Pracodawcy wciąż narzekają, że nie ma chętnych do pracy. My – że nie ma dobrych ofert. Jednocześnie cały czas słyszymy, że w końcu nastał czas pracownika. Że to my możemy wreszcie dyktować warunki. Dlaczego więc praca jest, a jednocześnie jej nie ma?
Karolina, z wykształcenia socjolog, pół roku bez pracy w województwie lubelskim, zapewnia, że bardzo chce pracować, ale już wie, że w swoim zawodzie nie ma szans na stałe zatrudnienie. Kiedy szuka gdziekolwiek – w urzędzie, domu opieki czy przedszkolu – słyszy, że nie ma odpowiednich kwalifikacji. Pracodawcy mówią jej, że nie mają czasu na szkolenia, bo potrzebują pracownika na już. – Nawet gdybym chciała się przebranżowić, nikt nie da mi szansy. Z kolei w miejscach, gdzie mój brak doświadczenia byłby do przełknięcia, oferta pracy okazują się poniżej przyzwoitości. Na gębę, miesięczną umowę-zlecenie albo na uścisk dłoni. Nie ma się co czarować, umowy o dzieło, zlecenia, czyli po prostu zwykłe śmieciówki, przodują w ogłoszeniach o pracę – dodaje z żalem.
Nawet jeśli ogłoszeniodawca zapewnia „umowę o pracę”, to szybko się okazuje, że tylko kusi. Na etat, pół, nawet ćwierć nie ma najmniejszych szans. Podobnie jak na zgłoszenie przez pracodawcę do NFZ. Kto chce mieć dostęp do lekarza, musi sam opłacać dobrowolne ubezpieczenie zdrowotne. Za bagatela prawie 400 zł miesięcznie. Zdarzają się prywatne ubezpieczenia grupowe, ale oferują je zazwyczaj korporacje. Mniejsze przedsiębiorstwa oszczędzają. Albo pensja, albo ubezpieczenie, i to dla pracownika, który zaczyna pracę z marszu, nie po trzech miesiącach szkoleń.
– Pracy nie mogę znaleźć od kilku miesięcy. Zawsze kończy się na rozmowie kwalifikacyjnej. Nikt nie oddzwania. Mam tytuł magistra, znam dwa języki obce i obsługuję pakiet programów komputerowych – żali się 23-letni Dawid. Kiedy pytam, jakie studia skończył, pada: europeistyka. Kiedy pytam, jakiej pracy szuka, wymienia: pracownik biurowy, dziennikarz, urzędnik, pracownik agencji reklamowej. Na każde stanowisko jest co najmniej kilku kandydatów.
– Praca jest, ale dla osób posiadających konkretne zawody – odpowiadają jednym głosem specjaliści. I nie chodzi tu o specjalistę od marketingu czy bhp. Te stanowiska są już obsadzone. Dlatego zdaniem ekspertów przyszłością jest szkolnictwo zawodowe. Potwierdza to raport o szkolnictwie zawodowym przygotowany przez fundację Warsaw Enterprise Institution. Twórcy raportu powołują się na zestawienie „Niedoboru talentów” przygotowane przez Manpower Group, z którego wynika, że aż 41 proc. pracodawców ma problem ze znalezieniem pracowników. Najtrudniejszym stanowiskiem do obsadzenia – i to od ośmiu lat – jest wykwalifikowany pracownik fizyczny, czyli mechanik, elektryk, spawacz i murarz. Na drugim miejscu pożądanych zawodów jest inżynier, a za nim kolejno: technik, pracownik działu IT, kierowca i operator produkcji/maszyn. Aż 47 proc. pracodawców jako przyczynę problemów ze znalezieniem pracowników podaje ich brak umiejętności technicznych, a 33 proc. – brak jakichkolwiek kandydatów. Często nie ma chętnych do cięższej pracy. W takiej sytuacji można mieć całą armię wykształconych inżynierów, którzy zaprojektują nowoczesny samolot, ale jeśli nie będzie komu stworzyć części do tego samolotu, a następnie go zbudować, to projekt legnie w gruzach.
Cała Polska szuka
„Dziennik Łódzki” podał, że w rejonie łódzkim nikt nie jest zainteresowany pracą telemarketera czy przedstawiciela handlowego, a najszybciej pracę znajdują szwaczki, mechanicy samochodowi, robotnicy budowlani oraz magazynierzy. Zgodnie z danymi urzędu miasta w maju zarejestrowanych było w Łodzi niewiele ponad 30,5 tys. bezrobotnych, z czego tylko 3666 miało prawo do zasiłku. Nadal nie ma chętnych na 2108 miejsc pracy. Z drugiej strony stopa bezrobocia w Łodzi w maju wyniosła 9,2 proc., co jest najniższym wynikiem od 2010 r.
Na Mazurach też nieciekawie. Tam krach pracowniczy zgodnie z doniesieniami prasy lokalnej przeżywają branża hotelarska oraz gastronomiczna. Brakuje pracowników sezonowych, bo podobno stawki są niskie, warunki kiepskie, a do większości obiektów trudno dojechać. Tymczasem w powiecie olsztyńskim w ubiegłym roku było zarejestrowanych 3583 bezrobotnych, w większości powyżej 50. roku życia, z wykształceniem gimnazjalnym, podstawowym lub zawodowym. Rzeszów nieustannie poszukuje pracowników call center. Za to Włocławek czeka na kontrolerów jakości i technologów – na ponad 7 tys. bezrobotnych odpowiednich kandydatów brak. W Nowej Soli, gdzie bezrobocie wynosi prawie 17 proc., jest podobnie. Aby zachęcić do pracy w Kostrzyńsko-Słubickiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej, lokalne władze mają w planach stworzenie strefy pracowniczej, a w niej budowę hotelu pracowniczego, mieszkań komunalnych, żłobków czy przychodni.
O tym, dlaczego praca jest, a jednocześnie jej nie ma, debatował w Sejmie pod koniec czerwca parlamentarny zespół na rzecz wspierania przedsiębiorczości i patriotyzmu ekonomicznego. Poseł PiS Adam Abramowicz argumentował, że mamy w Polsce dużo osób z wyższym wykształceniem, a za mało pracowników. – Po kilku latach szukania pracy absolwenci trafiają do supermarketów, siedzą przy kasach albo wyjeżdżają za granicę. Nie jest satysfakcją posiadanie statusu magistra, a później realizowanie się w pracy, która tego statusu nie wymaga. To rodzi frustrację i rozczarowanie – mówił. Jadwiga Parada, szefowa departamentu kształcenia zawodowego i ustawicznego MEN, zapewniała z kolei, że rząd będzie próbował kształtować nowe kierunki nauczania zwłaszcza w szkołach policealnych. – Nie można szkoły winić za to, że są bezrobotni. Ale jeśli kształcimy tysiące ludzi na pracownika administracji czy technika bhp, to na pewno nie pod rynek pracy. Trzeba odbudować etos pracy, przekonać młodych ludzi, że każdy zawód jest dobry, żeby czuć się spełnionym i godnie zarabiać – podkreślała Parada.
Od hydraulika do doktora
Droktor Marek Woch ze Stowarzyszenia Centrum Społecznej Demokracji sam na sobie zbadał zmiany społeczne zachodzące na rynku pracy i edukacji. Według niego przyczyna bezrobocia tkwi w niepełnym ujęciu podejmowanych wyborów zawodowych młodych ludzi oraz w stawianiu tylko na wykształcenie, zamiast równocześnie na zawód praktyczny i wykształcenie.
Woch przeszedł wszystkie etapy zawodowe, począwszy od szkoły zawodowej przez liceum ogólnokształcące aż po studia na renomowanych uczelniach i doktorat na Wydziale Prawa i Administracji. – Z punktu widzenia społeczeństwa jestem hydraulikiem i wcale się tego nie wstydzę. Jak trzeba coś naprawić u przyjaciół, służę pomocą. Etos pracy wyniosłem z domu. Rodzice i dziadkowie zawsze mi powtarzali: dzieciaku, najpierw idź do szkoły, zdobądź porządny zawód, a potem będziesz się dokształcał, w czym tylko zechcesz. Bo zawód jest najważniejszy. Czy doradcy zawodowi, którzy mają pomagać młodym ludziom w wyborze odpowiedniej profesji, poradzą sobie z takim wpajaniem zasad i etosu pracy? Szczerze mówiąc, nie wiem, czy są w stanie precyzyjnie przypisać konkretny zawód do predyspozycji osobowościowych. Owszem, są potrzebni, bo znają rynek, wiedzą, jakie zawody mają rację bytu i gdzie nie ma nadwyżki. Ale to jednak rodzice najlepiej znają swoje dzieci i to od nich wiele zależy – dodaje dr Woch.
W grupie rówieśników Woch jako jeden z nielicznych poszedł do zawodówki. Już wtedy mówiło się, że idą tam tylko ci, którzy mają nie do końca dobrze z głową. To bardzo zniechęcało i nadal zniechęca młodych ludzi do postawienia na zawód. – Jak dziś mówię na spotkaniach, że jestem po szkole zawodowej, ale poza tym mam studia wyższe i doktorat, ludzie zastanawiają się, o co chodzi i jak to możliwe. Patrzą z niedowierzaniem, bo jeśli chodzi o zawodówki i ludzi, którzy je skończyli, myślenie nadal się nie zmieniło. Nadal ci po zawodówce są gorszą kategorią społeczeństwa. Gdybym zdjął marynarkę i poszedł na budowę, nazwaliby mnie robolem, ale kiedy w marynarce idę do kancelarii, wtedy dla nich jestem prawnikiem.
Zdaniem Wocha w niewłaściwym podejściu do wykształcenia zawodowego tkwi przyczyna podwójnego bezrobocia. Takiego, w którym pracodawcy i potencjalni pracownicy zostają z pustymi rękoma.
Obecny na spotkaniu w Sejmie Mariusz Pawlak, główny ekonomista Związku Przedsiębiorczych Pracodawców, winą za bezrobocie obarcza także brak współpracy między przedsiębiorcami a szkołami. – Przedsiębiorcy nie znajdują w szkołach potencjalnych pracowników, wiedzą, że tak czy inaczej muszą ich dodatkowo wyszkolić. Dlaczego dyrektorzy szkół nie dążą do tego kontaktu? Nie ma motywacji – podkreślał Pawlak. – Szkoły muszą być dostosowane do potrzeb regionalnych, nie ogólnopolskich. Jeżeli pracownik jest przygotowany do pracy, wtedy nie mamy problemu z bezrobociem.
Za czasów dr. Wocha trzy dni chodziło się do szkoły zawodowej i trzy dni pracowało, co wliczało się do stażu pracy. – Dziś mam 37 lat i 20 lat stażu. Popełniono błąd, wpajając młodym ludziom, że wykształcenie równa się pracy i zarobkom. W praktyce studia oznaczają poszerzanie horyzontów. A zawód to zupełnie inna kwestia. Można się kształcić, posiadając już konkretny zawód, nie odwrotnie. Ale z drugiej strony jak już się wsiąknie w pracę zawodową, to nie ma czasu ani sił na kształcenie. Żeby zdać maturę, zostałem kierowcą tira. Jeździłem dwa tygodnie, a dwa pozostałe miałem na naukę, dzięki czemu zdałem maturę. Nie każdy jednak jest na to gotowy.
Liczby kontra rzeczywistość
Przedstawiciele różnych zawodów alarmują, że pracy nie ma i jest coraz gorzej, tymczasem statystyki resortu pracy są optymistyczne. Jak oblicza ministerstwo, od 2013 r. – kiedy to liczba bezrobotnych zwiększyła się o 21,1 tys. osób, zaś wskaźnik bezrobocia wyniósł 13,4 proc. – utrzymuje się trend spadkowy. Pod koniec maja 2016 r. – w porównaniu z ubiegłym rokiem – poziom bezrobocia obniżył się we wszystkich województwach: stopa bezrobocia na terenie całego kraju wynosi 9,1 proc. Najwyższa jest w podregionie włocławskim – 19,2 proc. Wrocław i Warszawa plasują się z wynikiem 3,3 proc., a najmniejszym bezrobociem może pochwalić się Poznań – 2,3 proc. Na tę chwilę mamy w Polsce 761,3 tys. bezrobotnych kobiet oraz 695,4 tys. bezrobotnych mężczyzn, a na jedno miejsce pracy przypada teraz „tylko” siedmiu bezrobotnych, podczas gdy rok temu – dziewięciu.
Jakby tego było mało, z oficjalnych danych wynika, że wzrosło także przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto. Z raportu GUS „Zatrudnienie i wynagrodzenia w gospodarce narodowej w I kwartale 2016 r.” wynika, że płace wzrosły zarówno w sektorze publicznym (do 4926,52 zł, wzrost o 2,5 proc. w porównaniu z ubiegłym rokiem), jak i w sektorze prywatnym – 3858,17 zł (wzrost o 3,7 proc.). Z kolei przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto we wszystkich podmiotach gospodarczych prowadzonych na terenie Polski w I kwartale tego roku wyniosło 4181,49 zł (o 3,1 proc. więcej niż w I kwartale 2015 r.). Największy wzrost zanotowano w województwach lubelskim i małopolskim, w branżach związanych z zakwaterowaniem i gastronomią, wytwarzaniem energii elektrycznej, gazu, pary wodnej i gorącej wody i zaopatrywaniem w nie oraz przy obsłudze rynku nieruchomości. Wynagrodzenie spadło za to w górnictwie, rolnictwie, leśnictwie, łowiectwie i rybactwie. Na największe zarobki można liczyć w województwie mazowieckim i śląskim, najniższe wciąż dominują w kujawsko-pomorskim, warmińsko-mazurskim, podkarpackim i lubuskim.
Era tapicera
Jeśli bezrobocie spada, liczba miejsc pracy rośnie, przeciętne wynagrodzenie także, dlaczego więc narzekamy, że pracy nie ma? – Jest wiele osób, które mają wyższe wykształcenie i aspirują do stanowisk, które najzwyczajniej w świecie są już zajęte. Mają konkretne oczekiwania, jeśli chodzi o wynagrodzenie, warunki i nie godzą się na pierwszą lepszą pracę. Czekają na taką, którą wymarzyły sobie na studiach. Często na najbardziej popularnych kierunkach, czyli marketingu i zarządzaniu. Tymczasem pracy na rynku nie ma – wyjaśnia dr Marek Suchar, psycholog organizacji z Uniwersytetu SWPS w Sopocie. – Musimy pamiętać, że ktoś szukający długo satysfakcjonującej pracy, zgodnej z jego oczekiwaniami i wykształceniem, nie jest tak naprawdę bezrobotny. Sam dokonuje wyboru, by nie zatrudnić się chociażby przejściowo jako sprzedawca czy pracownik call center.
Inną kwestią jest szacunek wobec pracownika. – Spotykam się z wieloma przypadkami bardzo złego traktowania przez pracodawców. Mam tutaj na myśli nawet duże firmy, w których dochodzi niemal do rękoczynów. W jednym sądzie, na jednego sędziego z wydziału prawa pracy przypada ok. 400 spraw przeciwko pracodawcom rocznie. A większość nawet nie jest zgłaszana, bo pracownik się boi, lub nie stać go na prawnika.
Podobnego zdania jest Małgorzata Osowiecka, także psycholog z Uniwersytetu SWPS w Sopocie. – W porównaniu z innymi krajami europejskimi warunki pracy w Polsce wciąż nie są najlepsze, jeśli chodzi o stabilność zatrudnienia czy wysokość wynagrodzenia. Polacy są narodem pracującym o wiele dłużej niż większość Europejczyków, często pracują ponad siły, zostają po godzinach, dzień pracy jeszcze bardziej się rozciąga. Pracodawcy oczywiście lubią to wykorzystywać: skoro mogę mieć taniego, dobrego, pracowitego członka drużyny, dlaczego poprzestawać na kimś, kto jest droższy i pracuje mniej? A Polaków pracujących „za mniej” jest obecnie mnóstwo – mówi Osowiecka. – Przyczyną jest lęk o zatrudnienie. W mediach oraz domach słyszymy, że nie ma pracy dla młodych, boimy się więc o naszą przyszłość, godziwy byt i nie jest to nic dziwnego, że łapiemy każdą możliwość zarobku, a potem plujemy sobie w brodę. Utrudnieniem jest także brak elastyczności, pewnej zgody na zmiany. Większość kandydatów poszukuje pracy w okolicach miejsca zamieszkania i w wyuczonym zawodzie. Odrzuca posady oddalone od domu albo niezgodne z ukończonym kierunkiem studiów. Może jednak warto czasami pomyśleć o tymczasowej wyprowadzce albo poszukać pracy w obszarze zbliżonym, ale nie idealnie odpowiadającym naszemu wykształceniu?
– W innych krajach nikt nie będzie biadolił, że fatalnie zarabia, tylko zrobi wszystko, żeby zmienić pracę – dodaje dr Marek Suchar. – Oczywiście zdarza się, że znalezienie pracy jest trudniejsze, niż zakładaliśmy, i niekiedy sytuacje są naprawdę dramatyczne. Ale jeśli absolwent niewielkiej uczelni liczy, że w ciągu tygodnia od otrzymania dyplomu licencjackiego znajdzie pracę, to się myli. Szukanie pracy to proces, który trwa nawet kilka miesięcy, i jest to jak najbardziej normalne. Nie znajduje się zatrudnienia w kilka dni – tłumaczy Suchar. – Zdarza się, że młody człowiek po studiach szuka pracy w nieskończoność, zamiast wziąć tę, którą ma niemal pod nosem. Jeżeli idzie na 10 rozmów kwalifikacyjnych, starając się o funkcję kierownika, i w każdym miejscu mu dziękują, to znak, że powinien szukać pracy w innym sektorze.
Zdaniem psychologów boimy się domagać godnego traktowania i walczyć o swoje, ale nie potrafimy też nowej, lepszej pracy szukać.– Pracodawcy deklarują, że na jedno stanowisko pracy otrzymują 100 CV. Ponieważ mają mnóstwo innych obowiązków, trzy czwarte musi trafić do kosza. Jeśli dane CV niczym się nie wyróżni, będzie napisane zbyt małą czcionką albo będzie zawierać mnóstwo informacji niepotrzebnych z punktu widzenia posady, o którą się staramy, nie dostaniemy się do drugiego etapu rekrutacji. Błędem jest wysyłanie tego samego CV i listu motywacyjnego do różnych pracodawców. Bardzo łatwo można wyczuć, które CV i list motywacyjny zostały przygotowane specjalnie na dane stanowisko pracy. Z moich obserwacji, gdy byłam w zespole rekrutującym na stanowiska pracy związane z edukacją, wynika, że taki kandydat ma nawet o 70 proc. większe szanse na sukces – zapewnia Osowiecka. – Co ważne – pamiętajmy, dlaczego chcemy pracować w tej, a nie innej firmie. Praca to ogromna część życia. Jeżeli nie będziemy czerpali z niej satysfakcji, bardzo szybko się wypalimy zawodowo i skończymy z mnóstwem problemów somatycznych i psychicznych.
Raport Aktywni+ prezentujący młodych fachowców na rynku pracy opracowany przez TNS Polska na zlecenie serwisu Gumtree pokazuje, że 79 proc. uczniów szkół zawodowych i techników dobrze ocenia swoje perspektywy na przyszłość. Tyle że perspektywa zmienia się nieco już po ukończeniu szkoły. Wtedy aż 77 proc. absolwentów deklaruje, że nie pracuje w wyuczonym zawodzie. Podobny procent ankietowanych uważa, że znalezienie pracy w Polsce jest trudniejsze niż za granicą. Wyjazd z kraju rozważa aż 63 proc. młodych fachowców. Prawie 40 proc. z nich uważa, że absolwenci nie otrzymują wsparcia na starcie, a trzech na czterech badanych i tak wykonuje zawód niezgodny ze swoim wykształceniem.
Zdaniem prof. Izabeli Grabowskiej-Lusińskiej, socjologa rynku pracy z Uniwersytetu SWPS, eksperta raportu, przy braku wyraźnego wsparcia młodych fachowców na rynku pracy powstały różne działania społeczne promujące docenienie kształcenia młodych fachowców. Jednym z takich przykładów jest kampania fabryki mebli tapicerowanych „Era Tapicera”, promująca ginący zawód tapicera, która ma 48 300 wyników na YouTubie. – Te i inne oddolne inicjatywy pokazują potrzebę dostarczania młodym ludziom wiedzy na temat różnych ścieżek zawodowych, odplamionych ze stereotypów związanych z edukacją zawodową – tłumaczy psycholog.