Czyli, jak należy rozumieć, na wokandę trafiają tylko sprawy najbardziej kontrowersyjne i co tu dużo mówić, te o znacznej wadze finansowej. Rząd chce to zmienić. Twierdzi, że gmina powinna mieć realną możliwość kontroli swoich wpływów podatkowych. Zwraca przy tym uwagę, że nierzadko w sporach podatkowych chodzi o takie obiekty, jak elektrownie wiatrowe, wyrobiska górnicze czy gazociągi, a ich wartość istotnie rzutuje na zasobność lokalnej kiesy. Samorządy oczywiście przyklaskują tym zmianom i tłumaczą, że to przecież one najlepiej znają stan faktyczny sprawy, jak też możliwości finansowe podatnika. Nadmieniają również, że czasem SKO działa z pozycji dobrego wujka i w takiej sytuacji możliwość zaskarżania jego rozstrzygnięć jest niezbędna.
Ale część prawników mocno krytykuje nadanie samorządom nowych uprawnień. I przypomina, że w ten sposób dochodzi do złamania starej, znanej od czasów rzymskich zasady rozdziału imperium (w tym wypadku uosobienia państwa w kwestiach fiskalnych) i dominium (właściciela), jakie posiada władza państwowa. O tym, że łamanie starych zasad przekłada się na bardzo aktualne problemy, część z nas może przekonać się już wkrótce we własnych portfelach. Bo pamiętajmy – na końcu tego łańcucha jesteśmy my – mieszkańcy.
Nie można przecież wykluczyć, że w poszczególnych jednostkach samorządu terytorialnego pojawi się presja na zwalczanie przed sądem wszelkich rozstrzygnięć dotyczących podatków wydanych w drugiej instancji, które są niekorzystne dla interesu gminy. A dzisiaj zwrócenie się do SKO to dla niejednego obywatela realna szansa, by zmienić na swoją korzyść zbyt wysoki podatek czy opłatę. Umożliwienie gminie sądowego odwołania się od niekorzystnej dla niej decyzji na pewno zmniejsza szanse zwykłego Kowalskiego na ostateczną wygraną.
TO TYLKO FRAGMENT TEKSTU. CAŁY ARTYKUŁ PRZECZYTASZ W TYGODNIKU GAZETA PRAWNA >>