Sądy powinny badać wysokość roszczeń wysuwanych w związku z bezprawnym wykorzystaniem utworów. Zdarza się bowiem, że te są mocno zawyżane
/>
Wciąż wiele firm i osób nie przywiązuje zbyt dużej wagi do praw autorskich. Widać to zwłaszcza w internecie, skąd kopiowane są pliki i gdzie bezprawnie zamieszcza się wiele cudzych utworów. Z jednej strony większość twórców ponosi z tego tytułu straty. Z drugiej jednak są i tacy, którzy próbują to wykorzystać, zawyżając swe roszczenia. Zazwyczaj proponują ugodę, w przeciwnym razie grożą skierowaniem sprawy do prokuratora lub pozwu do sądu.
– Niektóre roszczenia trudno uznać za coś innego niż szantaż. Reprezentowałem pewne lokalne wydawnictwo, któremu zarzucono bezprawne wykorzystanie skopiowanych z internetu zdjęć w mniej więcej 100 wydrukowanych egzemplarzach. Uprawniony domagał się tak dużej kwoty, że oznaczałoby to po prostu upadłość tego wydawnictwa – mówi dr Paweł Litwiński, adwokat, ekspert Instytutu Allerhanda.
– Gdy prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania, uprawniony nie zdecydował się skorzystać z drogi sądowej. Jak można się było niedawno dowiedzieć z doniesień prasowych, w innych sprawach skierowano pozwy opiewające na równie wysokie kwoty, których jednak sądy nie uwzględniły – dodaje.
DGP opisywał niedawno pozew skierowany do Sądu Okręgowego w Kaliszu przeciwko bibliotece publicznej, która zorganizowała wykład na temat Czesława Miłosza. Na zaproszeniach, bez wcześniejszego uzyskania zgody, umieściła znalezione w internecie zdjęcie poety. Jego autorka zażądała za to w pozwie 12 tys. zł. Powództwo zostało oddalone, gdyż powódka po pierwsze nie wykazała, by to ona zrobiła zdjęcie, a po drugie sąd uznał wykorzystanie fotografii za mieszczące się w ramach dozwolonego użytku publicznego, o którym mowa w art. 27 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz.U. z 2006 r. nr 90, poz. 631 ze zm.). Sprawa ta pokazała jednak pewien problem nadużywania praw autorskich.
„Całokształt okoliczności sprawy wskazuje, że powódka świadomie wykorzystuje brak jednoznacznej i wyraźnej informacji o swoim autorstwie utworów fotograficznych zamieszczonych w internecie, które nie są dostatecznie zabezpieczone technicznie przed rozpowszechnianiem bez jej wiedzy i zgody, co można oceniać w kategorii nadużycia prawa podmiotowego z art. 5 kodeksu cywilnego” – napisał nawet w uzasadnieniu wyroku sędzia Krzysztof Ratajczyk (sygn. akt I C 1813/14).
– Sąd zarzucił twórcy nadużywanie swoich praw podmiotowych. Choć z punktu widzenia prawa autorskiego taka decyzja budzi we mnie mieszane uczucia, to niewątpliwie taka interpretacja była uprawniona w celu zachowania elementarnej sprawiedliwości – komentuje ten wyrok Jakub Kralka, prawnik, autor bloga TechLaw.pl.
Krytycyzm zalecany
W postępowaniu cywilnym twórca czy uprawniony zazwyczaj domagają się dwu- lub trzykrotności „stosownego wynagrodzenia”, o którym mowa w art. 79 ustawy o prawie autorskim. Problem w tym, że wynagrodzenie to bywa zawyżane.
– Stosowne wynagrodzenie to takie, które uprawniony mógłby uzyskać, gdyby zawarto z nim umowę o skorzystanie z utworu. Nie chodzi przy tym o kwotę zadeklarowaną przez samego uprawnionego, ale o to, ile rzeczywiście mógłby zarobić – wyjaśnia Tomasz Zalewski, radca prawny kierujący zespołem własności intelektualnej w kancelarii Wierzbowski Eversheds.
Patrząc na cenniki niektórych firm, które masowo pozywają za naruszenia praw autorskich, można się zastanawiać, czy ktoś rzeczywiście korzysta z ich usług, czy też służą one wyłącznie jako podstawa do wysuwania ewentualnych roszczeń.
– To, że ktoś zamieszcza na stronie internetowej jakiś cennik, nie oznacza jeszcze, że ktokolwiek by zapłacił podane w nim kwoty. Dlatego też sądy powinny weryfikować, jakie stawki rzeczywiście funkcjonują na rynku – przekonuje dr Paweł Litwiński.
– Pewną wskazówką, np. w przypadku fotografii, mogą być chociażby tabele wynagrodzeń organizacji zbiorowego zarządzania. Gdy zaś brakuje bezpośredniego odniesienia, sąd może powołać biegłego do oszacowania stawek spotykanych na rynku. Na końcu zawsze pozostaje ocena przez samego sędziego na podstawie jego doświadczenia życiowego – dodaje.
O pomoc biegłego poprosił Sąd Apelacyjny w Białymstoku, rozpoznający apelację autora zdjęcia bezprawnie wykorzystanego na lokalnym portalu informacyjnym. Chodziło o fotografię zrobioną drużynie futbolu amerykańskiego. Portal, za zgodą stowarzyszenia propagującego ten sport, pobrał ją z jego strony. Jednocześnie bezprawnie usunął podpis autora. Ten zażądał za to 3375 zł. W pierwszej instancji całkowicie oddalono powództwo, uznając, że zdjęcie to nie jest utworem. W drugiej sąd uwzględnił je, ale ograniczył wysokość roszczenia do 500 zł, opierając się na opinii biegłego, który uznał, że tego typu zdjęcie autor mógłby sprzedać za ok. 150 zł (syg. akt I ACa 731/14).
Liczą się dowody
Przedsiębiorcy powinni pamiętać, że nawet jeśli oni sami nie popełnili naruszenia, to i tak zazwyczaj ponoszą za nie odpowiedzialność. Tak przynajmniej wynika z bogatego orzecznictwa łódzkich sądów, do których od wielu już lat masowo kierowane są pozwy dotyczące bezprawnego wykorzystania mapy Polski. Powód wykupił licencję na nią, a teraz ściga tych, którzy umieszczają fragmenty mapy na swych stronach internetowych. Zazwyczaj chodzi o plan dojazdu do firmy. Nie ma znaczenia, że nie umieścił go sam przedsiębiorca, tylko firma, która stworzyła na jego zlecenie stronę internetową.
„Pozwany, jako osoba mająca dostęp do strony internetowej, na której opublikowana była sporna mapa, miał wpływ na treść zamieszczonych na niej publikacji i jako podmiot profesjonalny był zobowiązany do sprawdzenia, czy publikowane na niej treści nie naruszają praw autorskich twórców. Pozwany zaniechał jednak powyższego” – napisał w uzasadnieniu wyroku z 27 marca 2015 r. dotyczącego wspomnianej mapy Sąd Okręgowy w Łodzi (sygn. akt X GC 466/12)
Skorzystanie z tych map jest dla przedsiębiorców nadzwyczaj kosztowne. Uprawniony sprzedaje bowiem licencje za ponad 733 zł za jeden fragment. Sądy akceptują ten cennik i na jego podstawie obliczają trzykrotność wynagrodzenia. We wspomnianym wyroku dotyczącym wykorzystania dwóch fragmentów map oznaczało to kwotę ponad 4,4 tys. zł. Podobne sumy zasądzano też wcześniej. Aby zakwestionować wysokość roszczenia, pozwany musiałby wykazać przed sądem swą aktywność.
– Kierując się zasadą kontradyktoryjności, sam z siebie sąd nie bada, czy wysuwane roszczenie nie jest zawyżone. Jeśli jednak strona pozwana przedstawia dowody o tym świadczące, powinien wziąć je pod rozwagę – zauważa Tomasz Zalewski.
– Swego czasu nasza kancelaria reprezentowała firmę pozwaną o naruszenie praw autorskich do reklamy. Firma producencka dowodziła, że według jej cennika produkcja takiego spotu kosztuje milion złotych. Myśmy dowodzili, że ceny na rynku wahają się między 100 tys. zł a 200 tys. zł. Sąd na tej podstawie przyjął za podstawę do wyliczenia stosownego wynagrodzenia kwotę 150 tys. zł – dzieli się własnymi doświadczeniami mec. Zalewski.