- Na czele rolniczych instytucji stoją dziś ludzie, którzy chcą zniszczyć polską wieś. My nie możemy im na to pozwolić. Nie mamy nic do stracenia – musimy się bronić, bo inaczej zabiorą nam wszystko - mówi Szczepan Wójcik, prezes Instytutu Gospodarki Rolnej, prezes Związku Polski Przemysł Futrzarski i hodowca norek
- Na czele rolniczych instytucji stoją dziś ludzie, którzy chcą zniszczyć polską wieś. My nie możemy im na to pozwolić. Nie mamy nic do stracenia – musimy się bronić, bo inaczej zabiorą nam wszystko - mówi Szczepan Wójcik, prezes Instytutu Gospodarki Rolnej, prezes Związku Polski Przemysł Futrzarski i hodowca norek
Rolnicy w różnych miejscach Polski protestują, blokując drogi. Pan ich w tym wspiera i zachęca kolejnych. Będzie pan stał na czele buntu?
Jestem zmuszony, by pobudzić ludzi do działania, nie muszę jednak zajmować pierwszego miejsca. Nie tylko ja jestem zirytowany tym, co się dzieje – wkurzonych rolników jest cała masa z różnych branż. Przewodzi im kilku liderów, ale potrafimy się zjednoczyć we wspólnych celach.
Wspólnych, czyli jakich?
Rolnicy żądają sprawiedliwego traktowania. Zasługują na to, bo to bardzo ważny element gospodarki. Od lat ekipa rządząca mówi, jak ważna jest dla niej wieś, ale na deklaracjach się kończy. Najlepiej świadczy o tym dobór kadr przez PiS. Po odwołaniu ze stanowiska cenionego przez rolników ministra Jana Krzysztofa Ardanowskiego, szefem resortu w nagrodę za determinację we wdrażaniu tzw. piątki dla zwierząt został Grzegorz Puda. To osoba, która od lat jest w przyjaznych relacjach z organizacjami antyrolniczymi sprzeciwiającymi się hodowli nie tylko norek, ale też innych zwierząt – np. w chowie klatkowym. Unijnym komisarzem do spraw rolnictwa został Janusz Wojciechowski – osoba jawnie sprzeciwiająca się postulatom polskich rolników, inspirująca z Brukseli tzw. piątkę dla zwierząt. Na czele rolniczych instytucji stoją dziś ludzie, którzy chcą zniszczyć polską wieś. My nie możemy im na to pozwolić. Nie mamy nic do stracenia – musimy się bronić, bo inaczej zabiorą nam wszystko.
Komisarz Wojciechowski inaczej rozumie interesy polskiego rolnictwa. Szansą ma być postawienie na ekologię, a nie masowa produkcja. Polskie gospodarstwa są zazwyczaj małe, więc tu ma być więcej przewag konkurencyjnych.
Nie rywalizujemy tylko z Zachodem. Współcześnie rolnictwo to rynek globalny. To światowe giełdy odpowiadają za ceny zbóż czy mleka. Eksportujemy nie tylko do Niemiec czy Francji, ale też na inne kontynenty. Jak mamy pozbawieni prawa do zwiększania wydajności rywalizować z Rosją czy Ameryką Południową? Pan komisarz zdaje się myśleć, że Europa jest samotną wyspą i to nam wystarczy. Dlatego chce hamować nasz rozwój. Może powinniśmy zrezygnować z ciągników i wrócić do koni, bo pan komisarz chce przypomnieć sobie lata dzieciństwa, w których gospodarstwa miały po kilka świń i krów, a efektywność była zerowa? Absurd. Dlatego nie zamierzamy się przyglądać biernie działaniom komisarza Wojciechowskiego. Rolnicy w całej Europie są wściekli na wspólnotową politykę rolną prowadzoną przez naszego rodaka. Zespół Instytutu Gospodarki Rolnej organizuje więc konferencję organizacji rolnych z całej Unii. Zgłosili się już Niemcy, Czesi, Francuzi, Włosi, Hiszpanie, Portugalczycy, Holendrzy, Litwini. Razem zdecydujemy, co dalej powinniśmy robić, aby powstrzymać to szaleństwo.
Pieniądze w ramach Nowego Zielonego Ładu nie są szansą, by postawić na mniej intensywne rolnictwo? Pieniądze z UE już odmieniły sektor.
Obiecane przez PiS dopłaty równe Niemcom czy Francuzom okazały się mrzonką. Dopłaty są – jak często się wydaje – jakimś specjalnym benefitem, który otrzymują polscy rolnicy. Samo określenie „dopłaty” jest mylące. Powinniśmy mówić raczej o „wyrównaniu”, które dostają farmerzy w całej Europie, i ma to związek z umowami przedakcesyjnymi, a wynika z różnic rynkowych. Nikt rolnikom łaski nie robi. W zakresie pieniędzy z Zielonego Ładu na razie wszystko to jedynie puste deklaracje, nikt tych środków nie widział i nikt nie ma pojęcia, czy wystarczą. Zresztą my nie potrzebujemy kolejnych pieniędzy przeznaczanych na to, by dostosować się do wymysłów Brukseli. Wielu rolników wciąż nie dostało odszkodowań sprzed lat. My chcemy spokojnie działać – polscy rolnicy nie boją się ciężkiej pracy. Sam doszedłem do wszystkiego od zera – mój ojciec był spawaczem, a mama sprzątaczką. I jestem z tego dumny. Gdy jako młody chłopak wyjechałem za granicę pracować na fermie norek, to wyrzucałem tam gnój. Wróciłem do Polski, podjąłem studia i zainwestowałem w to, na czym się znam. Udało się założyć działalność odnoszącą sukcesy, chcę dalej ją rozwijać i płacić tu podatki. Podobnie działa wielu innych. Tymczasem polski rząd nie chce nam na to pozwolić – przy piątce dla zwierząt planowano przecież zakazać prowadzenia działalności w ciągu półtora roku bez żadnego odszkodowania. To nie jest sprawiedliwość ani cywilizowane państwo prawa.
Piątka nie weszła w życie.
Ale jej założenia wciąż są realizowane. Komisarz Wojciechowski dąży do zakazu chowu klatkowego, co dla drobiarstwa jest nawet gorsze niż zakaz uboju rytualnego. Branżę futerkową próbuje się zlikwidować pod pretekstem COVID-19. Wielotysięczne stada choćby z jednym pozytywnym wynikiem testu są wybijane bez żadnego odszkodowania – ministerstwo nie znowelizowało prawa tak, by hodowcom norek należała się rekompensata na takich zasadach jak w przypadku świń z ASF czy grypy ptaków. Wszystko odbywa się na bardzo wątpliwych podstawach. Pytaliśmy Ministerstwo Zdrowia, ile jest przypadków zachorowań pracowników zatrudnionych na fermach. Brak jakichkolwiek danych. Poruszamy się jedynie w sferze przypuszczeń, a rząd usiłuje przeforsować zakaz hodowli na forum unijnym. Chcieliśmy na własny rachunek szczepić zwierzęta – takie szczepionki są już choćby w Stanach Zjednoczonych. Nie pozwolono nam.
Szczepienia norek nie zostały jeszcze dopuszczone w UE.
W przypadku ludzi, których życie jest ważniejsze, można było preparaty dopuścić bardzo szybko. Czy tutaj nie ma takiej możliwości? Przecież służby weterynaryjne twierdzą, że wirus z norek jest szkodliwy dla ludzi. Dlaczego więc nie przyspieszono prac?
Jednak produkcja futer spada. Patrząc szerzej, rolnictwo też od lat systematycznie traci na znaczeniu.
To nieprawda, poza Unią wciąż się rozwija. Rosja z Chinami chce przejąć ten biznes. Im Zielony Ład i marginalizacja europejskiej produkcji rolnej jest bardzo na rękę. Identycznie jest w przypadku norek. Przedstawiciele rosyjskiego rządu dotują fermy, by tamtejsi hodowcy przejęli rynek po wycofującej się z niego Europie Zachodniej. Na skutek decyzji części europejskich państw produkcja nieco spadła, ale popyt nie maleje. A polskie fermy to ścisła czołówka. Produkcja jest na etapie przenoszenia się. I to otwiera nam nowe możliwości. Osobiście rozmawiałem z ambasadorem Chin na temat otwarcia w Polsce domu aukcyjnego, który byłby odpowiedzialny za handel z Państwem Środka. Jako największy odbiorca Pekin nie chce mieć pośredników w zakupie skór norek od największego i najlepszego producenta, jakim jest Polska. Niewykluczone, że w ślad za norkami poszłyby też inne artykuły rolnicze. Mogłaby powstać duża giełda rolno-spożywcza, którą mogłyby przepływać miliardy euro. Z podobnymi pomysłami zgłosili się również przedstawiciele branży z USA. Polskie władze jednak zamiast pomagać, na każdym kroku nas blokują, a branżę chcą zlikwidować. Taki dom aukcyjny funkcjonuje w Helsinkach. Finom nie przeszkadza handel futrami. Nic dziwnego – odbiorcami futer są bardzo bogaci ludzie i zostawiają w takim miejscu bardzo dużo pieniędzy.
Wątpliwości wzbudza traktowanie zwierząt.
Od lat nam się to zarzuca, posługując się zmanipulowanymi materiałami. Przedstawia się nas jako krwiopijców i morderców, choć działamy zgodnie z prawem i przechodzimy stosowne kontrole. Zresztą tu nie chodzi tylko o norki – już zaczyna się w podobny sposób patrzeć na drobiarstwo, hodowców świń czy bydła. Mamy tego dość. Nie mamy zamiaru godzić się na obelgi i wysłuchiwanie, jakimi to krwiożercami jesteśmy i jak bardzo niszczymy środowisko. Z żalem to stwierdzam, bo sam jeszcze niedawno wspierałem PiS i Andrzeja Dudę w walce o reelekcję – nagonka zaczęła się właśnie za rządów obecnej ekipy. To dziś, a nie za PO czy SLD, rolnictwo ma największe problemy – jako konserwatysta muszę przyznać, że za poprzednich rządów było pod tym względem lepiej.
Może zmieniające się podejście do rolnictwa i hodowli zwierząt to wynik szerszych europejskich trendów, a nie polityki PiS?
Trendy nie biorą się z kosmosu – to po prostu twarda walka o wpływy. Faktycznie w Europie nasila się podejście, według którego dzik ma dzieci i trzeba je chronić, a nienarodzony człowiek to „zlepek komórek”. Prawda jest taka, że PiS w żaden sposób nie wstawił się za polską wsią w Europie, tylko wspiera te trendy. Nie zarzucam prezesowi Kaczyńskiemu złej woli, ale ma bardzo złych doradców, którzy chcą mu się przypodobać, wykorzystując jego szczerą słabość do zwierząt. Ale nie można przez jej pryzmat oceniać rolnictwa. Bo przez takie podejście PiS przegra kolejne wybory. I jeśli nadal będzie chciał nas zniszczyć, to chętnie do tej przegranej się przyczynimy.
W jaki sposób?
Podzieliliśmy się zadaniami. Organizacje rolnicze, z którymi mamy przyjazne relacje, są odpowiedzialne za protesty. My z kolei chcemy rozpocząć kampanię informacyjną skierowaną do mieszkańców wsi. Będziemy rozmawiali o problemach i o tym, jak walczyć o swoje interesy w obliczu zbliżających się zagrożeń. Umiemy to robić w dobry, nowoczesny sposób. Chcemy zachęcić rolników do organizowania się. Wychodzimy też z akcją „Tłumaczymy miastu wieś”, w ramach której w małych i średnich miastach powiatowych, gdzie PiS ma najwięcej wyborców, będziemy mówić o zależnościach między rolnictwem a życiem tych ludzi. Będą z nami osoby z pierwszych stron gazet. Będziemy jeździć i obalać wszelkie mity, jakoby rolnicy niszczyli środowisko i znęcali się nad zwierzętami. Budujemy też koalicję państw pokrzywdzonych polityką komisarza Wojciechowskiego – rozmawiamy z Hiszpanami, Litwinami, Włochami czy Francuzami…
Macie ambicje polityczne?
Jeśli PiS zacznie realizować politykę, o której dotąd tylko mówi, to nie. My nie chcieliśmy wchodzić w politykę – naszą popularność buduje sam PiS. Ja w tej chwili nie powinienem z panem rozmawiać, tylko pracować na swojej fermie bądź negocjować kontrakty za granicą. Sęk w tym, że nie mogę tego robić, bo polski rząd chce zniszczyć to, co zbudowałem. Podobnie czuje wielu innych rolników. W każdej chwili można nam zabrać dorobek życia. Dlatego będziemy walczyć o swoje. Może przegramy, bo PiS ma olbrzymi aparat, media i budżetowe pieniądze. Ale staniemy w gardle każdemu, kto będzie chciał nas zniszczyć. ©℗
Rozmawiał Grzegorz Kowalczyk
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama