Proponowana przez francuski rząd nowelizacja prawa jest ważna dla państwa, ale nie dla protestujących przez całą zimę gospodarzy.

Kiedy projekt nowego prawa rolniczego był zapowiadany, to tak można było streścić jego główne założenie: uczyńmy francuskie rolnictwo znów wielkim. Kiedy trafił do parlamentu, opozycja i związki rolników nie zostawiły na nim suchej nitki. Można by powiedzieć, że takie wilcze prawo opozycji i samych bezpośrednio zainteresowanych, ale wydaje się, że tym razem w kilku punktach mają rację. A to dużo w przypadku nowelizacji, która liczy sobie ledwie 19 artykułów, w tym np. ten o zmniejszeniu wymagań wobec posiadaczy psów pasterskich z powodu zwiększenia populacji wilków we Francji (art. 16 zwalnia ich z konieczności budowania specjalnej infrastruktury, bo psy i tak przebywają głównie na zewnątrz).

Gra idzie o wielką stawkę, bo jak wynika z różnych danych, we francuskim rolnictwie pracuje zaledwie 400–500 tys. osób (przy 68-milionowej populacji), a za 10 lat jedna trzecia z nich może być już na emeryturze. Młodzi nie kwapią się do przejmowania gospodarstw po rodzicach ani do zakładania własnych, jeśli nie pochodzą z rolniczych rodzin, bo zawód (z wyjątkami) nie przynosi dziś dochodów zapewniających poziom życia na miarę XXI w. Tylko w ostatnim roku średni dochód gospodarstwa spadł o 10 proc. I przynajmniej od czasu wielkich manifestacji rolniczych, które straciły już efekt skali, ale lokalnie wciąż trwają, nie sposób udawać, że się o tym nie wie. Także o tym, że aż 20 proc. mieszkańców wsi żyje poniżej granicy ubóstwa. Co prawda, jak pisze Clément Reversé, socjolog z Uniwersytetu w Bordeaux, oficjalny wskaźnik ubóstwa wśród mieszkańców miast jest wyższy, ale „jeśli spojrzymy na pracowników poniżej 30. roku życia, poziom ubóstwa jest już bardzo podobny. Emeryci są jeszcze bardziej dotknięci ubóstwem na wsi niż w miastach”. Innymi słowy: biedę na wsi widać mniej niż w miastach, co nie znaczy, że jej tam nie ma. A bywa nawet bardziej dotkliwa, bo mentalność nie pozwala korzystać z pomocy społecznej.

Rolnik z okienka

Krótko mówiąc, poziom oczekiwań wobec nowego prawa rolniczego był ogromny. A podnosiły go oficjalne zapowiedzi. „Zagwarantować dochód, poprawić atrakcyjność zawodu i skonsolidować siłę naszego rolnictwa na poziomie międzynarodowym – tym zajmuję się od objęcia urzędu w maju 2022 r.” – pisał w prezentacji projektu nowelizacji minister rolnictwa Marc Fesneau. I dalej: „W odpowiedzi na protesty rolników rząd został w pełni zmobilizowany do wzmocnienia i przyspieszenia odpowiedzi na głębokie problemy, które narosły z biegiem dziesięcioleci. To, co dzieje się, jest istotne: w obliczu zmian klimatycznych i wstrząsów geopolitycznych musimy w pełni zapewnić naszym rolnikom środki, aby mogli nas wyżywić (…)”. (…) „Ustawa ta wyznacza kierunek stawienia czoła dwóm wyzwaniom nierozerwalnie ze sobą powiązanym, którymi bezwzględnie musimy się zająć, aby zachować naszą suwerenność żywnościową. To zmiany klimatyczne i zastępowanie pokoleń”. Słowem, rząd zareagował w interesie zarówno państwa (samowystarczalność), jak i samych rolników (dochody).

Najważniejsza z punktu widzenia państwa jest zastępowalność pokoleniowa. Ma się jej przysłużyć powstanie „jednego okienka”, miejsca, w którym chętni znajdą m.in. informacje o gospodarstwach do przejęcia, pomoc prawną, ofertę programów doskonalenia zawodowego, zarejestrują działalność itd. Biura France Services Agriculture mają zostać stworzone przez Izbę Rolniczą – i to rozwiązanie krytykują stowarzyszenia i partie opozycji. Za brak pluralizmu i domniemany rozrost struktur biurokratycznych.

W każdym razie ma być łatwiej zostać rolnikiem. Tylko jakim? Na pewno dumnym, skoro art. 1 noweli przyznaje rolnictwu, rybołówstwu i akwakulturze status „ważnego interesu ogólnego, gdyż gwarantują one suwerenność żywnościową Narodu, co przyczynia się do obrony jego podstawowych interesów”. Z tym stwierdzeniem nikt nie polemizuje, choć pojawiają się też wątpliwości. Czy skoro „polityka państwa ma na celu przyczynienie się do suwerenności rolniczej Francji”, to państwo nie nadaje sobie w przyszłości prawa do ingerencji w sposób prowadzenia gospodarstw?

Na pewno też dobrze (i szybko) wykształconym rolnikiem. Państwo zobowiązuje się do stworzenia tytułu „Bachelor Agro”, nowego poziomu kształcenia (matura plus trzy lata studiów licencjackich) z programem opracowanym wspólnie przez akredytowane uczelnie publiczne i prywatne. Ma to podnieść umiejętności przyszłych rolników, a przy tym ich świadomość ekologiczną, oraz ułatwić przenikanie innowacji do branży. Na nie zaś – w tym na tranzycję ekologiczną – ma być według zapowiedzi wydanych ponad 24 mld euro do 2030 r. Rolnicy oczekują przede wszystkim opracowania alternatyw dla wycofywanych w UE pestycydów (było to jedno z haseł zimowych protestów przeciwko Zielonemu Ładowi). Przedstawiciele związków branżowych wspominają wprawdzie, że rolnik sam wie najlepiej, jak prowadzić gospodarstwo, ale dość cicho i dla zasady. Ten punkt także nie budzi większego sprzeciwu. Dalej jest już jednak tylko gorzej.

Na swoim albo nie

Największy sprzeciw wywołał art. 12 projektu. A ten pozwala na tworzenie grup rolniczych funduszy inwestycyjnych (GFAI), które mają skupować ziemię rolną, by ją następnie dzierżawić chętnym do jej uprawy.

Aurélie Trouvé, deputowana zjednoczonej lewicy (Nupes), nie zostawia na nim suchej nitki. – Co jest najważniejsze w gospodarstwie rolnym? Ziemia. Cała sprawa w tym, do kogo trafi. Do młodych, którzy chcą podjąć pracę w tym sektorze, czy do wielkich właścicieli, którzy zechcą powiększyć swoje włości? Czy odchodzący na emeryturę rolnik sprzeda swoje gospodarstwo komuś, kto będzie kontynuował jego pracę, czy wielkiemu posiadaczowi ziemskiemu? Nic w tym projekcie nie sprawi, by wybrał to pierwsze rozwiązanie. A przez art. 12 jest nawet gorzej. Fundusze będą mogły proponować klientom kupno ziemi rolnej, ale nie w celu jej uprawy, tylko inwestycji. Najważniejszy środek produkcji, ziemia, przestanie być własnością uprawiających ją rolników. Oddamy w ręce finansistów filar samowystarczalności żywnościowej. Ten projekt jest skrojony nie pod rodziny rolników, tylko pod finansjerę oraz agrobiznes, które zjedzą po kawałku tradycyjne francuskie rolnictwo – ubolewa posłanka.

Że może mieć rację, pokazuje choćby poziom cen nieruchomości mieszkalnych od momentu, kiedy zaczęły w nie inwestować fundusze. Różnica jest taka, że mieszkania wciąż powstają, a ziemi nie przybywa. Nic dziwnego, że mając do wyboru, komu sprzedać gospodarstwo, odchodzący na niewysoką emeryturę rolnicy wybiorą raczej tego, kto zaoferuje najwyższą cenę. A nie będzie to raczej młody rolnik na dorobku czy wręcz ktoś, kto dopiero zamierza rolnikiem zostać (przypomnijmy, że nadrzędny cel projektu to „zwabienie” do zawodu jak największej liczby nowych chętnych). W tej sytuacji rolnik dzierżawca będzie pracował w dużej części na zysk inwestora, a nie na swój rachunek. Jego sytuacja będzie się oczywiście różnić od tej pracownika najemnego, ale czy na korzyść? Tego drugiego chronią przynajmniej przepisy prawa pracy.

Przy okazji prac nad nowelą pojawiły się pytania o model rolnictwa w ogóle. Czy ma być skoncentrowane w rękach wielkich właścicieli (indywidualnych lub instytucjonalnych), intensywne i przemysłowe (tak jak już jest z produkcją przetworzonej żywności, którą kupuje się w sklepie), czy oparte na rozdrobnionej własności (rodzinne), tradycyjne i bardziej ekologiczne? O to ostatnie również trwa spór.

Słowa „klimat” i „ekologia” pojawiają się w projekcie niemal równie często jak „rolnictwo” i „samowystarczalność żywnościowa”, ale aspekt środowiskowy jest spychany na drugi plan. Organizacje pozarządowe alarmują, że samo uznanie rolnictwa za sektor de facto strategiczny spowoduje, że w konfrontacji z racjami środowiskowymi (np. przed sądami) będzie ono faworyzowane. Prawnicy – np. prof. Arnaud Gossement z Sorbony – uspokajają, że nic takiego się nie stanie. Konkretne propozycje projektu każą się jednak zastanowić, czy da się w ogóle połączyć dwa deklarowane priorytety władz.

Artykuł 13 upoważnia rząd do przyjęcia w drodze rozporządzenia kar za naruszenia przepisów, które poddają niektóre rodzaje działalności wymogowi uzyskania zgód, rejestracji lub certyfikacji przewidzianych w prawie ochrony środowiska. „Wzmocnienie uprawnień umożliwi dostosowanie skali kar i ponowne zbadanie ich konieczności, zastąpienie sankcji karnych sankcjami administracyjnymi oraz nałożenie na zainteresowane osoby obowiązków w zakresie odbudowy ekologicznej” – czytamy w uzasadnieniu projektu. Oznacza to po pierwsze, przeniesienie kompetencji ustawodawcy na rząd (a więc większą uznaniowość i niestabilność prawa), a po drugie, zmniejszenie sankcji za szkody wywołane w środowisku przez gospodarstwa rolne (nie jest tajemnicą, że rolnictwo odpowiada w dużej części np. za pogorszenie stanu wód, skażenie ziemi czy zmiany klimatyczne). Jak tłumaczył na konferencji – nie ukrywając ironii – minister Fesneau, „nikt jeszcze nie widział skazanego na więzienie za tego typu przestępstwa”, a zamiast karać, lepiej zobowiązać do naprawienia wyrządzonych środowisku szkód.

Tyle że już widać tendencję do zmniejszania troski o to ostatnie. Zaproponowano np. uproszczenie przepisów dotyczących ochronnych pasów zieleni, a także „przyspieszenie postępowań sądowych” w przypadku odwołania od projektów dotyczących magazynowania wody. Już skrócono z czterech do dwóch miesięcy termin na złożenie odwołania od tego typu inwestycji, co wzbudziło zaniepokojenie organizacji ekologicznych (np. Fundacja na rzecz Natury i Człowieka mówi, że wprowadza się „prawo, które jest sprzeczne z wyzwaniami naszego stulecia”).

Główni zainteresowani na ten temat się nie wypowiadają. Ich projekt rozczarował z innego – podstawowego – powodu. Miał odpowiadać na żywotne potrzeby rolników. A ich interesuje przede wszystkim rentowność działalności teraz, a nie innowacje do wdrożenia za 10 lat czy poziom zastępowalności w zawodzie. Domagali się ustanowienia gwarantowanych cen minimalnych, wzmocnienia swojej pozycji w kontraktach z przemysłem przetwórczym czy sieciami handlowymi, a dostali istotny z punktu widzenia państwa, ale nie ich samych, pakiet – jak mówią ich przedstawiciele – oderwanych od życia przepisów mających się nijak do ich sytuacji.

Do 19 artykułów projektu już zgłoszono 800 poprawek. Głosowanie w Zgromadzeniu Narodowym powinno się odbyć 22–24 maja. Do tego czasu traktory zapewne znów ruszą do Paryża. ©Ⓟ

20 proc. mieszkańców wsi żyje poniżej granicy ubóstwa, choć biedę widać tu mniej niż w miastach