt) wymaga wnikliwej analizy z uwagi na skutek, jaki może przynieść. W tym wypadku projekt został skierowany od razu na ścieżkę parlamentarną z pominięciem konsultacji społecznych. Powinno nam zależeć na stabilizowaniu wspólnoty samorządowej i wzmacnianiu samorządności. Obawiam się, że proponowana nowelizacja może przynieść odwrotny efekt do zamierzonego, czyli doprowadzić do destabilizacji i osłabienia samorządności - dodaje.
- Zmiany w referendach lokalnych są konieczne, ale nie takie, jakie zostały zaproponowane w przedłożonym projekcie - uważa z kolei Leszek Świętalski ze Związku Gmin Wiejskich RP. - Potrzebna jest szeroko zakrojona dyskusja na ten temat. Najpierw powinniśmy zacząć od ustalenia katalogu spraw, które mogą zostać poddane referendum, a potem określić odpowiednią dla nich procedurę - proponuje.
Bez progu?
Najwięcej kontrowersji budzi proponowany w poselskim projekcie przepis, zgodnie z którym nie będzie wymagany próg frekwencji, aby referendum zostało uznane za ważne. Obecnie udział mieszkańców powinien wynieść, co do zasady, 30 proc., a np. w wypadku odwoływania włodarza - nie mniej niż trzy piąte osób biorących udział w wyborach tego organu.
- Zniesienie wymaganej frekwencji może prowadzić do absurdalnych sytuacji - zwraca uwagę Andrzej Porawski ze Związku Miast Polskich. - Jedno referendum będzie za daną zmianą, a kolejne przeciwko. Obie poprze niewielka grupa mieszkańców - tłumaczy. W jego ocenie brak wymaganej liczby osób, która zagłosuje w referendum, może wywołać chaos, zwłaszcza jeżeli będzie dotyczyło ono odwoływania samorządowych władz.
- Obecnie wypracowane ustawowe rozwiązanie już jest kompromisem i uważam, że nie powinno się go psuć. W interesie mieszkańców jest to, aby wspólnota samorządowa była stabilna, tak aby mogła skupić się na realizowaniu powierzonych jej zdań, a nie odwracaniu od nich uwagi. Trzeba także podkreślić, że przecież obecnie referenda lokalne już są przeprowadzane, i to z powodzeniem. Mieszkańcy mają wpływ na podejmowane decyzje w swoich gminach, mogą też odwoływać włodarzy. Zatem obowiązujące rozwiązania się sprawdzają - dodaje Marek Wójcik.
Słuszny kierunek
Organizacje reprezentujące obywateli pozytywnie oceniają projekt. - Proponowane rozwiązania idą w dobrym kierunku. Demokracja jest dla wszystkich. Skoro podczas innych wyborów nie ma progu frekwencyjnego, to jest niesprawiedliwe, że w przypadku referendów lokalnych jest on wymagany. Ponadto niektóre samorządy zniechęcają do wzięcia udziału w referendach właśnie po to, aby ich wynik nie mógł zostać uwzględniony. Dlatego stoimy na stanowisku, że podczas referendów próg również powinien zostać zniesiony - komentuje Maria Jaraszek z Instytutu Spraw Obywatelskich.
Popiera także pomysł, aby zmniejszyć liczbę mieszkańców potrzebnych do zainicjowania procedury referendalnej. Z obowiązujących przepisów wynika bowiem, że trzeba zebrać co najmniej 10 proc. podpisów od uprawnionych do głosowania mieszkańców gminy albo powiatu, a w przypadku województwa - 5 proc. W projekcie proponuje się natomiast, aby zmniejszyć te wartości o połowę, odpowiednio do 5 proc. i 2,5 proc. - To także słuszna propozycja. Zbieranie podpisów jest bardzo uciążliwe, zwłaszcza teraz, w dobie pandemii COVID-19, kiedy ludzie się izolują. Ponadto wiele osób, nawet jeżeli popiera referendum w danej sprawie, niechętnie podaje swoje dane, które są wymagane. To trudne przedsięwzięcie dla zwykłego obywatela. Trzeba posiadać odpowiednią infrastrukturę, ludzi, którzy zechcą poświęcić na to czas itd. Dlatego to ukłon w stronę obywateli - mówi Maria Jaraszek.
Chwali też plany wpisania do ustawy terminu, w jakim samorząd będzie musiał zrealizować wynik referendum zgodnie z jego rozstrzygnięciem. Będzie miał na to nie więcej niż trzy miesiące. - Często referenda dotyczą pilnych spraw dla danej gminy, np. budowy spalarni czy drogi. Dlatego też słusznie projektodawca proponuje narzucenie terminu, w jakim samorząd musi podjąć czynności, aby zrealizować wynik głosowania. Da to mieszkańcom poczucie większej sprawczości, a także będzie zachęcało do większej aktywności lokalnej - uważa Maria Jaraszek.
Referenda lokalne / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe
Etap legislacyjny
Projekt skierowany do Sejmu