Czy to prawda, że Parlament Europejski właśnie przyjął przepisy, które wprowadzą cenzurę internetu?
Nie. Takie twierdzenie to celowa manipulacja i straszenie użytkowników. Art. 13, który mówi o konieczności usuwania materiałów w przypadku niezawarcia umowy licencyjnej, dotyczy tylko wąskiej grupy portali. Chodzi o tzw. dostawców usług udostępniania treści online, jak ujmuje to dyrektywa. Jednym z głównych celów ich działalności jest udzielanie dostępu do materiałów zamieszczanych przez użytkowników przy zastosowaniu optymalizacji treści – czyli aktywnego promowania ich w celach zarobkowych. W przyjętym tekście dyrektywy zawarto również definicję negatywną, która precyzuje, że portale będące mikro- i małymi przedsiębiorcami, a także encyklopedie online (np. Wikipedia) czy internetowe repozytoria, nie będą objęte tą regulacją. W lipcu jeszcze były obawy, że małe firmy i start-upy nie poradzą sobie z obowiązkiem monitorowania treści. Te podmioty w wyniku kompromisowych poprawek zostały z zakresu regulacji wyłączone. Nie ma więc mowy o cenzurze internetu. Przepisy obejmą tylko wielkich graczy, którzy już dzisiaj stosują odpowiednie mechanizmy filtrowania.
Czyli obawy o masowym filtrowaniu i kasowaniu treści są nieuzasadnione?
Jeżeli mimo wszystko, poprzez wprowadzenie odpowiednich i proporcjonalnych działań, zostanie usunięty jakiś materiał, który był zamieszczony zgodnie z prawem, np.: ze względu na dozwolony użytek, to art. 13 przewiduje szybkie rozpatrywanie zażaleń zgłaszanych przez użytkowników. Ważne jest też to, że zawierane przez portal umowy licencyjne będą też chronić samych internautów, gdyż ich działania będą tymi licencjami objęte.
A co z art. 11 i prawami pokrewnymi dla wydawców?
On również został przyjęty zgodnie z propozycją europosła sprawozdawcy Axela Vossa. Wyraźnie zapisano, że prawo pokrewne nie dotyczy indywidualnych użytkowników prowadzących działalność niekomercyjną. Czyli dozwolony użytek będzie zagwarantowany tak jak do tej pory. Wskazano też, że prawo pokrewne nie obejmuje linkowania, nawet wówczas, kiedy ten link zawiera konkretne słowa z artykułu, np. tytuł. Stwierdzono też, że prawo pokrewne nie będzie obejmowało przedruków tekstów, które powstały o zostały po raz pierwszy opublikowane, gdy jeszcze tego nowego prawa nie było. W ostatnim dodanym do dyrektywy ustępie mowa jest zaś o wyraźnej gwarancji odpowiedniego udziału twórców, czyli dziennikarzy, w środkach uzyskiwanych na podstawie prawa pokrewnego.
Przyjęte rozwiązanie wydaje się więc kompromisowe. Skąd więc ciągłe powtarzanie mitów o ACTA 2, cenzurze i ograniczaniu dostępu do informacji w sieci?
Te hasła, a właściwie kłamstwa i dezinformacja, są powtarzane przez jedną konkretną grupę polityczną, w celach tylko i wyłącznie politycznych. Rozsiewanie nieprawdy ma na celu osłabienie w nadchodzących wyborach opozycji albo przynajmniej jej części, która opowiedziała się za przyjęciem kompromisowych i tak naprawdę niezbędnych rozwiązań zaproponowanych na poziomie Unii Europejskiej.
Dlaczego te rozwiązania są niezbędne?
Trudności finansowe wydawców prasy – i całego przemysłu kreatywnego – wobec rosnącej przewagi gigantów technologicznych stawiają prasę na krawędzi bankructwa. Łatwość powielania, kopiowania i dystrybuowania treści w środowisku cyfrowym sprawia, że coraz więcej użytkowników internetu korzysta z różnego rodzaju wyszukiwarek i agregatorów treści i nie kupuje prasy, a nawet nie odwiedza stron internetowych wydawców. Są oni zatem pozbawiani przychodów, które osiągają inne podmioty, wykorzystując materiały finansowane przez wydawców. Nie chodzi o to, by usługi platform internetowych zamknąć. One mają uznaną pozycję na rynku, ale skoro zarabiają na cudzej twórczości, to powinny zyskiem podzielić się z tymi, którzy sfinansowali produkcję danych materiałów. Co ważne, producenci filmowi i muzyczni, nadawcy radiowi i telewizyjni oraz twórcy programów i gier komputerowych mają takie prawa pokrewne od lat. Dlaczego wydawcy mieliby ich nie mieć?