Cyfryzacja treści i szeroki dostęp do platform umożliwiających umieszczanie informacji w sieci Internet spowodował nie tylko poszerzenie wiedzy, ale rozbudził też mechanizm wspólnej inspiracji twórców. Wspomniane zjawisko, które towarzyszy nam od momentu powstania mowy, jest jednak często źle rozumiane lub, mówiąc łagodnie, nadużywane. Szczególnego znaczenia nabiera to w świetle korzystania z treści publikacji prasowych, które łatwo mogą „paść łupem” światowych gigantów usług społeczeństwa informacyjnego.

Pojedyncze słowa

Przyczynkiem dla powyższej konstatacji jest treść art. 15 Dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2019/790 (zwanej Dyrektywą cyfrową). Zgodnie ze wspomnianym przepisem europejscy wydawcy publikacji prasowych są chronieni przed bezumownym korzystaniem z ich utworów przez dostawców usług społeczeństwa informacyjnego. W uproszczeniu, prawo ogranicza korzystanie przez portale takie jak Facebook czy Twitter z treści „należących” do wydawców gazet. Wspomniana ochrona nie ma jednak zastosowania do pojedynczych słów lub bardzo krótkich fragmentów publikacji prasowych. Zgodnie z motywem 58 Dyrektywy cyfrowej „korzystanie z pojedynczych słów lub bardzo krótkich fragmentów publikacji prasowych przez dostawców usług społeczeństwa informacyjnego nie musi niweczyć inwestycji dokonywanych przez wydawców publikacji prasowych w produkcję treści”.

Powyższe zostało jednak obostrzone stwierdzeniem, że wyłączenie powinno być interpretowane w sposób niewpływający na skuteczność praw przyznanych właścicielom publikacji. Przekładając to na język biznesowy: zdaniem Parlamentu Europejskiego wykorzystywane teksty powinny być na tyle krótkie, żeby nie naruszały jakiegokolwiek interesu ekonomicznego wydawców. Co do zasady regulacje te są zrozumiałe i udzielają potrzebnej ochrony podmiotom, zarówno w zakresie praw majątkowych, jak i osobistych, jednak dalej nie dają wyjaśnienia, co należy rozumieć przez „krótkie fragmenty publikacji”.

Jedenaście słów

Artykuł 15 Dyrektywy cyfrowej wprost odnosi się do zakresu ochrony opisanego w art. 2 tzw. Dyrektywie internetowej (Dyrektywa 2001/29). Zgodnie z tym przepisem państwa członkowskie mają zapewnić prawo do zezwalania lub zabraniania korzystania z części utworów przez właścicieli praw. Na kanwie tego przepisu orzekał m.in. Europejski Trybunał sprawiedliwości w sprawie C-5/08 Infopaq. Trybunał interpretował w sprawie zakres stosowania przepisów Dyrektywy w stosunku do działania duńskiej spółki Infopaq. We wspomnianym postępowaniu spółka Infopaq twierdziła, że nie miała obowiązku uzyskania zgody podmiotów praw autorskich na dokonanie czynności zwielokrotniania artykułów prasowych w drodze zautomatyzowanego procesu polegającego na ich skanowaniu i przekształcaniu w pliki graficzne, a następnie elektronicznym przetwarzaniu tych plików. Z tym stanowiskiem – co do zasady – nie zgodził się Trybunał, końcowo stwierdzając, że „czynność dokonywana w trakcie procesu pozyskiwania danych, polegająca na przechowywaniu w pamięci komputera zawierającego 11 słów wycinka utworu podlegającego ochronie oraz na wydrukowaniu tego wycinka, może wchodzić w zakres pojęcia częściowego zwielokrotniania w rozumieniu art. 2 dyrektywy 2001/29/WE”.

Konkludując, nawet tak krótki fragment tekstu został uznany za przejaw indywidualnej twórczości, która podlega ochronie. Wątpliwości budzi jednak to, czy „aptekarska precyzja” przy zliczaniu słów jest w ogóle potrzebna. Ideą jest bowiem ochrona interesów ekonomicznych, a nie ilości powtórzonych słów. Ów interes, w uproszczeniu, przejawia się w tym, żeby użytkownik kupił gazetę czy otworzył artykuł na stronie internetowej, wyświetlając przy tym reklamy lub zostawiając swoje dane osobowe dla celów reklamowych. Ciężko zatem traktować ww. orzeczenie jako zasadę lub nawet jako wyznacznik tego, „co można, a czego nie”.

Na końcu zdecyduje sąd

Istotą przepisów prawa zawartych w dyrektywach jest to, że są one implantowanie do poszczególnych systemów prawnych państw członkowskich. Stąd przepisy przewidziane w dyrektywie mogą mieć w państwach UE różne brzmienie. W opisywanym przypadku art. 15 Dyrektywy cyfrowej wątpliwe jest jednak sztywne uregulowanie definicji „krótkiego fragmentu”. Określenie, że np. 11 słów jest za długim fragmentem w wielu przypadkach byłoby po prostu krzywdzące. W konsekwencji najbardziej prawdopodobnym scenariuszem będzie przerzucenie kontroli jakościowej danego fragmentu tekstu na sądy. Natomiast te organy nie będą badać samej ilość użytych słów, ale twórczy charakter wybranej wypowiedzi. Wszak – niezależnie od dyrektywy – zawsze przedmiotem ochrony jest zamknięta treść, która może być samoistnym utworem.

Tekst powstał we współpracy z Legalną Kulturą

Autor Przemysław Moroz jest adwokatem