Około 400 osób do pracy poszukuje korpus służby cywilnej. To czterokrotnie więcej niż w okresie, gdy poprzedni premier zdecydował o ograniczeniu zatrudnienia w administracji.
Zatrudnienie i płace urzędników / Dziennik Gazeta Prawna
Blisko jedna trzecia ofert jest kierowana do osób z wykształceniem średnim, pozostałe do kandydatów z ukończonymi studiami wyższymi. Najwięcej propozycji – średnio 150 – jest obecnie w województwie mazowieckim. Zapotrzebowanie na nowych urzędników jest także spore w województwach łódzkim, warmińsko-mazurskim, śląskim, zachodniopomorskim, wielkopolskim, pomorskim i dolnośląskim – po kilkadziesiąt ofert. W pozostałych regionach pracy w administracji rządowej jest jak na lekarstwo. Na przykład w woj. podkarpackim wczoraj poszukiwano tylko siedmiu nowych pracowników, w świętokrzyskim czterech, a w podlaskim dwóch.
Ruch w budżetówce
Ofert pracy w administracji rządowej jest obecnie więcej niż 2011 r., gdy podjęto decyzję o ograniczeniu zatrudnienia. Ówczesny premier Donald Tusk zalecił, aby szefowie urzędu zaprzestali zatrudniania nowych osób. W efekcie administracja rządowa co dziesięć dni miała do obsadzenia około kilkadziesiąt etatów. Z czasem jednak zapotrzebowanie rosło i w efekcie na początku tego roku ogłaszanych było około 200 konkursów. Ta liczba utrzymywała się przez dłuższy okres, po czym już pod koniec sierpnia nastąpił nagły wzrost ogłaszanych naborów. Obecnie jest już ich około 400.
– To jest dla mnie czytelny przekaz. Nie zdziwiłbym się, że przy okazji wyborów parlamentarnych tworzy się etaty dla nowych pracowników i kolegów partyjnych. Niech kolejny rząd się już martwi, co robić ze zbyt dużą liczbą urzędników – stwierdza dr Stefan Płażek, ekspert ds. administracji państwowej z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Według niego to gorący czas do utykania wszystkich tych, którzy byli bliskimi współpracownikami rządzących. – A konkursy są tylko zasłoną dymną – dodaje.
Podobnego zdania są związkowcy. – To już ostatni dzwonek przed wyborami, aby w administracji ulokować swoich. Tak dzieje się praktycznie w każdej jednostce. Dotyczy to zarówno podstawowych stanowisk, jak również tych kierowniczych – wylicza Robert Barabasz, szef Sekcji Krajowej Pracowników Administracji Rządowej i Samorządowej NSZZ „Solidarność”.
Eksperci zwracają uwagę, że fluktuacja pracownicza zawsze wzrasta w administracji rządowej, gdy istnieje ryzyko, że po wyborach parlamentarnych krajem zacznie rządzić nowa partia czy koalicja. Przy czym z jednej strony trwa gorączkowe zatrudnianie nowych pracowników, ale równolegle są też odejścia. Te dotyczą jednak przede wszystkim wysokich stanowisk. Osobom je piastującym łatwiej jest bowiem znaleźć pracę na prywatnym rynku.
Wewnętrzne awanse
Z analizy DGP wynika, że większość ofert pracy dotyczy stanowisk na niższych szczeblach z niewielkim wynagrodzeniem. – Jeśli zwalnia się nam etat, to dokonujemy wewnętrznego naboru. Dlatego najczęściej oferty, jakie pojawiają się na zewnątrz, dotyczą niższych stanowisk lub też tych specjalistycznych – wyjaśnia Marek Reda, dyrektor generalny Warmińsko- Mazurskiego Urzędu Wojewódzkiego.
Przyznaje, że na tych najniższych stanowiskach proponowane wynagrodzenia są niewiele wyższe od przewidzianych dla sprzątaczek. Pensja zasadnicza np. dla referenta zamyka się w kwocie dwóch tysięcy złotych. Przy czym wiele urzędów wbrew zaleceniom szefa służby cywilnej nie podaje kandydatom kwoty proponowanego wynagrodzenia. Taka praktyka jest utrzymywana m.in. w resorcie rolnictwa i gospodarki.
O proponowanym wynagrodzeniu można się za to dowiedzieć w Małopolskim Urzędzie Wojewódzkim. Np. kierownik w oddziale budowli technicznych wydziału infrastruktury można liczyć na pensję od 4,1 tys. zł do 4,5 tys. zł. Na podobne pieniądze może liczyć przyszły kierownik w Wielkopolskim Urzędzie Wojewódzkim. Przy czym zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku trzeba wykazać się kilkuletnim doświadczeniem.