Projekt nie precyzuje, jak ustalać reprezentatywność zakładowych organizacji. A od tego zależy np. z kim trzeba negocjować regulaminy pracy i wynagradzania.
Prawo tworzenia i wstępowania do związków zawodowych ma przysługiwać także m.in. zleceniobiorcom i samozatrudnionym. Tak zakłada rządowy projekt nowelizacji ustawy związkowej. Problem w tym, że nie precyzuje ona szczegółowo, w jaki sposób takie rozszerzenie wpłynie na ustalanie, czy dana organizacja zakładowa przekroczyła progi reprezentatywności (osiągnęła odpowiednią liczbę członków). Tymczasem zyskanie takiego statusu przez dany związek ma ogromne znaczenie.
– Na przykład: gdy wszystkie organizacje zakładowe nie są w stanie porozumieć się w sprawie regulaminu pracy lub wynagradzania, zatrudniający uzgadnia je tylko z tymi reprezentatywnymi – wyjaśnia Małgorzata Lorenc z firmy Lorenc – Doradztwo Kadrowe.
Ustalanie bazy
ikona lupy />
Nowe zasady funkcjonowania związków / Dziennik Gazeta Prawna
Problem w zakresie ustalania reprezentatywności dotyczy podstawy, od której trzeba będzie ją obliczać. Obecnie status reprezentatywnej organizacji zakładowej przysługuje tej, która zrzesza co najmniej 10 proc. ogółu pracowników zatrudnionych w firmie lub 7 proc. – jeśli jest zrzeszona w centrali związkowej (wg nowych przepisów progi te mają być podwyższone do odpowiednio 12 i 8 proc.). Zgodnie z projektem prawo tworzenia i wstępowania do związku mają zyskać osoby wykonujące pracę zarobkową na innej podstawie niż umowa o pracę. Je także trzeba będzie uwzględniać w podstawie, od której liczy się próg reprezentatywności. Ale to wywołuje dwa problemy. Po pierwsze związki nie mają wiedzy o tym, jak wiele osób jest zatrudnionych przez firmę na innej podstawie niż stosunek pracy. Po drugie, wątpliwości wywołuje to, czy w podstawie, od której liczy się reprezentatywność, należy uwzględniać wszystkie tego typu osoby, czy też tylko te, które mogą stanowić minimalny skład komisji zakładowej. Zgodnie z projektowanymi przepisami uprawnienia zakładowej organizacji związkowej będą bowiem przysługiwać tylko tej, która zrzesza co najmniej 10 pracowników lub osób wykonujących pracę zarobkową na innej podstawie niż umowa o pracę, o ile są one zatrudnione w firmie objętej działaniem związku przez co najmniej sześć miesięcy i otrzymują od niej co najmniej połowę wynagrodzenia uzyskiwanego łącznie z pracy zarobkowej (zatrudnieni na umowach cywilnoprawnych częściej zarobkują u wielu podmiotów jednocześnie).
Realny kłopot
Tego typu problemy można przeanalizować w przypadku firmy zatrudniającej np. 300 pracowników i 100 zleceniobiorców, przy czym tylko 50 z tych ostatnich jest zatrudnionych przez co najmniej sześć miesięcy i zarabia w firmie co najmniej połowę pensji ogółem. Działający w niej związek byłby obecnie reprezentatywny, jeśli zrzeszałby co najmniej 30 zatrudnionych z umową o pracę (zakładając, że nie należy do związkowej centrali). Po zmianach musiałby liczyć co najmniej 40 członków (łącznie pracowników i zleceniobiorców), jeśli do podstawy trzeba będzie wliczać wszystkich niepracowników, albo 35 – jeśli w podstawie należałoby uwzględniać tylko tych, którzy mogą stanowić minimalny skład komisji zakładowej.
– Kryterium powiązania z firmą, czyli odpowiedni staż i wynagrodzenie, powinno mieć znaczenie także dla ustalania reprezentatywności organizacji związkowej. Takie rozwiązanie jest korzystne zarówno dla firm, jak i związków – uważa prof. Jacek Męcina, przewodniczący zespołu prawa pracy Rady Dialogu Społecznego, ekspert Konfederacji Lewiatan. – Jeśli przepisy nakazywałyby uwzględnianie wszystkich osób wykonujących pracę zarobkową, to w praktyce reprezentatywność poszczególnych organizacji wciąż mogłaby się zmieniać. A to nie służyłoby dialogowi w firmie – dodaje.
Problemy może jednak wywoływać weryfikowanie tego, czy np. zleceniobiorca zarabia co najmniej połowę wynagrodzenia w firmie, w której współtworzy związek zawodowy. – Trzeba liczyć się z tym, że zatrudnieni mogą podawać nieprawdziwe dane, czasem nawet nie z własnej winy. Pojawiają się też wątpliwości, czy takie rozwiązanie jest zgodne z konstytucyjnym prawem do ochrony danych osobowych – podsumowuje Małgorzata Lorenc.